Do Tajlandii przyjechałam z umysłem otwartym na inną kulturę oraz z pozytywnym nastawieniem do tego, co nas czeka.
Zawsze uważałam się za osobę bardzo tolerancyjną. Nigdy nie przejawiałam nawet najmniejszych skłonności do tego, żeby uważać się za lepszą tylko z racji miejsca urodzenia. Wciąż tak uważam. A jednak miałam takie momenty, szczególnie w pierwszych miesiącach
i latach po przeprowadzce, kiedy zdałam sobie sprawę, jak mocno mam wbite do głowy postrzeganie świata z perspektywy mieszkanki tzw. Zachodu.
Nasiąknięta zachodnią kulturą
mimowolnie i nieświadomie porównywałam ludzkie zachowania, zdarzenia, sytuację polityczno-ekonomiczną do tego, co było mi znane i wydawało się normą.
W samym porównywaniu nie widzę jeszcze nic złego, ale w różnych sytuacjach pojawiał się głosik w mojej głowie podpowiadający, że “my” robimy “to” (czyli wszystko) inaczej (czyli lepiej). Było to tak silne i tak mechaniczne, że nawet nie zdawałam sobie sprawy, że nie tylko porównuję, ale też, podświadomie, dokonuję oceny.
Dodatkowo, przykładając zachodnią miarkę, błędnie interpretowałam wiele ludzkich zachowań i podejrzewam, że sama popełniłam mnóstwo gaf. Początkowo nawet proste rzeczy wydawały mi się niezrozumiałe. Dlaczego kelner przytakuje na moje pytanie i się uśmiecha, po czym przychodzi z czymś innym niż zamówiłam? A taksówkarz odwrócił się od nas i nie chce już rozmawiać? Dlaczego ludzie wolą mnie okłamać, zamiast powiedzieć wprost, o co im chodzi? Dlaczego na spotkaniu w pracy zapada martwa cisza i nikt nie chce nic powiedzieć.
Oczywiście nie przyjechałam do Tajlandii zupełnie nieświadoma.
Wcześniej czytałam o tym, czego nie robić i jak się zachowywać, ale pewnych rzeczy trzeba po prostu doświadczyć samemu, żeby je lepiej zrozumieć. Po pewnym czasie wraz z przebywaniem wśród tubylców, zaczęłam rozpoznawać różne rodzaje uśmiechów i widzę, kiedy ktoś się faktycznie uśmiecha a kiedy maskuje zakłopotanie. Przestałam brać różne sytuacje do siebie, ponieważ zrozumiałam, że to wszystko wynika z odmienności kultury, a nie z tego, że na przykład ktoś jest dla mnie niemiły czy robi mi na złość.
Tajowie na tyle, na ile to możliwe próbują zawsze pokazać się z lepszej strony zatem unikają pokazywania swoich słabości, w tym niewiedzy. Okazanie tego publicznie to okropny wstyd i utrata twarzy, czyli skaza na wizerunku. Zatem bardzo pilnują, żeby nie stracić swojej reputacji. Dbają też o to, żeby innych również nie postawić w trudnej sytuacji i w złym świetle. Można to pokrótce wytłumaczyć na zasadzie “co dajesz, to dostajesz”. Oczywiście to tylko duży skrót. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, mamy różne charaktery i również pozornie spokojnym, kulturalnym Tajom zdarza się niewerbalnie dać komuś więcej do zrozumienia, niż wyraża tysiąc słów.
Świat, w którym wszyscy są dla siebie mili, żeby nikogo nie urazić, wydaje się wspaniały.
Z mojej perspektywy, w sytuacjach codziennych faktycznie jest to bardzo przyjemne, choć nie bez wad. Ja dalej lubię jasne sytuacje zamiast uników. Natomiast w sytuacjach służbowych, kultura utraty twarzy wydawała mi się na dłuższą metę męcząca dla wszystkich.
Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy słusznie postrzegałam to jako obciążające dla wszystkich, a na ile było to takie tylko dla mnie, jako osoby wychowanej w innej kulturze.
Czyli wróciłam do punktu wyjścia. Zrozumiałam, że dalej postrzegam pewne zjawiska z perspektywy kultury, w której wyrosłam i to się chyba nigdy nie zmieni. Zrozumiałam, że to zupełnie normalne. Tak samo ludzie tutaj patrzą na zachodnią kulturę przez pryzmat tego, co im jest znane i najbliższe. Nauczyłam się za to porównywać na zasadzie dostrzegania różnic i podobieństw, ale bez oceniania. Staram się czerpać z obu kultur to, co najlepsze, a przynajmniej takie mi się wydaje.
IG: the.et.story