Felietony

Kiedy przyjechałam na pierwsze stypendium do Chin, wszystko było dla mnie przygodą.

Starałam się podejść do kraju, ludzi i zwyczaju fachowo – jestem kulturoznawczynią dalekowschodnią, więc powinnam do tematu podchodzić bez uprzedzeń, z obiektywizmem badacza i tak dalej. I podchodziłam! Różne dziwactwa starałam się akceptować, zakładając – nie zawsze słusznie – że to po prostu kwestia innej kultury i skoro weszłam między wrony, powinnam krakać jak one.

A potem pojechałam na wieś, na obchody chińskiego Nowego Roku, do wioski grupy etnicznej Yi. Wszyscy byli dla mnie mili, świetnie się bawiłam, a kulturoznawca we mnie aż pękał z radości i dumy, tak dużo miałam materiału badawczego. Poznawałam nowe zwyczaje, muzykę, potrawy, życie w małej wiosce bez asfaltowej drogi. No i – przez prawie miesiąc miałam okazję zobaczyć, jaka jest mentalność tych ludzi.

Zobaczyłam, jak dziewczynki kończą edukację na podstawówce, a czasem nawet tej nie kończą. Inwestuje się tylko w szkoły dla synów, bo przecież dziewczyny i tak prędzej czy później wyjdą z domu, to się nie opłaca. Rozmawiałam z dziewczynami, które uważały za normalne to, że tylko ich bracia idą do szkół.

Zobaczyłam, jak przy stole siedzą mężczyźni, którzy obżerają się mięsem i piją wódkę hektolitrami, a kobiety i dzieci jedzą w kucki, przy palenisku, to, co po nich zostaje. Nawet kobiety w wysokiej ciąży były na posługi i do resztek, nikt nie traktował ich ulgowo.

Zobaczyłam, jak kobiety urabiają się po łokcie, a mężczyźni chleją wódę. I gdy wracają prawie na czworakach do domu, ich matki, żony czy siostry pomagają im się doprowadzić do porządku, podtrzymują głowę podczas wymiotowania i są takie dumne! Z mężczyzn, którzy dają radę tyle wypić.

Zobaczyłam ludzi, którzy myją głowę raz do roku, przed nadejściem Nowego Roku.

Zobaczyłam wiele piękna, doświadczyłam serdeczności, pracowałam z nimi, jadłam, bawiłam się, odpoczywałam. Ale nie miałam z nimi o czym rozmawiać, bo oni właśnie taki świat uważali za zwykły i normalny, a na mnie – wykształconą, niezależną kobietę – patrzyli jak na dziwoląga. Mieszkańcy tej wioski patrzyli na mnie raczej jak na kogoś, komu trzeba współczuć, a nie podziwiać. Miałam dwadzieścia sześć lat i jeszcze nie miałam dzieci. Nabiłam sobie głowę bzdurami na tych uniwersytetach. zamiast zająć się domem i rodziną, jak się należy. Niechęć do wódki i papierosów, a także do nierówności między mężczyznami a resztą świata uważali za godną drwin i pogardy.

Dużo mnie ten wyjazd nauczył, ale już nigdy tam nie wróciłam. I nie mam takiego zamiaru.

Natalia Brede

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Anna
Anna
5 lat temu

Wiesz co, w latach osiemdziesiątych podobne komentarze nt. edukacji kobiet słyszałam od ludzi z Podkarpacia, a dokładniej, po co jej matura, po co jej jakieś studia, przecież zaraz wyjdzie za mąż, zajmie się dziećmi i domem, nawet do pracy nie pójdzie. Z kolei na wiosce pod Krakowem pokazywali mi palcem kobietę, która jako jedyna z całej wsi miała maturę (lata dziewięćdziesiąte). Znam osobę, której ojciec nie pozwolił wyjechać na studia mimo, że zdolna, tylko szybko ją wydali za mąż i to za dzieciatego rozwodnika. Tak naprawdę w Polsce dopiero niedawno się to pozmieniało.

Awatar użytkownika
5 lat temu
Odpowiedz  Anna

Będę trzymać kciuki, żeby chińskie wsie też się pozmieniały.