Na portalu zwykle przedstawiamy fakty i historie, które wydarzyły się Polkom w ich nowych krajach. Opisywałyśmy już wiele miejsc na całym świecie. Przygody naszych krajanek bardzo wiele razy rozpoczynały ciekawe dyskusje na naszych mediach społecznościowych. Tym razem postanowiłyśmy opowiedzieć, jak nasze drugie połówki właściwie czują się w Polsce. Co się im podoba, a czego zaakceptować nie potrafią? Partner, narzeczony, mąż obcokrajowiec, czyli chłop z importu w polskim domu.

W Polsce mieszkam na stałe

Mimo posiadania na stanie faceta z importu od dobrych paru lat, nie mam do opowiedzenia żadnej interesującej, zabawnej ani nawet szokującej historii związanej z jego cudzoziemszczyzną – śmieje się Basia z Jedno Oko na Maroko. Mam wrażenie, że nasze życie w Polsce (a nawet w ogóle) jest całkiem zwyczajne i normalne. Wiadomo, nie jest dokładnie tak, jakby on był Polakiem: nie wymienimy się cytatami z “Misia” i nie pogadamy o tegorocznych tematach na maturze z polskiego. Czasem muszę mu tłumaczyć kontekst pewnych wydarzeń politycznych. Zazwyczaj ja załatwiam nasze sprawy urzędowe. On nadal stoi na bakier z językiem polskim, chociaż z naszym wykonawcą podczas remontu dogadywał się lepiej niż ja. Ale to wszystko to drobiazgi, które w ogóle nie mają nic wspólnego z faktem, że on jest cudzoziemcem w Polsce. Równie dobrze ja mogłabym być cudzoziemką w jakimkolwiek innym kraju i wyszłoby na to samo.

Mąż obcokrajowiec, źródło - archiwum prywatne.

Trzy śluby

To, co zdecydowanie wynikło z faktu, że mąż mój jest obcokrajowcem w Polsce, to nasze trzy śluby. O ile ślub numer trzy (też znany jako Moje Wielkie Marokańskie Wesele) był głównie konsekwencją uporu teściowej, której wola sprawiła, że spędziłam kilkanaście godzin, przebierając się w kolejne kiecki (w sumie było ich pięć), jeżdżąc w lektykach (tych było trzy) – i to wszystko z doczepami na głowie; o tyle podział na ślub cywilny i humanistyczny zawdzięczamy wyjątkowo niekorzystnemu splotowi okoliczności polskiej i niemieckiej biurokracji.

Biurokracja

Narzeczony z importu znacząco utrudnia i tak niezwykle skomplikowane przygotowania ślubno-weselne. Sama papierologia nie musi być dramatycznie trudna (zależy od kraju pochodzenia, warto wziąć to pod uwagę przy wyborze ukochanego). Jednak jest męcząca, zwłaszcza w kontekście planowania całego wydarzenia. Wiadomo, że salę weselną ludzie w Polsce rezerwują z rocznym lub dwuletnim wyprzedzeniem. Podobnie jest z fotografem i zespołem. Co rodzi pewne wyzwania natury logistycznej, gdy weźmie się pod uwagę, że datę w urzędzie para mieszana może zarezerwować maksymalnie trzy miesiące przed tym dniem. Inaczej któryś z koniecznych papierków się przeterminuje.

A skoro już mowa o wyzwaniach logistycznych – polska biurokracja funduje dwa w cenie jednego: przy okazji ślubu i przy okazji gimnastyki z kartami pobytu. Proces uzyskiwania tego dokumentu często ciągnie się bardzo długo. Zazwyczaj przekracza terminy przewidziane ustawowo. Cudzoziemiec czekając na kartę, nie może podróżować. Kilka razy popsuło to nam plany wyjazdowe (vide: wyzwania logistyczne, czyli planowanie urlopów dookoła nie tylko grafiku zawodowego, kalendarza świąt polskich i marokańskich oraz uroczystości rodzinnych, ale także antycypowanych okresów bezkartowej karencji). Co gorsze dla wielu osób: przed otrzymaniem pierwszej karty zazwyczaj nie wolno także pracować. W tym momencie nasuwa mi się refleksja o tym, co to właściwie mówi o naszym kraju i systemowym podejściu do przyjmowania na jego łono obcokrajowców.  

