Maleńka belgijska miejscowość Binche, położona na południe od Brukseli, od XVI wieku jest gospodarzem karnawału, który w 2003 roku został ogłoszony Arcydziełem Ustnego i Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości, a w 2008 roku został wpisany na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. To bardzo poważne tytuły, ale i zabawa jest cudowna.
Przygotowania
Co roku w ciągu trzech dni poprzedzających Wielki Post odbywa się tu karnawał, który mobilizuje całe miasto i przyciąga gości z kraju i zza granicy. Mający swe początki w średniowieczu słynny karnawał w Binche jest jedną z najstarszych wciąż kultywowanych imprez tego typu w Europie.
Już od początku stycznia w mieście panuje atmosfera podekscytowania. Mieszkańcy zajmują się tworzeniem nowych wspaniałych kostiumów, porządkują stare i oczywiście trenują do głównego przemarszu.
Przebierańcy piją szampana
Niedziela przed ostatkami wyznacza początek karnawału, w ten dzień armia zamaskowanych biesiadników zapełnia ulice i kawiarnie w całym miasteczku. Główną atrakcją tego dnia są tzw. Mam’selles – mężczyźni w ekstrawaganckich kobiecych strojach.
Natomiast kulminacja karnawału następuje zawsze w tłusty wtorek. Wcześnie rano w Mardi Gras, główni bohaterowie zwani Gilles nakładają woskowe maski z zielonymi okularami i w towarzystwie werblistów chodzą po mieście, zbierając po drodze kolegów. Wszyscy idą do Ratusza na wystawny posiłek, podczas którego tradycyjnie królują ostrygi i szampan.
Gilles mogą być tylko mężczyźni zamieszkali w Binche przynajmniej od pięciu lat. Ich zadziwiające kostiumy to tuniki i spodnie z brązowej juty, bogato zdobione stupięćdziesięcioma pomarańczowo–żółtymi dekoracjami: gwiazdami, lwami i koronami. Tuniki wypychane są z przodu i z tyłu sianem, przewiązane pasami z miedzianymi dzwoneczkami. Mężczyźni mają na ramionach białe, koronkowe kołnierze ze złotymi frędzlami. Wszyscy noszą charakterystyczne, ciasno przylegające białe czapki zakrywające włosy. Na te czapki nakładany jest kapelusz ze strusich piór w kształcie ogromnej główki czosnku. W koszykach niosą pomarańcze, którymi rzucają w widzów na całej trasie przemarszu.
Czasami, gdy kapryśna belgijska pogoda serwuje deszcz, Gilles nie zakładają drogocennych kapeluszy z piór. Gdy tylko deszcz ustaje, paradne kapelusze wędrują z powrotem na głowy.
Latające pomarańcze
Główny korowód karnawałowy rusza przez miasto po południu, około 15:00. Jednak na trasie trzeba być dużo wcześniej, żeby mieć szansę oglądać te wspaniałości z pierwszego rzędu. Kwintesencja tego dnia to głośna muzyka, trąbki, werble, okrzyki i pomarańcze – leciutko rzucane do dzieci stojących przy samych barierkach i dużo mocniej w górę do dorosłych.
Na całej trasie przemarszu wszystkie okna i szklane drzwi chronione są specjalnymi ramami z metalową siatką. Zazwyczaj te zabezpieczenia bardzo się przydają, gdyż setki pomarańczy roztrzaskują się o mury kamienic czy chodnik. Sama uniknęłam uderzenia w twarz tylko dzięki przytomnej reakcji mojego męża, który bohatersko przyjął na siebie cios, ratując moje okulary, a na pewno chroniąc mnie przed siniakami.
Pomijając te niebezpieczeństwa, jest to wyjątkowy dzień. Ulice słodko pachną, a mnóstwo ludzi odchodzi z torbami i siatkami pełnymi pomarańczy. Trzeba dodać, że liczą się oczywiście tylko złapane owoce, bo niehonorowo jest podnosić je z ziemi. Tamte pozostają rozgniecione, rozdeptane spływają sokiem i długo nieziemsko pachną.
Grand finale
Wieczorem, kto ma jeszcze siłę, może obejrzeć finałowy taniec na Grand Place i pokaz fajerwerków. Radość z karnawału kończy się w barach i restauracjach, gdzie alkohol leje się szerokim strumieniem do późnych godzin nocnych. W środę zaczyna się w końcu post. Następna taka zabawa odbędzie się dopiero za rok, jeśli oczywiście obostrzenia sanitarne na to pozwolą.
Karnawał w Binche to bardzo popularny festiwal, słynący ze spontaniczności i ogromnego zaangażowania finansowego jego uczestników. Mieszkańcy miasta są z karnawału niezwykle dumni. Dążą do drobiazgowego zachowania tradycyjnych strojów karnawałowych, akcesoriów, tańców i muzyki w formie niezmienionej od wieków.
[…] mieszkając jedenaście lat we flamandzkiej części Belgii, również je dostrzegam. Wielu już nie pamiętam albo z czasem przestaję na nie zwracać uwagę. […]
[…] nie tylko oferują doskonałe piwa kwaśne, ale także otwierają drzwi do fascynującego świata belgijskiego piwowarstwa, kultywującego tradycję, innowację i pasję. Przyznajemy z ręką na sercu, że nie […]