Felietonyw strefie wyklucznia
To był początek wakacji 2019 roku,

kiedy jeszcze nikomu się nie śniło, że najbliższe lata przyniosą Ukrainie najpierw pandemię, a potem wojnę na pełną skalę. Znalazłam tanie loty do Kijowa, a stamtąd zaczęłam się rozglądać za zorganizowaną wycieczką do Czarnobyla. Biur organizujących takie wyjazdy było całkiem sporo, niektóre nawet z Polski, mnie jednak interesowali lokalni przewodnicy.

Ze względu na ograniczony czas w Ukrainie wybrałam wycieczkę jednodniową. W tamtych czasach kosztowała ona ok. stu dolarów. Osoby, które w strefie wykluczenia chciałyby spędzić więcej czasu, mogły bez problemu wykupić kilkudniowe wyjazdy. Okolic Czarnobyla – przynajmniej oficjalnie – odwiedzić na własną rękę nie można.

Ciężko powiedzieć, co sprawia, że ludzi ciągnie do miejsc po katastrofie.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że chętnych do odwiedzenia Czarnobyla było mnóstwo. Przyczynił się do tego też sukces serialu HBO, który miał premierę na miesiąc przed moim przyjazdem. Miałam więc szczęście i zwiedzałam to miejsce przed największym najazdem turystów. Przewodnik wspominał, że na pełnię sezonu mają setki, a czasem i tysiące rezerwacji na każdy dzień.

Trasa z Kijowa do Czarnobyla to dwie godziny jazdy, podczas których pasażerowie zapoznawali się z zasadami bezpieczeństwa w strefie oraz poznawali prawdziwą historię miejsca i wydarzeń, wokół których narosło wiele mitów. Mogłoby się wydawać, że w takim miejscu obowiązują bardzo rygorystyczne zasady bezpieczeństwa, ale nic z tych rzeczy.

Od katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej minęło już ponad trzydzieści lat. Miejsca udostępnione odwiedzającym zostały dokładnie oczyszczone, a promieniowanie, z jakim przyszło nam się zetknąć, nie było groźne dla zdrowia. Mimo upałów musieliśmy mieć jednak zakryte buty, długie spodnie i bluzki z długim rękawem. Do tego w strefie obowiązywał całkowity zakaz jedzenia i picia na świeżym powietrzu. Promieniowanie nieszkodliwe w zetknięciu ze skórą może mieć dużo gorsze następstwa, gdy dostanie się do organizmu wraz ze skażonym pożywieniem. 

Oficjalnie Strefa Wykluczenia

wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, licząca 2600 km² i zarządzana przez ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych, nie jest obszarem turystycznym. W samym Czarnobylu wciąż pracowali ludzie, mieszkający tam kilkanaście dni w miesiącu, prowadzone były też badania naukowe.

Władze Ukrainy zdawały sobie jednak świetnie sprawę z potencjału turystyki w tym miejscu. Wpuszczano tam wycieczki takie jak nasza – pod przykrywką grupy naukowej, która wjeżdża do strefy w celach edukacyjnych. Przed wjazdem trzeba się jednak zarejestrować (w imieniu uczestników robi to organizator wycieczki), a na miejscu sprawdzana była zgodność danych z rejestracji z naszymi paszportami. Warto też zaznaczyć, że w okolicach Czarnobyla brakuje jakiejkolwiek infrastruktury turystycznej. Małe sklepiki z gadżetami i toaleta, w której mydła czy papieru toaletowego nigdy nie widziano, znajdują się przy wjeździe do strefy. Potem nie było już nic.

Zdjęcie z prywatnego archiwum autorki
Wycieczki są różne, w zależności od organizatora, przewodnika, czasu przeznaczonego na zwiedzanie.

Zawsze odwiedza się jednak najważniejsze miejsca, czyli okolice samej elektrowni, gdzie można zobaczyć słynny sarkofag, poza tym tzw. Oko Moskwy (ogromny radziecki radar), miasteczko Czarnobyl, porośnięte lasem dawne wioski, no i samo miasto Prypeć. Teoretycznie w Prypeci nie wolno wchodzić do budynków, bo niektóre z nich grożą już zawaleniem. Praktycznie zaś przewodnicy sami prowadzili ludzi do co ciekawszych miejsc lub sugerowali, że nie będą patrzeć, gdy grupa się trochę rozejdzie na boki.

Nie da się zaprzeczyć, że miejsca kojarzone ze zdjęć robią ogromne wrażenie na żywo. Szeroki Prospekt Lenina, dziś niemal całkowicie zarośnięty lasem, słynne wesołe miasteczko, którego nawet nie zdążono otworzyć, pełne plakatów propagandowych Centrum Kultury “Energetyk”, supermarket ze zwisającymi luźno z sufitu tabliczkami z nazwami działów i produktów, których można było ze świecą szukać w innych częściach Związku Radzieckiego, hala sportowa i basen, który po katastrofie ponownie otwarto i funkcjonował aż do 1998 roku… 

Zdjęcie z prywatnego archiwum autorki
Mówi się, że niektóre przedmioty zostały poustawiane, by strefa wykluczenia jeszcze bardziej działała na wyobraźnię turystów.

W dawnym przedszkolu na zniszczonej ramie łóżka usadzono lalkę bez głowy. Wśród zniszczonych książek i innych papierów na stole leży gazeta datowana na dzień katastrofy. W oknie siedzi stary, zakurzony pluszak. Takie przedmioty stały się już symbolami strefy wykluczenia, przewijającymi się na wielu zdjęciach, a jednak wciąż poruszającymi, gdy człowiek zobaczy je na własne oczy. Bo myślę, że taki jest główny cel wizyty w miejscach po katastrofie: doświadczyć takiego poruszenia, jakiego nie doświadczymy w żadnym innym miejscu.

Zdjęcie z prywatnego archiwum autorki

Zobaczyć, do czego potrafią doprowadzić ludzkie błędy i przekonać się, że natura zawsze wróci na swoje miejsce, gdy tego człowieka zabraknie. I choć przy okazji tego wyjazdu usłyszałam od wielu osób pytanie „po co?” – często wzbogacone o dodatkowe komentarze – to zawsze odpowiadałam, że było warto. Wizyta w czarnobylskiej strefie wykluczenia to było naprawdę niesamowite doświadczenie.  

Gabi

5 5 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze