EmigracjaFelietony

Był taki moment mojej emigracji, w którym sądziłam, że już na zawsze będę żyć pomiędzy dwoma kulturami, że całe moje życie, moje zainteresowania, ważne dla mnie sprawy będą związane zarówno z Polską jak i z Francją, że rozkrok w którym tkwiłam pomiędzy tymi krajami, między językiem polskim i francuskim prędzej doprowadzi mnie do schizofrenii, niż moje serce i mój nabrzmiały od wysiłku wiecznego międzykulturowego tańca mózg postawią jedno z dwojga na pierwszym miejscu.  

To trwanie pomiędzy dwoma kulturami kosztowało mnie przez lata sporo gimnastyki.

Kultywowanie więzi z krajem pochodzenia wymaga bowiem sporo wysiłku, a im dalej od Polski, tym ten wysiłek proporcjonalnie rośnie. Począwszy od kwestii praktycznych, tych finansowych i czasowych, dzięki którym można na przykład pojechać do Polski, zamówić polskojęzyczną prasę czy książki, które są niezbędne w podtrzymywaniu więzi z ojczyzną, a skończywszy na rezygnacji z własnych potrzeb i wybieranie wakacji w Polsce kosztem innych podróży, na które mamy dużo większą ochotę. Ten wysiłek to także czas, który codziennie przeznaczamy na informowanie się o tym, co dzieje się w Polsce, o polityce kraju, bieżących sprawach, zmianach społecznych. A to wszystko odbywa się często kosztem czasu, który możemy przeznaczyć na życie w naszym w nowym kraju, na chłonięcie kultury, języka, rytmu życia społecznego. Oczywiście utrzymywanie więzi z Polską i tworzenie jej również z nowym krajem jest jak najbardziej możliwe, wszystko jednak ma swoją cenę. 

W moim emigracyjnym życiu przyszedł taki moment, w którym ten wysiłek utrzymania więzi z Polską przestał być naturalny, spontaniczny, zaczął mi ciążyć coraz bardziej i coraz bardziej stawał się wymuszonym, usilnym utrzymywaniem części mojego życia z przeszłości. 

Emigracja zmieniła to, kim jestem i jak patrzę na świat, nowa ja, ta stąd, z francuskiego miasta dała sobie wreszcie prawo do odpuszczenia sobie Polski i polskości, do bycia teraz stąd, do czerpania z tego nowego miejsca na ziemi. Ta nowa ja  pokochała już swoją nową ojczyznę,  z dumą posiada francuski paszport, nie wstydzi się już, że nie rozpoznaje polskich osobistości, polityków, że nie wie, co tam w Polsce aktualnie słychać. Ta nowa ja zrobiła miejsce dla tu i teraz, dla Francji, oddając Polsce drugie miejsce. Polskie książki, polskie piosenki, polskie wakacje nie są już na pierwszym miejscu. Na nim jest swoboda bycia, czerpania z dwóch kultur w proporcjach, jakich mi aktualnie potrzeba. Dzisiaj na tym miejscu jest moja ojczyzna z wyboru – Francja. 

Mój międzykulturowy rozkrok zastąpiła wizja emigracji jako procesu oddalania i przybliżania. 

Chociaż aktualnie jestem od Polski i polskości bardzo daleko, nie wykluczam ani nie narzucam sobie, że tak będzie już zawsze. Zostawiam tę przestrzeń otwartą na tęsknotę, na brak, na przybliżenie, na nowy wybuch zainteresowania. Na przypadek. Na wiersz Szymborskiej, który wypadnie gdzieś z kartonu podczas przeprowadzki, na polskie „kurwa”, które wślizguje się na miejsce francuskiego „putain”, na dzień, kiedy może zatęskni mi się za Krakowem czy Warszawą. Być może i nadejdzie taki dzień, że to Francja stanie się drugorzędną ojczyzną,  bo miłość nowej ojczyzny nie jest dla mnie miłością prostą, jej wzloty i upadki nadają rytm fazom tęsknoty, porzucenia a nawet nienawiści. Dzisiaj jednak to Francja zajmuje pierwsze miejsce w moim życiu, jest w centrum moich zainteresowań, planów, rozważań i na pierwszym miejscu ojczyźnianej miłości. I staram się z tego czerpać bez presji, bez wyrzutów, z pełną akceptacją, ponieważ jest to naturalna kolej rzeczy, rezultat upływającego czasu, wyboru oraz zapuszczania korzeni. 

Paula Sauer, Francja

4.5 6 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze