EmigracjaFelietonyprzyjaźń

Emigracja wiele mnie nauczyła. Otwartości na obcego. Zrozumienia i tolerancji – a czasem nawet zachwytu – dla inności. Elastyczności. Ciągłego wychodzenia poza własne granice i ciągłe ich redefiniowanie. Odkryłam też, że moje miejsce na ziemi to przede wszystkim te najważniejsze osoby – mąż i córka. Tak długo, jak długo jesteśmy razem, jestem w domu.

Stosunkowo niedawno nauczyłam się czegoś jeszcze. Tego, że na emigracji nie trzeba się przyjaźnić z ludźmi, z którymi nie zaprzyjaźniłabym się, mieszkając w Polsce.

Nie mam tu na myśli odcięcia się od wszystkich nowych ludzi i ciekawych znajomości – a jak wiadomo, te najciekawsze polegają na wymianie myśli właśnie z ludźmi, którzy się od nas diametralnie różnią. Chętnie poznam nowe osoby tu, na miejscu, na końcu świata. Możemy się różnić jak ogień i woda, możemy mieć całkiem różny styl życia, sytuację finansową czy rodzinną, inne przekonania, inną dietę czy religię; możemy inaczej spędzać wolny czas i mieć całkiem różne poczucie humoru. Może nas łączyć jakiś jeden element – narodowość, a może sytuacja rodzinna? Albo hobby? Muszę tylko pamiętać, że istnieje bardzo wielka różnica między znajomością a przyjaźnią. 

Kiedy jeszcze żyłam w Polsce, wciąż miałam wokół ludzi. Prowadziłam życie bardzo aktywne: wolontariaty, rozmaite prace, chór, studia jedne, studia drugie… Zawsze było co robić, rzadko miałam czas na spanie. Przynajmniej kilka razy w tygodniu spędzałam wieczór lub noc na pogaduchach z przyjaciółmi, czyli z ludźmi, z którymi łączyło mnie więcej niż tylko hobby czy studia. Było mi to potrzebne jak woda rybie. 

Kiedy przyjechałam do Chin, gorączkowo szukałam ludzi, którymi mogłabym wypełnić życie. No, może nie gorączkowo, ale jednak – na każdą nową znajomość patrzyłam z nadzieją, że okaże się czymś więcej. Cierpiałam, kiedy coraz mocniej czułam, że oddalam się od mojego polskiego życia i polskich przyjaciół, a powstałej pustki nikt nie zajmował. W nowe znajomości rzucałam się hurraoptymistycznie: skoro los nas zetknął, postarajmy się stworzyć razem coś pięknego! Nie przeszkadza mi, że myślisz inaczej niż ja, mówisz inaczej niż ja, jesz inaczej niż ja, masz inny charakter, inne hobby i w dodatku lubisz inną muzykę. Nadal możemy stworzyć coś w oparciu o CHĘĆ. 

A jednak… nie. 

Spotykając na swej drodze nową osobę, mimowolnie ją oceniamy. Im dłużej ją znamy, tym więcej wiemy o jej nawyczkach, wadach i osobowości. Och, o zaletach też, pewnie. Ale to, czy później znajomość przetrwa, czy się rozbije na mieliźnie rozczarowania, zależy od wad. Od tego, czy chcemy je zaakceptować… no i czy ta osoba zaakceptuje nasze wady. I tutaj pojawia się największy problem: jeśli coś mi się nie podoba w zachowaniu danej osoby, nie tylko muszę zaakceptować to, że ona „tak ma”, ale również przyjąć na klatę, że jej się nie będzie podobało dokładnie coś odwrotnego u mnie. Jeśli weganina wkurzają mięsożercy, to mięsożerców wkurzają weganie. Jeśli pedantkę wkurza luzak, to luzaka wkurza pedant. Aktywnego wkurzają lenie, leniów – nakręcone króliczki Duracell. Językowego nazistę wkurzają błędy, a osobę, której się nie chce włożyć wysiłku w poprawne mówienie, będą drażnić poprawki. 

Mogę sobie zaakceptować czyjeś wady i trzymać z kimś sztamę, nawet, jeśli coś w nim mnie drażni. W imię budowania fajnej relacji, w imię odrzucenia samotności na rzecz przyjaźni. Tylko czy ta osoba mi się zrewanżuje? A nawet jeśli – to po co? Po co przebywać z sobą nawzajem, skoro ty wkurzasz mnie, a ja ciebie? Dla rozwoju tolerancji i rozszerzenia własnego świata? 

Kiedyś sądziłam, że warto.

Zgodnie ze słynnym konfucjańskim powiedzeniem, jeśli spacerują trzy osoby, przynajmniej jedna z nich może być moim nauczycielem. Próbowałam bardzo empatycznie podejść do drugiego człowieka, nawet jeśli na pierwszy rzut oka bardzo się ode mnie różnił. Mogło mi się nie podobać to, co mówił, ale próbowałam zrozumieć, postawić się w sytuacji tej osoby, a także – podzielić się osobistym doświadczeniem, po to, żeby ta osoba też mogła postawić się w mojej sytuacji. O, ja naiwna! Mało komu się chce stawiać w cudzej sytuacji i próbować zrozumieć. Mało też komu chce się machnąć ręką na cudze wady i stwierdzić, że warto się zaprzyjaźnić. Mało kto myśli o tym, że skoro mnie w tobie coś irytuje, to znaczy, że w drugą stronę pewnie jest tak samo – i że mimo wszystko warto. 

I wiecie? Przestało mi się chcieć. Kiedy ważę na szali zrozumienie perspektywy jakiegoś człowieka, który się ode mnie różni tak, że aż mnie irytuje oraz letnie znajomości z kimś, z kim nie będę aż tak blisko, by w ogóle zauważać to, jak bardzo się różnimy, wybieram święty spokój. Swój ciągnie do swego i tak dalej. Życie jest wystarczająco trudne, żeby nie komplikować go sobie jeszcze związkami z ludźmi, z którymi mi nie po drodze. Nie będę starać się zaprzyjaźnić z ludźmi tylko dlatego, że przypadek nas napatoczył na siebie nawzajem. 

Czy czuję się samotna?

Nie! Czuję się zupełnie absolutnie wspaniale. Ilość przeszła w jakość. Już nie szukam przyjaciół. Sami się znajdują. 

Natalia Brede 

5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
2 lat temu

Otóż to. Przestałam szukać i cierpieć, znaleźli się sami. Piękny tekst!

Awatar użytkownika
2 lat temu
Odpowiedz  Ajsza

Cieszęsię,żesięsamiznaleźli:)

Ilona
Ilona
2 lat temu

Cieszę się, że o tym piszesz! Ja jestem na początku swojej emigracyjnej drogi i wpadłam w tą pułapkę. Powoli jednak zaczynam dochodzić do podobnych wniosków. Cieszę się, że mogę dowiedzieć się tutaj, że ktoś ma podobne rozterki i nie być z tym w pewien sposób sama!

Awatar użytkownika
2 lat temu
Odpowiedz  Ilona

Wypijmyzabłędy…ijużichniepopełniajmy:)

Anna
Anna
2 lat temu

Po przeczytaniu ucieszyłam się że jest więcej ludzi takich jak ja , bo już zaczęłam myslec.ze.jestem strasznie niedostosowana myśląc w taki sposób. Mi przestało się.chciec po 17 latach, włączając w to przyjaźnie i znajomości przedemigracyjne również.
I po decyzji że nie będę już tęsknić za czymś czego nie ma w końcu poczułam że to już nie emigracja a mój dom. I poczułam spokój.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za ten wpis.