Kaszanka i Władysławowo

W Polsce nie mieszkamy, ale pomieszkujemy – mówi Kinga Eysturland (Kierunek Dania), żona Ivana, który ma 46 lat, narodowość rosyjską, a obywatelstwo farerskie. Regularnie przyjeżdżamy na dłuższe wakacje, a na przełomie 2020 i 2021 roku spędziliśmy w kraju sześć miesięcy z przyczyn zdrowotnych. Na razie relokacji do Rzeczypospolitej nie planujemy, aczkolwiek temat ewentualnego osiedlenia się tam okazjonalnie pojawia się w rozmowach (tudzież awanturach!). Mój mąż Ivan, Rosjanin z pochodzenia i Farerczyk z wyboru, upodobał sobie w Polsce… Władysławowo. Widocznie zamiłowanie do „północy” towarzyszy mu zawsze – bez względu na kraj. 

Jeżeli chodzi o jedzenie, to smaki mamy zupełnie różne. W obrębie polskiej kuchni łączą nas tylko pierogi, żurek, zrazy i barszcz. Poza tym Ivan kocha wszelkiej maści ozorki, kaszanki i galarety, które ja raczej omijam szerokim łukiem. Mimo to będąc w Polsce, najczęściej zamawiamy jedzenie na wynos i wówczas stawiamy na kuchnię grecką albo azjatycką. W Rosji również nie ograniczamy się do stricte rosyjskiego jedzenia i chętnie odwiedzamy kaukaskie knajpki. 

Mąż obcokrajowiec; zdjęcie - archiwum prywatne.
Ivan, źródło: archiwum prywatne.

Ivan zapytany o to, czy doświadczył w Polsce ksenofobii lub dyskryminacji, mówi, że nie przypomina sobie takiej sytuacji. Wręcz przeciwnie – ludzie zazwyczaj komplementują jego znajomość polskiego i miejscowych realiów. Poza tym odwiedził on wszystkie województwa i większe miasta (do dokładnej eksploracji został mu jedynie Rzeszów). Zawsze więc znajduje temat do rozmowy z napotkanym Polakiem. Jeżeli chodzi o życie zawodowe, to pracy w Polsce nie dane było Ivanowi szukać, gdyż od lat związany jest z duńską firmą z siedzibą w Kopenhadze. Załatwianie spraw urzędowych w naszym przypadku ograniczało się do bliskich spotkań pierwszego stopnia z Urzędem Stanu Cywilnego oraz Urzędem Miejskim, z którym walczyłam o zwrot ivanowego aktu urodzenia. 

Bez kuli u języka

Mój mąż obcokrajowiec całkiem nieźle radzi sobie z językiem polskim. Rozumie prawie wszystko, mówi zadowalająco i coraz lepiej przyswaja gramatykę. Na co dzień mówię do niego po polsku. Czasami śmieszy mnie, gdy słyszę w jego ustach moje sztandarowe teksty albo kalki językowe w jego wykonaniu. Mimo to znajomość polskiego bezapelacyjnie ułatwia życie i sprawia, że Ivan nie jest przysłowiową kulą u nogi. Bez problemu chodzi w Polsce do lekarza, dentysty czy masażysty. Jest w stanie samodzielnie zrobić zakupy, zamówić jedzenie w restauracji czy zapytać o drogę.

Oczywiście kiedy jesteśmy razem, zazwyczaj ja przejmuję polskojęzyczną pałeczkę, ale wiem też, że bez mojego udziału Ivan poradzi sobie dobrze. Dzięki znajomości polskiego kontakty towarzyskie nie są dla mnie udręką i nie muszę nieustannie występować w roli tłumacza. W związku z tym spotkania z rodziną i znajomymi są dla mnie przyjemnością, a Ivan może poznać ludzi z mojej bajki, jednocześnie dając poznać się im. 

Zaskoczenie na cmentarzu

W kwestii różnic kulturowych nie zauważyłam większych szoków ani konfliktów. Jedyna sytuacja, w której przypominam sobie Ivana realnie zaskoczonego, miała miejsce na… cmentarzu. Konsternację wywołały nagrobki, które ktoś przygotował sobie jeszcze za życia. Na kamiennych płytach znajdowały się już dane przyszłego umarlaka z pominięciem daty śmierci. Przyznam, że praktyka ta dopiero po rozmowie z Ivanem również wydała mi się nieco dziwna. Nie licząc tego drobnego incydentu, Ivan w Polsce i polskiej kulturze odnajduje się dobrze. Szybko zaadaptował się do jej niuansów. Ciekawi mnie, czy jeżeli kiedyś w przyszłości rzeczywiście osiedlimy się we Władysławowie, Ivan poczuje się tam jak w domu.

5 8 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] zanim pójdziemy dalej, wyjaśnię, że inspiracją w kwestii tytułu bloga było dzielenie życia z Facetem z Importu – z Maroka […]

trackback

[…] dostało mi się również za związek z NIEpolakiem, a […]