Felietonykiedy nie było internetu

Zapraszam cię w podróż. Tym razem nie będzie to podróż w konkretne, piękne miejsce. Zapraszam cię w podróż w czasie. Podzielę się z tobą kawałkiem swojej międzypokoleniowej historii emigracyjnej.

To jak dziś się porozumiewamy pomiędzy krajami, żyjąc nawet na najbardziej od siebie odległych krańcach świata, pewnie nie jest dla ciebie tajemnicą, ale jak było kiedyś? Czy ilość, rodzaj i dostępność komunikacji między krajami wpływała na relacje międzyludzkie? A jak jest dziś? Wszystko przed nami, usiądź wygodnie, ruszamy!

Teraźniejszość…

Dziś większość z nas ma Internet w smartfonie, tablecie, laptopie i smart zegarku. Kontakt pomiędzy państwami nigdy nie był tak łatwo i powszechnie dostępny jak teraz. Nawet jeśli nie masz swojego Internetu, możesz złapać wi-fi w kawiarni czy restauracji. Mamy też mnogość aplikacji. Te tekstowe, do wideorozmów czy nawet komunikatory do rozmów zbiorowych. I tak cała rodzina rozrzucona po świecie może się zobaczyć w jednym momencie, niesamowite!

Być może nie zastanawiasz się, jak wielki to jest dar i jak często niedoceniany, móc zobaczyć i usłyszeć bliską ci osobę w tym momencie ot tak, bo tego potrzebujesz. Nie mam też pewności, czy faktycznie mając tę możliwość, ułatwia nam to aktualnie dbanie o relacje na serio czy dzieje się tak tylko pozornie, ale do tego jeszcze wrócimy. Dzięki technologii i postępowi mamy więc możliwości, które sprawiają, że nawet strefy czasowe przestają być nam straszne. Bo gdy ktoś wraca z pracy, to w trasie jeszcze złapie na krótką rozmowę kogoś, kto kładzie się właśnie spać. To mogłoby nie mieć szans, gdy trzeba by było poczekać na dotarcie do domu. No dobrze, rozejrzeliśmy się w teraźniejszości… czas na przeszłość. 

Emigracja około- i powojenna

Emigracja jest procesem w sumie ciągłym, od lat, choć nie wiem, czy nie można by użyć sformułowania: istniejącym od wieków. W historii najbardziej zaznaczają się fale emigracyjne. Te momenty, w których z jakiegoś powodu wyjeżdżało więcej osób i w historii współczesnej mamy przynajmniej kilka takich wyraźnych momentów. Jednymi z nich były wojna i czas powojenny. Nie zagłębiając się bardzo w kontekst historyczny, możemy uznać, że ludzie migrowali z lęku i obaw – uciekali. Korzystali z możliwości schronienia się lub byli tam, gdzie rzucił ich los i wojenne rozkazy, a później nie wracali. Ściągali rodziny lub po prostu się osiedlali. Pokolenie, które mam na myśli, to aktualni pradziadkowie lub nawet prapradziadkowie. W mojej perspektywie trzydziestopięciolatki to moi dziadkowie i ich rodzeństwo. I tak właśnie było u mnie zarówno od strony mamy jak i taty, w pokoleniu moich dziadków, a dokładniej wśród ich rodzeństwa, były osoby, które wyjechały.

Brat mojej babci wyjechał do Niemiec, niestety nie mam informacji, do której części kraju, zaś brat dziadka z drugiej strony osiadł w Stanach Zjednoczonych. Mówimy tu o czasach, kiedy nie było komórek, ba nawet Internetu, komputerów. Telewizja dopiero zaczynała stawiać pierwsze kroki, za to radio już się całkiem dobrze rozgościło. To też czasy, gdzie istniały już telefony, ale ich dostępność nie była oczywista. Bo zakładając, że obie strony go miały, to dostępność rozmów międzykrajowych nie była już możliwa na znanych nam dziś zasadach.. Co więc pozostawało? Listy, te papierowe, zapisywane na kilku stronicach. Opowieści o tym, co zdarzyło się u poszczególnych członków rodziny. Kto się urodził, kto zmarł, jak mają się przyjaciele. W dobrych okolicznościach, jeśli była taka sposobność, dołączano zdjęcia. I choć dziś może wydawać się to staromodne, starodawne, to jest w tym pewna magia.

Oczywiście trudniej było podtrzymywać relacje. Nie było tej osoby na wyciągnięcie ręki. List nie szedł pięć dni, a znacznie dłużej. Więc odpowiedź na nasze strapienia i aktualne trudności otrzymywało się czasem, kiedy one same stawały się już przeszłością. Trudniej było poczuć, że ta osoba tam gdzieś jest. Niemniej z dzisiejszej perspektywy mam poczucie, że w listy wkładało się więcej uwagi niż w dzisiejsze rozmowy. Często odbywane w biegu, w sklepie, pomiędzy zadaniami. Wtedy napisanie listu wymagało poświęcenia mu czasu. Odpowiedzenia na pytania. Napisania o sobie i swojej rzeczywistości, zatrzymaniu się w ogóle na tym, czym chcę się podzielić.

Do listu można było wrócić, przeczytać go jeszcze raz. W domu moich dziadków sporo było pochowanych starych listów i skrzynek ze zdjęciami. To też artefakty przeszłości opisujące relacje. Były listy wzruszające i piękne, ale też totalnie zwykłe, jak również te pełne trudnych emocji. Wyobrażasz sobie kłócić się przez listy? No cóż, to też część relacji. Choć wyobrażam sobie jak niełatwe były, doceniam to, że w ogóle miały szanse być, a dzięki nim ja mam choć zdawkowe informacje jak kiedyś wyglądało ich utrzymywanie.

Telefon od cioci z “Ameryki”

Kontakty listowne długo miały się dobrze i choć poprawiała się jakość i szybkość poczty, długo były jedyną możliwą formą kontaktu. Natomiast przeskakując do lat 80.-90., mamy już pierwsze rozmowy telefoniczne. Wciąż mało dostępne, bo choć już możliwe, same w sobie dla zwykłych obywateli wciąż niezmiernie kosztowne. Pamiętam, że moją rodzinę, również wujków i ciocie nie było na to stać na poniesienie kosztów takiej rozmowy. Trochę lepiej było za granicą. W mojej rodzinie w kolejnym pokoleniu wyemigrowała siostra mojego taty z rodziną za ocean (Stany Zjednoczone, później Kanada) i brat, który jakąś część życia żył w Niemczech. Zarówno w poprzednim pokoleniu jak i w tym osoby migrujące do Niemiec mogły pozwolić sobie na podróż i odwiedziny. Oczywiście nie było to ani proste, ani tanie.  To czasy muru berlińskiego i trudności z paszportami. Podróżowanie nie było łatwe i dla wszystkich dostępne, jednak wciąż łatwiejsze niż loty na inny kontynent.

Stąd gdy pojawiła się szansa na rozmowy telefoniczne, było to wydarzenie dla całej rodziny. Jednak logistyka nie była łatwa. Dla emigrantów, wtedy chyba mieszkających już w Kanadzie, również nie było to aż tak powszechne i łatwo dostępne. Zatem listownie umawiało się termin i konkretną godzinę, w której ciocia będzie dzwonić. Jeśli się nie mylę, przez jakiś czas chyba taką rozmowę się zamawiało w telekomunikacji danego miejsca. Wyobrażasz to sobie? Zazwyczaj czyniło się to ze sporym wyprzedzeniem. I tak cała rodzina gromadziła się przy jednym telefonie danego dnia, by czekać na połączenie o wyznaczonej godzinie – telefon był oczywiście stacjonarny – na dodatek na kablu, na bezprzewodowe jeszcze będzie trzeba chwilę poczekać.

Taka rozmowa w niczym nie przypominała tych, które prowadzimy dziś. Po pierwsze ustawiała się kolejka do rozmowy. Czasem połączenie się zrywało i nie można było ot tak wykonać następnego. Trzeba więc było ustalić kolejność. Nasza strona nie mogła sobie w ogóle pozwolić na koszty takiej rozmowy, a emigranci choć mogli, też nie mieli w tym swobody, trzeba więc było uważać na czas. W rzeczywistości wyglądało to tak, że dookoła telefonu gromadziła się rodzina (dziadkowie – rodzice cioci, obaj bracia, moja mama) i każdy rozmawiał dosłownie przez chwilę, nasłuchując poprzednich rozmówców, by wiedzieć, co już zostało omówione, jakie informacje wymienione. Dzieci mogły tylko obserwować cały proces i być cicho, nie zakłócać rozmowy.

Nie wiem, czy potrafię oddać ten klimat. Z perspektywy dziecka było to dziwne. Spotkaniom towarzyszyło napięcie, bo każdy chciał się załapać i obawy, że połączenie się zerwie. Nie było mowy o prywatności tych rozmów, bo wszyscy słuchali. Jednocześnie dźwięk głosu bliskiej osoby aktywował często falę wzruszeń, które odrywały od rozmowy samej w sobie, bo tak rzadko można było się usłyszeć.

Takie usłyszenie głosu bliskich znacznie bardziej dawało poczuć dzielącą odległość, urealniało tę osobę, a zarazem myślę – bo tego nie wiem na pewno, budziło też bolesną tęsknotę. I choć była to nowa jakość i opcja podtrzymywania relacji i bycia w kontakcie, sama w sobie nie sprawiała, że kontakt był lepszy czy się pogłębiał. Przy 4–5 osobach dorosłych, jeśli każdy miał po pięć minut, to cała rozmowa i tak była już długa, a zatem kosztowna. Choć pojawiło się coś nowego i ważnego, czy faktycznie poprawiało relacje? Nie sądzę, niemniej z pewnością było ważne dla samego doświadczania bycia w kontakcie. 

Era Skype’a

Kolejne lata lecą, technika się rozpędza. W naszych domach pojawiają się pierwsze komputery i Internet. Kto pamięta przepinanie kabla od telefonu do komputera? Tak to kiedyś wyglądało, a podpięcie do komputera blokowało linie – nie można się było wtedy dodzwonić. Z czasem było coraz łatwiej, wszedł Internet jako osobna sieć i Skype, który dawał możliwość zobaczenia się, usłyszenia w czasie rzeczywistym i to bez ogromnych kosztów. Z jednej strony cud techniki, a z drugiej… Nie wiem, czy byliśmy na to gotowi. Inaczej rozmawia się z każdym po pięć minut, inaczej, gdy czas nie goni. Może was to zdziwić, ale nie były to płynne, pełne ciepła i niekończące się rozmowy. Nagle okazało się, że wcale nie jest tak łatwo podtrzymać konwersację. Bo przecież nie wiedzieliśmy do końca, co u kogo się działo, nasze rzeczywistości wciąż były bardzo odmienne.

Było sporo niezręczności, nerwowych uśmiechów, pytań: “I jak tam u was?”, ogólnych odpowiedzi: “A w porządku, a u was?”. W końcu udawało się złapać temat, zazwyczaj o kimś innym:  “A pamiętasz….” i jakoś szło. Nawyki były tak silne, że przed komputerem wciąż siadali wszyscy. Jednocześnie Internet i Skype na początku nie zawsze “dźwigał” to technicznie. Połączenie się rwało, zatrzymywało, było opóźnione. Pojawiła się supernowa możliwość, ale trzeba było uczyć się, jak korzystając z niej, budować relacje i komunikować się w ten sposób.

Do tej pory doskwierała tęsknota, na której wyrosły różne wyobrażenia. Teraz pojawiło się poczucie obcości i obawy, czy druga strona nas zrozumie, nasze życie, naszą codzienność, niepewność, co mówić, a przed czym się może powstrzymać. Część z nas nie mogła się przemóc. Sama nie znosiłam tych rozmów, czułam się dziwnie, a przerywane połączenia, opóźniony głos budował dodatkowe napięcie. Dziś, pracując online, wiem, że wiele zależy od nastawienia, gotowości i przyzwyczajenia oraz nałożonych oczekiwań.

Nowa era, czyli wracamy do teraźniejszości

Od tego czasu było już z górki, wyjechało kolejne pokolenie. W mojej rodzinie najpierw mój brat, później rodzice i siostra. Każde z nich ma inne doświadczenie, ktoś wrócił do kraju, inni nadal są za granicą, a na końcu i ja zdecydowałam się na emigrację. W naszym przypadku było już inaczej. Skype już był znany, zamiast wyczekiwania na listy mieliśmy regularne maile i czasem smsy. Kontakt był zdecydowanie bardziej bieżący i zdecydowanie to nie brak form stał na przeszkodzie w utrzymywaniu relacji. Zanim weszły smartfony z Internetem, doświadczyliśmy jeszcze kart “telegrosik” i podobnych, które obniżały koszty rozmów telefonicznych. Teraz można było zadzwonić, żeby faktycznie pogadać, nie przerywało jak na Skypie, stało się to dodatkową alternatywą.

I choć można było, a dziś już można być naprawdę blisko ze sobą, zmniejszać uczucie tęsknoty i być na bieżąco, pojawiły się inne bariery. Nie techniczno-technologiczne, nie przestrzenne, nie finansowe, a te istniejące między nami – osobiste. Bariery związane z lękiem przed byciem niezrozumianym, obawy przed oczekiwaniami, których być może życie za granicą nie spełnia oraz przed różnicami pomiędzy wyobrażeniami, a rzeczywistością lub zmartwieniem kogoś. Teraz to nie technologia stoi na przeszkodzie naszych relacji, a nasze podejście, gotowość i umiejętności do ich budowania, gdy żyjemy pomiędzy ”światami” i to im warto poświęcać uwagę Może rzadziej się spieszyć i rozmawiać w biegu o sprawach i innych ludziach, za to częściej, trochę po staremu, umówić się na rozmowę, kiedy będzie się miało czas i opowiedzieć coś o sobie, swoich uczuciach i swoim świecie, posłuchać o tym, jak i co czuje ta druga osoba w jej rzeczywistości.

I choć nie zamieniłabym dzisiejszej technologii na listy, czasem się zastanawiam, czy nie łatwiej się było w nich otworzyć i odkryć. Nie widząc od razu reakcji, dając czas na przemyślenie. Może warto czerpać po części z tamtych doświadczeń, by jeszcze lepiej wykorzystywać to, co mamy w zasięgu. Pamiętać o tym, czego wtedy brakowało, a co działało. Dbać o prywatność, o czas i pracować nad jakością tych relacji. 

Od siebie dodam, że chętnie wracam do wymiany dłuższych maili, do których napisania i czytania rezerwuję sobie czas. Poświęcam wtedy całą uwagę właśnie tej czynności i tej osobie. Umawiam się też na kawy online, łącząc to, co było dawniej z tym co teraz. A ty jakie masz doświadczenia? 

Paula Komuda

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze