Edukacja i językiWywiady

Rozmowa z Kingą Eysturland – pasjonatką podróży i współautorką książek związanych z Wyspami Owczymi, a także redaktorką bloga kierunekdania.pl.

Anna Maślanka: Jak zaczęła się twoja językowa przygoda?

Kinga Eysturland: Z językami obcymi mam do czynienia od wczesnego dzieciństwa. Moim językiem ojczystym jest polski, zaś pierwszym językiem obcym z jakim się zetknęłam był rosyjski. Języki zawsze przychodziły mi stosunkowo łatwo, a przy tym mam bardzo dobry słuch fonetyczny, więc wierne powtarzanie obcych dźwięków było dla mnie świetną zabawą. Jako dziecko lubiłam również oglądać niemiecki kanał RTL2, gdzie leciały bajki bardziej atrakcyjne od „Reksia” i „Bolka i Lolka”. Chociaż niemieckiego nigdy się dobrze nie nauczyłam, to osłuchanie z językiem zakorzeniło we mnie szereg germańskich fonemów, które okazały się przydatne w przyszłości.

AM: Dlaczego zdecydowałaś się studiować język duński? 

KE: W czasach gdy zaczynałam studia na skandynawistyce na Uniwersytecie Gdańskim, największą popularnością cieszył się język szwedzki. Dopiero niedawno stracił on hegemonię na rzecz norweskiego. Duński by od zawsze traktowany po macoszemu i w większości trafiały tam osoby, które nie dostały się na dwie pozostałe linie językowe. Ja jednak byłam zdeterminowana, żeby iść na linię duńską i była ona moim pierwszym wyborem. Powody były jednak delikatnie mówiąc… niecodzienne, bowiem nie kierowała mną miłość do Danii, a… Islandii.

Od siódmego roku życia jestem bezwarunkowo zakochana w Islandii i najchętniej poszłabym na jakąś „islandologię”, gdzie wiodącym językiem byłby islandzki. Niestety w Polsce w 2005 roku nie było ani takich możliwości, ani tym bardziej takiego kierunku. Wygrał więc pragmatyzm i fakt, że Islandia była do połowy XX wieku duńską kolonią i duński jest tam nauczany jako język obcy. Założyłam więc, że wybór duńskiego będzie prawie jak wybór islandzkiego. Oczywiście decyzję podjęłam, nie będąc nigdy wcześniej na Islandii i nie mając bladego pojęcia o tym, że Islandczycy nie darzą Danii szczególnym sentymentem, a języka byłego kolonizatora uczą się niechętnie. Zainteresowanie Danią pojawiło się dopiero na studiach, chociaż przyznam, że potyczki z duńską fonetyką nie należały do przyjemnych.

AM: Jakie były twoje doświadczenia z tymi studiami?

KE: Fantastyczne i mówię to, mając porównanie z innym kierunkiem. Zanim poszłam na skandynawistykę, przez rok studiowałam lingwistykę stosowaną na Uniwersytecie Warszawskim. Tamte studia były koszmarem, a na myśl o niektórych profesorach do dziś dostaję gęsiej skórki. Na lingwistyce poznałam wiele wspaniałych osób, z niektórymi przyjaźnię się do dziś, jednak presja i ogrom wymagań były dla mnie po prostu nie do udźwignięcia. Realnie brakowało mi równowagi między życiem prywatnym a uczelnianym. Dlatego początki na skandynawistyce były jak powiew świeżego powietrza. Największą zaletą była luźna, przyjacielska wręcz atmosfera. Do niektórych lektorów zwracaliśmy się po imieniu, czyli na modłę skandynawską. Na zajęcia przychodziło się z radością, było wiele zabawnych sytuacji, które do dziś wspominam z uśmiechem.

Oczywiście nie brakowało też nadętych profesorków – takim był m.in. gość od historii Skandynawii, który siał postrach na korytarzach i bezceremonialnie oblewał studentów na egzaminie. Miło wspominam natomiast naszych natywnych lektorów z Danii. Dla większości z nas obcowanie z nimi było pierwszym kontaktem z rodowitymi Duńczykami. Poza tym na linii duńskiej mieliśmy mnóstwo możliwości stypendialnych, więc w zasadzie półtora roku w trakcie studiów przesiedziałam w Danii, a pół roku na Wyspach Owczych. Dania to kraj, który ma spore zasoby finansowe dla osób, które chcą się uczyć języka duńskiego, więc szansę na wyjazd stypendialny w naszej grupie miał w zasadzie każdy.

AM: Farerski, którym obecnie posługujesz się na co dzień, jest niszowym językiem. Przybliż go proszę czytelnikom.

KE: Farerski jest językiem germańskim, wywodzącym się ze staronordyckiego języka norn. Pod koniec XIV wieku za sprawą duńskiej polityki imperialistycznej farerski zatracił formę pisaną i przez stulecia funkcjonował w formie ustnej. Przetrwał w dużej mierze dzięki balladom, legendom oraz pasji Farerów do ich przekazywania. Jeśli chodzi o gramatykę, farerski jest językiem fleksyjnym, przy czym odmienia się wszystko przez wszystko. Alfabet składa się z dwudziestu dziewięciu znaków łacińskich. Brakuje w nim liter c, q, w, x oraz z, jednak pojawiają się znaki typowo farerskie, np. dyftongi á, í czy ó, litery występujące w językach duńskim i norweskim: æ, ø, a także znana z islandzkiego literka ð [wym. ed]. W farerskim znajdziemy zarówno wiele neologizmów, jak i danizmów (słowa duńskiego pochodzenia) oraz toponimów, które przez wieki ułatwiały nawigację w terenie. Moje ulubione słówko w języku farerskim to nógv, oznaczające „dużo” lub „bardzo” w zależności od kontekstu. Nauka farerskiego była dla mnie dużym wyzwaniem, głównie ze względu na znikomą ilość materiałów dydaktycznych oraz mnogość dialektów.

AM: Ile osób posługuje się językiem farerskim?

KE: Aktualnie na świecie jest zaledwie osiemdziesiąt tysięcy użytkowników farerskiego, zatem wszyscy spokojnie zmieściliby się na brazylijskim stadionie piłkarskim Maracana. Wszystkich, którzy chcieliby poznać absolutne podstawy farerskiego, zapraszam na krótki filmik z moim udziałem.

AM: Co robisz, by utrzymać znajomość wielu języków na dobrym poziomie?

KE: Przede wszystkim staram się mieć z tymi językami regularny kontakt. Zadanie ułatwia mi praca w turystyce, a że odwiedzają nas goście z całego świata, mogę systematycznie ćwiczyć praktycznie wszystkie znane mi języki. Kiedy dłużej jesteśmy poza Wyspami Owczymi, lubię śledzić farerskie wiadomości i słuchać radia, żeby nie stracić biegłości. Rosyjski ćwiczę na co dzień z moim mężem, choć jego staram się intensywnie polonizować. Nota bene dużą wagę przykładam również do utrzymania mojego polskiego na wysokim poziomie – słucham wykładów akademickich w internecie, czytam książki po polsku, czasami nadrabiam rodzimą kinematografię. Dlatego dość nerwowo reaguję, kiedy brakuje mi słów po polsku lub nie potrafię błyskawicznie przywołać nazwy jakiegoś desygnatu.

AM: Jakie metody nauki języków sprawdzają się najlepiej w twoim przypadku?

KE: Jestem absolutnym wzrokowcem, dlatego czytanie, rozwiązywanie zadań językowych, oglądanie filmów z napisami. Czasami łapię się na tym, że oglądając film, powtarzam jakieś słówka lub zwroty po bohaterach. W duńskim przy uczeniu się rodzajników korzystałam z kolorów – rzeczowniki w rodzaju męsko-żeńskim zakreślałam na pomarańczowo, a nijakim – na zielono. Przy nauce koniugacji lub deklinacji najlepiej w moim przypadku działa przepisywanie i własne konstruowanie zdań. Korelacja ręka-oko okazuje się wówczas najbardziej skuteczna. Jednak bezsprzecznie najlepszą metodą nauki języka jest total immersion, czyli pełne zanurzenie w języku. Wówczas na rezultaty nie trzeba długo czekać.

AM: Jakiego języka było ci się nauczyć najtrudniej i dlaczego?

KE: Do tej pory intensywnie zmagam się z hiszpańskim, przy czym uczymy się z mężem latynoskiej odmiany rioplatense. Mimo to hiszpański i ja nie możemy się zaprzyjaźnić i upatruję w tym status quo kilka powodów. Po pierwsze, nie znam innych języków romańskich, więc nie za bardzo mam punkt odniesienia. Po drugie, hiszpański nie jest językiem, który kiedykolwiek bardzo mi się podobał i o nauczeniu się którego marzyłam. Do nauki zmusiło mnie życie i po prostu przyjęłam wyzwanie. Chociaż aktualnie doczłapałam się do poziomu B1, to jest to język, którego po prostu nie czuję. Na przykład odnoszę wrażenie, że jest w nim mnóstwo zbędnych „zapychaczy” i do tej pory nie potrafię ogarnąć trybu subjuntivo.

AM: Czy przypominasz sobie jakieś swoje językowe faux pas?

KE: Jest jedna sytuacja związana z językiem rosyjskim, którą mój mąż Ivan do tej pory wspomina z gromkim śmiechem. Lecieliśmy samolotem z Symferopola do Moskwy. Obok mnie siedział jakiś Polak – może trzydziestoparoletni. Akurat kiedy gość poszedł do łazienki, stewardesa zaczęła roznosić jedzenie. Nie chcąc dopuścić do tego, żeby mój sąsiad stracił szansę na zjedzenie darmowej kanapki, powiedziałam do stewardessy, że obok mnie siedzi „mużyk” (ros. мужик) i że zaraz wróci. Babka podniosła do góry brwi i oblała się rumieńcem, a Ivan zarechotał. Nie wiedziałam o co im chodzi, ponieważ byłam przekonana, że słowo „mużyk” to po prostu „facet” albo „gość”. Tymczasem Ivan uświadomił mnie, że to coś bardziej jak „chłop” albo wręcz „dziad”. Nic więc dziwnego, że stewardesa się skonsternowała.

AM: Czy masz językowe marzenia?

KE: Przede wszystkim chciałabym doszlifować mój hiszpański i to jest mój absolutny priorytet. Natomiast na starość planuję nauczyć się węgierskiego, jako że chciałabym znać jakiś język ugrofiński. Pod koniec 2019 roku mieszkaliśmy z Ivanem przez miesiąc na Węgrzech i język mnie oczarował – nie tylko brzmieniem jak z innej planety, ale także odmiennością paradygmatu gramatycznego. Żeby nauczyć się węgierskiego, trzeba po prostu zapomnieć o wszystkich innych językach, które znasz i przyjmować nowe z otwartym umysłem. Będzie to dla mnie wspaniała przygoda na emeryturze.

AM: Co doradziłabyś czytelnikom uczącym się języków?

KE: Przede wszystkim nauka w dorosłym życiu wymaga motywacji, samozaparcia i dyscypliny, zatem potraktuj temat poważnie i przyswajaj wiedzę regularnie. Zacznij od szukania podobieństw – dzięki temu może okazać się, że w języku germańskim znajdziesz jakieś słowiańskie słówka, ewentualnie homonimy, których zapamiętanie nie zajmie dużo czasu. Łącz siły z innymi adeptami. W dzisiejszych czasach internet aż roi się od forów, czatów, grup językowych na facebooku, aplikacji i kursów online. Szukaj okazji do interakcji w danym języku, a w przypadku problemów w komunikacji nie przechodź od razu na angielski, próbuj wyjaśnień opisowych, poproś interlokutora o powtórzenie, itp. I last but not least – nie poddawaj się! Przecież to właśnie praktyka czyni mistrza, a wszystko jest trudne, zanim stanie się proste.

5 7 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Aleksander
Aleksander
2 lat temu

Znam tą Panią (Kingę). Tylko podziwiać, Takt też i czynię.

trackback

[…] mąż obcokrajowiec całkiem nieźle radzi sobie z językiem polskim. Rozumie prawie wszystko, mówi zadowalająco i coraz lepiej przyswaja gramatykę. Na co dzień […]