Norwegia kojarzy się nam głównie z fiordami, reniferami i nienaruszoną, dziewiczą naturą. Zwiedzanie tego kraju to odkrywanie rozmaitych szlaków prowadzących do sekretnych miejsc, wdrapywanie się na górki i pagórki oraz te intensywniejsze wyprawy dla zaawansowanych, wymagające skupienia i wytrwałości.
Ta dziewicza natura ma też swoją drugą, niebezpieczną stronę. O tej właśnie stronie możemy sobie przypomnieć, oglądając film „The wave” (Fala) norweskiej produkcji, nominowany do Oscara. Geiranger, bo tam rozgrywa się akcja filmu, to słynna na cały świat miejscowość, zamieszkana przez około 250 osób, do której rocznie przybywa tłumnie ponad 700 tysięcy turystów. Rejon ten jest wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Reżyser przedstawia katastrofę, jaką jest norweskie tsunami oraz jego konsekwencje. Oderwana część skały runie do wody, tworząc ponad osiemdziesięciometrową falę, która w ciągu dziesięciu minut (tyle mieszkańcy mają czasu na ewakuację) ma dotrzeć do miasteczka położonego na końcu malowniczego fiordu.

Dopiero później w rozmowie ze znajomymi Norwegami dowiedziałam się, że to nie było science fiction, a tego typu wydarzenia miały miejsce wiele lat temu w innych miejscowościach. Zagrożenie istnieje, co potwierdza system alarmowy SMS, stworzony, by ostrzegać mieszkańców i turystów przebywających w tym rejonie. Tak pięknie, a zarazem tak niebezpiecznie. Nasuwa się pytanie: ile osób podziwiających ten obszar ma tego świadomość? Zakładam, że o wiele więcej po 2015 roku, kiedy produkcja weszła do kin.
Odkrycie wielkiej szczeliny między skałą, a górą według różnych źródeł zawdzięczamy pewnemu mieszkańcowi Åkerneset. Pomimo zgłaszanego przez niego zagrożenia o powiększającej się szczelinie, ten fakt był ignorowany, jak również niewygodny dla gminy, która czerpie zyski głównie z turystyki. Determinacja i upór obywatela wygrały, góra jest monitorowana od 2007 roku.
Pewnego razu pracująca w tej okolicy znajoma siedząc na plaży, dostała informacje z Polski, że w Geiranger trwa ewakuacja, bo tak rzekomo napisano na Onecie. Zdziwiona tym faktem, rozejrzała się wokół na innych plażowiczów, wnioskując, że nikt inny takiej wiadomości nie otrzymał. Do dziś nie wiadomo, skąd portal wziął takie informacje.
Innym miejscem na turystycznej mapie w Norwegii jest jezioro Lovatnet w rejonie Sogn og Fjordane.
Turkusowa, krystaliczna woda otoczona bujną roślinnością, urokliwa okolica, w oddali domki kempingowe. Popularne miejsce na Instagramie. Wybraliśmy się tam kiedyś na grilla (w Norwegii bardzo popularne są tzw. jednorazowe grille, nie ma żadnych zakazów, ani wyznaczonych stref, znalezienie dogodnej miejscówki ułatwiają ławki postawione w lasach, przy jeziorach bądź nad fiordem). Pamiętam, jak czułam tę aż nienaturalną ciszę, nawet zaczęłam się zastanawiać, niczego wówczas nieświadoma, dlaczego przy tak uczęszczanych miejscowościach, tylu kempingach, nie ma wokół nas prawie nikogo. Gdzieś w oddali pływała motorówka. A poza tym nic, cisza, słońce odbijało się od tafli mieniącej się wody. Poszliśmy na spacer, ale w pewnym momencie po kilku minutach postanowiliśmy, że wracamy. Po jakimś czasie zaczęłam przeglądać strony internetowe, poszukując informacji o historii tego miejsca i powoli zaczęłam rozumieć, dlaczego jest tam tak nienaturalnie spokojnie.
15 stycznia 1905 roku miała tam miejsce wielka tragedia – stumetrowy blok skalny wpadając do wody, wywołał tsunami o wysokości czterdziestu metrów, które zalało dwie wioski, Bødal and Nesdal.
Zginęło 61 osób, odnaleziono tylko 9 z nich, dla reszty miejscem pochówku stało się jezioro. Na tamtejszych farmach znajdowało się dużo zwierząt, które również na zawsze pochłonęła woda. Minęło wiele lat, wioski zostały odbudowane. Niestety po 31 latach znów doszło do katastrofy, większej niż poprzednia. 13 września 1936 roku o 5 rano osuwisko, wpadając do jeziora, wywołało jeszcze wyższą i potężniejszą falę tsunami, siedemdziesięciometrową niszczącą wszystko na swojej drodze. Zginęły 74 osoby, większości ciał nigdy nie odnaleziono. Katastrofy te noszą nazwę Lodalsulykkene. Po tych strasznych wydarzeniach miejsce opustoszało, a samo jezioro stało się podwodnym cmentarzyskiem. Ku pamięci ofiar postawiono w okolicy biały krzyż.
Z tym smutnym jeziorem wiąże się jeszcze jedna opowieść. Odwiedzający to miejsce pewni turyści idąc leśną dróżką w okolicy Lovatnet, kierowali się za małą dziewczynką, mając ją w zasięgu wzroku. Uznali, iż ktoś z opiekunów zapewne maszeruje przed nią. Dziewczynka cały czas była na szlaku przed nimi. Gdy dobrnęli do końcowego punktu drogi, okazało się, że są sami. Interpretacje zostawię już wam.
Przyglądając się tablicom informacyjnym przy niektórych punktach turystycznych, warto przystanąć na chwile i doczytać o specyfice tych miejsc: jakie tajemnice i historie noszą w sobie.
[…] Po upadku Hanzy, aż do połowy XIX wieku, Bergen było największym miastem i głównym portem Norwegii. W tej chwili jest to drugie co do wielkości, zamieszkane przez ponad 280 tys. osób, norweskie […]