Wrzesień 1997 roku. W powietrzu jeszcze czuć resztki powoli odchodzącego już lata. Poranek jest chłodny, ale chwilę później słońce już mocno rozgrzewa czarną taflę boiska. Ja – ubrana w śnieżnobiałą bluzeczkę i granatową princeskę stoję pomiędzy innymi zdezorientowanymi siedmiolatkami. Chwilę później słyszymy nasz pierwszy w życiu apel. Podczas hymnu nawet nie drgnę, z przejęciem przypatrując się biało-czerwonej fladze powiewającej nad głowami dyrekcji szkoły. Po zakończeniu uroczystości rodzice biorą mnie na lody, a ja jestem dumna, że w końcu stałam się uczennicą.
Potem takie apele powtarzały się przy okazji różnych świąt narodowych, rocznic, dni pamięci. Bardzo szybko wszyscy przywykliśmy do podniosłej atmosfery towarzyszącej patriotycznym wystąpieniom. Z roku na rok stawaliśmy się coraz bardziej znudzeni i coraz bardziej zobojętniali na wiersze i pieśni o staroświeckim brzmieniu, z których treścią tak mało mieliśmy wspólnego. Zakończenia liceum nie potrafię sobie przypomnieć.
Pewnie też był puszczany hymn, może ktoś coś wyrecytował. Symbole narodowe przestały robić na mnie wrażenie, a mówienie o polskości, o dumie z bycia Polką jakoś mnie peszyło. Urodziłam się akurat tu, więc nadano mi polskie obywatelstwo, ale jakie ma to znaczenie? Ja chciałam podróżować, być człowiekiem świata, a nie jednego kraju, którego nawet sama nie wybrałam.
Jeździłam więc i zwiedzałam kraje bliższe i dalsze. Obserwowałam ludzi wokół, starałam się słuchać i rozumieć, ale ile można zrozumieć w kilka dni pobytu…?
Szukałam więc możliwości, by zostać dłużej, by nie tylko patrzeć na lokalne życie, ale stać się jego częścią. W końcu na całe trzymiesięczne wakacje wyjechałam do pracy do Turcji. Ciężki to był czas, przede wszystkim po raz pierwszy w życiu uderzyło mnie, że mężczyźni i kobiety nie zawsze pracują na tych samych warunkach, nie zawsze też można być w stu procentach sobą, żeby nie prowokować nieprzyjemnych sytuacji.
Kolejne wakacje spędziłam więc w kraju bliższym kulturowo, europejskim, takim, w którym każdy może czuć się swobodnie – Anglii. I tak, był to ciekawy czas, pełen zwiedzania rowerem okolicznych wiosek, ale też był to świat podzielony na pół, gdzie w jednej części żyli imigranci, a w drugiej rdzenni mieszkańcy wysp.
W tej pierwszej części ludzie wydawali się nawet bardziej przyjaźni, otwarte na nowe przyjaźnie jednostki z całego świata, których los właśnie tu rzucił. Jednak warunki pracy dla osób z zewnątrz znacznie odbiegały od tak zwanych europejskich standardów. Sms-y od szefa z propozycją wypicia kawy bądź też innych trunków w godzinach mocno po północy nikogo nie szokowały. Czego w końcu może szukać w obcym kraju samotna kobieta?
Kolejne dłuższe zagraniczne pobyty były już inne – dwa razy Erasmus na Bałkanach – w Serbii i Czarnogórze, w międzyczasie staż w Uzbekistanie.
Ale i tu ze zdziwieniem obserwowałam życie lokalnych kobiet. Te młode, do trzydziestego roku życia wyglądały jak księżniczki z bajki. Z idealnymi fryzurami, paznokciami, nosiły często ciuchy, na które znacznej części nie stać. Tu z pomocą przychodzą koleżanki, rodzina, ewentualnie karty kredytowe – wygląd to podstawa.
Wychodząc wieczorem na miasto, czułam się przy nich jak kopciuszek, który pomylił miejsca. Wiele z nich było też świetnie wykształconych, znały języki obce, podróżowały po świecie. Jednak mimo to jednym z pierwszym pytań, które mi zadawały, to czemu jestem tu sama, czy nie szukam faceta, a gdy dowiadywały się, ile mam lat – czemu nie mam męża? Te obserwacje są oczywiście wyrywkowe, nie każdej kobiety celem jest zamążpójście, ale w stosunku do Polski widać w tej kwestii dużą różnicę. Czasami miałam wrażenie, że my kształcimy się, bo albo jesteśmy ciekawe świata, albo marzy nam się kariera, a w wielu z odwiedzonych przeze mnie krajów kobiety kształcą się, by znaleźć na studiach lepszą partię.
Kiedy wróciłam do Polski z myślą, że może to już na stałe, okazało się, że właściwie nie mam do czego wracać – znajomi rozjechali się po świecie, a moje ukochane miasto Poznań zostało puste. Skoro po raz kolejny miałam zaczynać jeszcze raz od początku, to czemu nie miałabym wybrać miejsca o nieco większym nasłonecznieniu w ciągu roku? Polska przyciągała mnie tylko ze względu na rodzinę, ale przecież nie będę mieszkać z rodzicami do końca życia, a można ich odwiedzać z każdego miejsca na świecie.
I po raz kolejny wylądowałam w Turcji. Dwa lata temu przeprowadziłam się do kraju nie całkiem mi obcego, bo studiowałam turkologię, więc ani język, ani kultura obce mi nie były. Mieszkam w miejscu z bajek czy kolorowych katalogów turystycznych, jak kto woli. Zachwyca tu nie tylko architektura – stare, oryginalne kamienne budynki, ale też porastające je z każdej strony kwiaty, które kwitną od początku marca do końca listopada. Trzy kilometry dzieli mnie od długiej, piaszczystej plaży, z wodą w kolorze jasnego turkusu. O kuchni nawet nie wspomnę – kto był w Turcji, wie, o czym mówię, kto nie… musi się wybrać, by choć trochę jej spróbować! Do tego dodajmy przyjaznych, zawsze uśmiechniętych ludzi i mamy miejsce, w którym można spędzić resztę życia!
W kulturze tureckiej czuje się dobrze, swobodnie – zarówno na ulicach swojego malutkiego Alaçatı, jak i kilkumilionowego, sąsiedniego Izmiru.
Co nie znaczy, że świat jest tutaj idealny. Ludzie mają swoje problemy jak wszędzie. Staram się żyć swoim życiem, pracuje zdalnie, powoli poznaje kolejnych sąsiadów, uczę się ciekawych rzeczy.
Staje się “swoja”. Polityką się nie interesuje. Ani tą turecką, ani polską. Ale jak na ulicy zobaczyłam polską rejestrację, pół godziny czekałam przy aucie z nadzieją na zobaczenie Polaka! Kiedy szłam głównym deptakiem Izmiru i zobaczyłam tabliczkę z flagą Polski przy nazwie już nieczynnego stowarzyszenia, serce zabiło mocniej.
Moim tureckim znajomym przesyłam linki do polskiej muzyki, filmów, opowiadam o naszych bohaterach, przywożę im polskie produkty, by choć odrobinę przybliżyć im mój kraj! Zachęcam do wizyt, opowiadam o polskich miastach, kulturze, architekturze, szukam dla nich projektów w Polsce, sprawdzam, jak mogą dostać wizę…
Czuje się dumna z Polski! I czuje się odpowiedzialna za zaprezentowanie jej z jak najlepszych stron.
Kiedy w Turcji kobiety wychodzą na ulicę sprzeciwiać się nierównością społecznym, niższym zarobkom, przemocy domowej, słucham ich i opowiadam o problemach, z którymi mierzą się Polki. Mam szczęście, bo mieszkam w najbardziej tolerancyjnej części Turcji. Mam prawo być tu sobą i nikt nie patrzy na mnie krzywo, gdy idę ulicą w krótkiej spódniczce czy sama zamawiam w barze piwo. Ale nie wszędzie tak jest.
Czy jestem patriotką? Nie wiem. Ale wiem, że im dłużej jestem za granicami Polski, tym bardziej za nią tęsknię, przypominam sobie, co w Polsce kocham, chcę pielęgnować kulturę, którą wyniosłam z domu rodzinnego.
Będąc na emigracji, czuje się bardziej Polką, niż czułam się nią w Polsce. Polką – kobietą. Znam i rozumiem swoje prawa. Jestem tym, kim chcę być. Choć teraz już nie sama – i ja zakochałam się i musiałam dopasować część swoich marzeń do marzeń drugiej osoby. Ale mówię głośno, kiedy coś mi się nie podoba.
Nie każda kobieta na świecie ma przywilej wybrania samodzielnie swojego miejsca do życia. Podejmowania ryzyka bez strachu o opinie innych. Zmieniania zdania i próbowania. Wracania do domu, kiedy nie wyszło. Wyjeżdżania w nieznane, bo tak w duszy gra.
Polka może robić to, co chce. Cieszę się, że nią jestem.