Emigracjastalowy

Kochana, 

piszesz, że jesteś zajęta, że ciężko ci idzie pisanie doktoratu i że cię studenci męczą. Dasz radę, kochana, jeszcze dwa miesiące i wakacje. Piszesz też, że kolega Krzysia przeniósł się na Mokotów, że Krzyś bardzo to przeżywa i że chodzisz z nim na terapię. Wiem, jak ciężko patrzeć, jak dziecko tak cierpi. Przepraszasz, że list taki krótki, bo musisz pędzić na Żoliborz, bo pani Krysia zostawiła ci schab ze wsi, ten który kupujesz od zawsze… Pamiętam, że innego do ust nie włożysz. Pytasz, co u mnie? Jak emigracja?

Strasznie złożone to cholerstwo, wiesz?

Emigracja to machanie ręką.

Wiesz, na ile rzeczy ja się ręką namacham! Machnę ręką na to, ile cukru w płatkach śniadaniowych, bo przeczytałam już sześć innych etykiet, w obcym języku wyobraź sobie, wyguglowałam na maleńkim ekranie telefonu nieznane mi słowa i nie mam już czasu na lekturę kolejnego pudełka. A zanim znajdę panią Krysię z warzywami z jakiejś wsi, dzieciom konserwanty uszami będą wyłazić. 

Machnę ręką na zdrowie psychiczne dzieci, na to, że im ciężko w szkole, machnę na to, że nie będą w ławce ze swoim najlepszym kolegą (bo kolega pięć tysięcy kilometrów dalej). Ciężko mi, ale podnoszę dziecko z podłogi, kiedy leży i nie chce iść do szkoły i zawożę sama, bo wiem, że jak nie pójdzie dzisiaj, jutro będzie jeszcze trudniej…

Aż mnie ręka boli od machania na mój dyplom magistra, o doktoracie nie wspomnę.

Uczniowie mnie nie denerwują, bo ich po prostu nie mam.  A jak mam, to ich rozpieszczam nieprawdopodobnie i nic nie jest w stanie mnie zdenerwować. Macham ręką na to, że pracuję za uśmiech dyrektora szkoły, odznakę wolontariusza roku albo za trzysta euro za semestr.

Emigracja to demonstracja siły, takiej w stylu: Och, jaka to ta nasza Ania dzielna!

Sama dojedzie z punktu A do punktu B, dużym samochodem, czytając znaki w innym języku, bez ważnego prawa jazdy nawet. Wiesz, że kupiłam farbę po niemiecku do “ściany nad moją głową”, bo nie wiedziałam, jak jest sufit? Oj, jak się wszyscy uśmiali… A jak pochwalili, że sobie tak świetnie radę daję. Jak to sama, żeby zaoszczędzić i pokazać, jaka jest samodzielna, maluje cztery pokoje na raz. Jak bez znajomości języka przebrnęła przez trzy szpitale z ciężko chorym dzieckiem, sama, bez pomocy rodziny, z garstką przyjaciół i jedną nieprzyjaciółką. Jak spakowała całe swoje życie w dwa tygodnie i w dziesięć metrów sześciennych i przeniosła je do jeszcze innego kraju – moc! Jak to się rozpakowała, zrobiła ciasto i zaprosiła sąsiadów – taka polska gościnność! 

Emigracja to ja, to doświadczenie, które przykleja się do mnie z każdej strony i które buduje mnie, moją świadomość, moją duszę.

Emigracja to chyba jedyny bagaż, którego przybywa, a jest mi z nim coraz lżej. Muszę jakoś przeżuć niechęć do kraju, który historycznie powinnam nienawidzić. I przeżuwam i uczę się i jest mi z tym coraz lepiej, coraz lżej. Dla mnie emigracja to elastyczność. Nie mogę sztywno trzymać się opinii, przekonań, stanowisk, które były moje, ważne i jedyne dziesięć, pięć, czy nawet dwa lata temu. Czasem sama się sobie dziwię, jak bardzo staję się elastyczna, mimo, że jogę zaniedbuję od dłuższego już czasu. Emigracja to znajdowanie szczęścia w rzeczach, dla wielu, błahych. Potrafię cieszyć się, że wreszcie kupiłam dobrą żarówkę, która zapali moją lampę przytaszczoną z Polski. Cieszę się, że dziecko dostało pierwsze zaproszenie na bal urodzinowy, że pani z piekarni mnie rozpoznaje, że dojechałam ze szkoły do domu bez nawigacji.

Emigracja to wiecznie nowe doznanie wizualne.

Moje oczy i dusza napychają się nowymi obrazami: a to najwyższy szczyt Niemiec z okna pokoju, a to ocean za rogiem, a to najpiękniejsze kolory drzew jesienią w Nowej Anglii, a to rowerzysta – Bawarczyk z papugą na ramieniu w środku miasta. I wreszcie, dla mnie emigracja to chodzenie z polską głową do góry.  Stałam się lekko patetyczna chyba, ale ja naprawdę jestem dumna, że reprezentuję sobą mój kraj, pełen cudownych zakątków, śmietników ze szczurami, cudownych, otwartych ludzi, złodziei rowerów, ciekawej historii i zagmatwanej polityki. Fajnie jest być Polką na obczyźnie. 

Kochana, więc jeśli zaproponują ci wyjazd za granicę, zadzwoń do mnie, wszystko ci opowiem.

Buziaki,

Ania

4 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Ania Ligęza-O'Connor

Notka od autorki! Napisałam ten tekst jakieś sześć lat temu, zaraz po przeprowadzce z Niemiec do Stanów. Schowałam go głęboko w komputerze, bo wtedy był mi tak bardzo bliski, tak intensywny, że wyłam za każdym razem czytając go. Znalazłam go kilka miesięcy temu i wysłałam do Klubu. Okoliczności się zmieniają, dzieci rosną, praca przychodzi i odchodzi, już nie płaczę czytając swój własny tekst, ALE nie mogę wyjść z podziwu jaki wciąż jest aktualny w wielu aspektach. Jak ten proces emigracyjny trwa i trwa, jak pewne rzeczy nadal są ciężkie, a jak inne stają się łatwiejsze, jak pewnie rzeczy zmieniają się… Czytaj więcej »

Ania
Ania
4 lat temu

Aniu,
piękny tekst, bardzo lubię wszystkie Twoje teksty. Podziwiam Cię, to jak mądra kobietą jesteś.
Pozdrawiam z Krakowa
 

trackback

[…] trudniej było podtrzymywać relacje. Nie było tej osoby na wyciągnięcie ręki. List nie szedł pięć dni, a znacznie dłużej. Więc odpowiedź na nasze strapienia i aktualne […]