EmigracjaFelietonykobiety

Decyzja o tym, że wyjeżdżamy do Japonii wcale nie dojrzewała w nas długo.

W końcu to Japonia. A czym to się może różnić od nie tak bliskiego Sosnowca czy Wałbrzycha? Większą ilością knajp z sushi? Nie ma co przesadzać. Zresztą kiedy, jak nie teraz. A że nie znamy języka? Szczegół. A ileż to roboty nauczyć się kilku tysięcy znaków kanji, katakany i hiragany? Zresztą, w dobie narzędzi do tłumaczenia, lokalny język jest właściwie niepotrzebny. Jakoś to będzie. W końcu kto, jak nie my. Sen z powiek spędzała nam zupełnie inna kwestia: zamiana ról. Bo na to nijak nie można się było przygotować. Nawet psychicznie.

 

Tata na wychowawczym

Z wygodnego, oczywistego i społecznie akceptowalnego polskiego układu matka z dziesięciomiesięcznym dzieckiem w domu na urlopie macierzyńskim przeszliśmy w zaskakującą, zadziwiającą i traktowaną niejako z przymrużeniem oka opcję ojciec z dziesięciomiesięcznym dzieckiem na wychowawczym w Japonii. W Japonii! Kto o tym kraju wie trochę więcej niż to, że jada się tu głównie sushi i ramen (co akurat nie jest prawdą), zdaje sobie sprawę również z tego, że jest to w Kraju Kwitnącej Wiśni układ, delikatnie mówiąc, niecodzienny. Chociaż to określenie lepiej pasowałoby do postrzegania takiej konfiguracji w Polsce. W Japonii jest to raczej porównywalne do spotkania różowego jednorożca na tęczowej hulajnodze jedzącego ryż widelcem. Czyli tak jakby niemożliwe. Rola ojca sprowadza się tu bowiem to spędzenia z dzieckiem czasu w weekend. Przy dobrych wiatrach. Bo w wielu przypadkach jest to tylko niedziela, jako, że ojciec – często jedyny żywiciel rodziny, pracuje sześć dni w tygodniu. Do godziny 23.00. Chociaż w sobotę robi wyjątek i urywa się wcześniej. Taka japońska nutka szaleństwa. To matka zajmuje się domem i dziećmi, często po porodzie rezygnując z pracy zawodowej na kilka lat. To tak w ramach nakreślenia sytuacji. I właśnie w takim kraju, zupełnie nieświadomi sytuacji, zdecydowaliśmy się na zamianę ról. 

 

Psy szczekają…

Przerażeni, a może bardziej zaintrygowani byli wszyscy. Rodzina i znajomi. Szykował się niezły serial komediowy. I to w realu. Nie zdziwiłabym się, gdyby istniały zakłady obstawiające przetrwanie tego układu. Ale najbardziej przerażeni byliśmy my sami. Ja, jak to matka: bo jak to syn bez mamy, która przecież zna swoje dziecko najlepiej. Mimo że mąż zawsze świetnie wykonywał swoje ojcowskie obowiązki. Tata: bo wizja ponad dziewięciu godzin dziennie z dzieckiem, zwłaszcza bez piersi z mlekiem, spędzała mu sen z powiek. Chyba tylko synek zachowywał spokój, nieświadomy nadchodzących zmian. Plan był prosty: byle dać radę przez cztery miesiące, bo to właśnie na wrzesień zaplanowaliśmy oddanie naszej latorośli do żłobka. Nie było odwrotu. Klamka zapadła. Karawana jedzie dalej.

 

I jechała.

Nawet całkiem sprawnie. Na tyle, że z czasem okazało się, że żłobek wcale nie jest potrzebny. Ale co się naoglądaliśmy reakcji Japończyków, to nasze. A te zawsze były bezcenne. Nieważne, kto dowiadywał się o naszym domowym układzie, odzew był zawsze taki sam: dogłębne zdziwienie przechodzące często w kilkusekundową, niezręczną ciszę. Której, swoją drogą, po pewnym czasie, nie chciało nam się nawet przerywać. Bo w sumie po co. Tak było o wiele bardziej zabawnie. A wyżej wspomniane reakcje były wszędzie: na placu zabaw, w sklepie, na spacerze.

 

Apogeum dokonywało się jednak dwa razy w tygodniu, na zajęciach na basenie.

A warto wiedzieć, że w Japonii zapisanie dziecka na tego typu lekcje, najlepiej przed ukończeniem pierwszego roku życia, to niepisany obowiązek. No chyba, że chce się dziecku zniszczyć życie. My nie chcieliśmy. Więc tam, jako jedyny facet, Maciek łamał wszelkie japońskie stereotypy. Po cichu, bezszelestnie zasiewał ziarenka awantur, które wybuchały przy rodzinnej kolacji: skoro on może chodzić na basen z dzieckiem, to czemu ty nie?! Przynajmniej tak wnioskujemy po liczbie pojawiających się sukcesywnie na basenie ojców.

 

Dwa lata później

Za nami niemal dwa lata od zamiany ról. Bilans jest na plus. Dla wszystkich. A przynajmniej wszyscy nadal żyją. Jak się okazało, nie było się czego bać. Wszyscy zaadaptowali się do zaistniałej sytuacji wzorowo. Do tego stopnia, że syn niemal dwa lata spędził z tatą w domu. Zdaje się – jedyny taki przypadek w Japonii. Liczymy na jakąś obecność w księdze Guinnessa. Na razie jednak nikt się do nas nie zgłosił. Ale co jest najważniejsze: da się. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Facet też potrafi zajmować się dzieckiem i być ojcem na cały etat. Łącznie z uczestnictwem w zajęciach przeznaczonych dla dzieci (nic to, że w towarzystwie samych matek) i ogólnie pojętym życiu społecznym (również opartym głównie na obecności matek). Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Nawet do ciągłych zdziwionych spojrzeń i wytykania palcami. Dyskretnego. W końcu to Japonia. Zresztą niech pierwszy rzuci kamień ten, kto by nie wskazał palcem różowego jednorożca na tęczowej hulajnodze jedzącego ryż widelcem. I to jeszcze w Japonii.

 

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze