Palm Springs, Kalifornia – Stany Zjednoczone
6:15
Ten dzień zdecydowanie nie należy do moich ulubionych. Podobnie jak wszystkie inne w tygodniu, z prostej przyczyny – po prostu kocham spać, staram się sypiać po osiem godzin dziennie, a w tygodniu jest to czasem trudne. Jestem sową, lubię siedzieć wieczorami, tworzyć, pisać, czytać. Noc ma w sobie coś magicznego, czego dla mnie osobiście nie ma poranek.
Ledwo otwieram oko i pierwsze, co próbuję, to wywąchać zapach świeżo zaparzonej przez mój ekspres kawy, który włącza się automatycznie o 6:20. Zapach jest kuszący i sprawia, że chętniej wyskakuję z ciepłego łóżeczka. Podciągam żaluzje, dom wita ostry promień kalifornijskiego słońca rozchodzący się po każdym zakamarku, budząc nawet mojego śpiocha – kotkę Fluffy.
Do pokoju córki wchodzę na końcu, aby podać jej gorąca czekoladę i ją obudzić. Po mamie odziedziczyła skłonność do długiego, beztroskiego snu. Podnoszę kołderkę i przytulam się do ciepłego ciałka córeczki, całując jej gorący policzek. Oj jak mi dobrze pod pierzynką. Przymykam oko i najchętniej ponownie zapadłabym w błogi sen, ale niestety, czas przygotowywać lunch do szkoły i przyszykować się na powitanie dnia. Nalewam świeżej wody do miseczki kotka, wsypuję karmę i głaskając mięciutkie futerko, rozmyślam, jak to dobrze być kotem, spać cały dzień i nie mieć żadnych obowiązków.
7:20
Wyjeżdżamy do szkoły, Victoria chodzi do middle school, więc nie jest już małym dzieckiem, lecz nastolatką. Mimo wszystko moje życie nadal kręci się wokół niej. Mąż jest typem rannego ptaszka. Zanim ja wstanę, już nie ma go w domu, więc wszelkie obowiązki związane z dzieckiem należą do mnie. Szkoła jest oddalona od domu o około 15 minut jazdy. Zazwyczaj dojeżdżamy bez żadnych komplikacji, zaletą mieszkania w dolinie Palm Springs jest brak korków i dużego ruchu ulicznego. Wszędzie jest dość blisko i nie muszę korzystać z autostrady, aby się gdzieś przemieścić. Po odstawieniu córki spieszę na poranny spacer z moją koleżanką Donną.
7:50
Donna jest moją rówieśniczką, mamy dzieci w tym samym wieku. Jako że urodziła się w Indiach, często opowiada mi o tradycyjnych potrawach, kulturze i zwyczajach tego kraju. Czas szybko nam schodzi, a my nie wiadomo kiedy wykonujemy siedem tysięcy kroków. Spacerujemy wokół pola golfowego w Palm Springs. Zielona, idealnie przystrzyżona trawka, wysokie do nieba palmy wachlarzowe, typowe dla kalifornijskiego klimatu, błękitne niebo i świergot ptaków sprzyjają naenergetyzowaniu ciała i wyciszeniu.
Gdy spaceruję sama, staram się pozbierać myśli. Czasem przyjdzie mi do głowy jakiś fajny pomysł, który niezwłocznie omawiam z moją ekipą, nagrywając wiadomości głosowe. Bardzo lubię przebywać w naturze, ponieważ dzięki temu zyskuję jasność myśli, a do głowy wpadają mi nowe pomysły.
8:45
Wracając do domu pełna energii i pozytywnych myśli, robię w głowie mały plan, który następnie przelewam na papier. Wypijam kolejną, bezkofeinową tym razem, kawę, włączam dyfuzor, wkraplając do niego moją ulubioną mieszankę pobudzających olejków eterycznych i zaczynam jogę. Lubię ćwiczenia, ale nie jestem maniaczką fitnessu. Zależy mi na tym, aby być rozciągniętą, silną i mieć jędrne ciało. Trening ma być szybki, przy super muzyce i bez zbytniego męczenia się.
Na koniec podczas pozycji relaksacyjnej savasana zbieram myśli. Tym razem próbuję afirmacji. Nastawiam się pozytywnie, dziękuję swojemu ciału za to, że jest zdrowe i że dzielnie znosi moje nie zawsze zdrowe nawyki. Mówię sobie, że jestem silną, piękną kobietą sukcesu. Wyobrażam sobie moja rodzinę w pełni zdrowia i wigoru, córkę odnoszącą sukcesy w szkole, a męża w pracy. To jest ważna część mojego dnia.
10:00
Czas zjeść śniadanie, poranne napoje sycą na długo, ale śniadanie należy do najważniejszych posiłków i nie należy go pomijać. Jajko sadzone kładę na kromkę chleba wielozbożowego uprzednio posmarowanego awokado i dodaję plaster pomidora, posypuję ziołami i przyprawami. Popijam ciepłą herbatką z cytryną. Lubię samotne śniadania, otwieram gazetę i przeglądam, co ciekawego w trawie piszczy, sięgam po magazyn “Palm Springs Lifestyle”, gdzie czytam o ciekawostkach i wydarzeniach w moim mieście, o modzie i o sztuce. Ta gazeta często inspiruje mnie do odwiedzenia różnych nietuzinkowych miejsc czy wystaw, o których później wspominam w moich instagramowych relacjach.
10:30
Po śniadaniu czas przenieść się do biura i zasiąść przed komputerem. Sprawdzam poranne wiadomości, odpisuję na maile i zaczynam dzień pracy. W poniedziałek nie prowadzę zajęć ze studentami, więc skupiam się na pisaniu felietonów na portal klubu Polek na Obczyźnie lub na swój blog. Od jakiegoś czasu zaczęłam intensywnie przygotowywać materiały na swoją nową stronę www, która jest w trakcie tworzenia.
Pisanie daje mi poczucie spełnienia, mam tyle do przekazania światu, jestem kreatywną duszą i pomysły nigdy mi się nie kończą. Olbrzymią zaletą bycia małą przedsiębiorczynią jest fakt, że mogę zacząć i skończyć pracę, kiedy chcę, sama tworzę sobie harmonogram i sama wydaję sobie polecenia. Przy takim trybie pracy trzeba mieć silną wolę i być zorganizowaną, często coś mnie może rozproszyć i z planów nici. W związku z tym w czasie, w którym pracuję, staram się odkładać telefon do sypialni z dala od mojego biura.
12:30
Pora lunchu zaczyna się o 12:00, ale ja jem najczęściej między 12:30 a 13:00 i jest to zazwyczaj sałatka bądź zupa. Mieszkam w ciepłym klimacie, więc nasze posiłki są często zimne. Nie lubię długo szykować jedzenia, musi być szybko i zdrowo, a sałatka to najszybsze i najprostsze rozwiązanie, trzeba mieć tylko odpowiednie składniki. Mieszam liście szpinaku i rukoli, dodaję tuńczyka, pomidora, cebulę, dorzucam oliwki, kapary i jajko, polewam olejem z awokado, do smaku dodaję sos balsamiczny. Posiłek popijam szklanką wody ze świeżo wyciśniętą limonką.
13:15
Czas wstawić pranie, po weekendzie troszkę się nazbierało, szczególnie że weekendy spędzamy intensywnie na wycieczkach w góry czy kaniony. Odkurzam i mopuję szybko podłogi. Staram się w ciągu dnia zrobić jak najwięcej, choć nie zawsze mi to wychodzi, szczególnie w poniedziałki, ale dziś mam dość dobry dzień, więc trzeba to wykorzystać.
14.30
Przygotowywanie posiłków potrafi być wyzwaniem, szczególnie gdy się jest na diecie bezglutenowej, a dziecko gluten wręcz uwielbia. Zupy są podstawą naszych obiadów. Królową jest oczywiście pomidorówka, ale dziś decyduję ugotować tortilla soup. Jest dość prosta w przygotowaniu, tym bardziej, że został mi kurczak z rożna z poprzedniego dnia, który mogę do niej wykorzystać. Na drugie zamarynuję polędwiczki z kurczaka, dorzucę liście sałaty i ugotuję komosę ryżowa w bulionie. Pycha! Zabieram się do roboty.
15:30
Ale mi szybko zleciał poranek i południe, zmierzam do szkoły, odebrać dziecko. Zazwyczaj kończy szkołę o 15, a w dni, w które ma treningi w szkolnym klubie sportowym, odbieram ją dopiero o 17 i wtedy mam więcej czasu dla siebie. Lubię nasze powroty w samochodzie, gdy córka mi opowiada, co się wydarzyło w szkole. Czasem są to śmieszne momenty, czasami stresujące, szczególnie gdy wspomina o niezbyt dobrze napisanym teście. Uczniowie często mają nadmiar zadań domowych, więc popołudnia są zajęte. Gdy córka była młodsza, spędzała bardzo aktywnie popołudnia: balet, tenis, szkoła pływania. Moje obowiązki matki to między innymi bycie jej prywatną szoferką, na szczęście jazdy troszkę się ograniczyły.
16:00
Jestem z powrotem w domu, włączam muzykę. Dziś stawiam na smooth jazz, jestem w błogim nastroju, włączam kominek, mimo że za oknem jest 27 C. Kominek jest elektryczny i ma kilka funkcji, dziś nie korzystam z tej podgrzewającej, wystarczy mi tylko widok iskrzących się ogników. Kontynuuję przygotowywanie obiadu, a córka zabiera się za odrabianie lekcji. Przekładam pranie do suszarki, składam ubrania, sprzątam ze stołu, myję blat w kuchni, a przy okazji półki w lodówce. W domu zawsze jest jakaś robota.
17:30
Zapalam moją ulubioną sojową świecę, do dyfuzora wkraplam aromat dyniowy i przy takiej nastrojowej atmosferze zasiadamy do stołu. Zależy mi, aby każdy dzień celebrować i robić coś specjalnego, nie oszczędzam świec czy obrusów na specjalne okazje, każdy dzień jest niepowtarzalny. Lubię do obiadu napić się lampki czerwonego wina, moje ulubione to Shiraz, o aromacie leśnych owoców. Na zdrowie!
18:30
Najgorzej że po obiedzie trzeba posprzątać, to ta mniej przyjemna część celebracji jedzenia.
Wstawiam wszystko do zmywarki, a patelnię i garnki zalewam woda z płynem. Chyba umyję je już jutro. Wiem, że będę tego rano żałować, ale mam dziś lenia na zmywanie. Kątem oka spoglądam na włączony przez męża film. Córka odrabia lekcje i uczy się na jutrzejszy test, a my rozmawiamy i udajemy, że oglądamy film. Zdajemy sobie relacje z dzisiejszych wydarzeń, planujemy najbliższy weekend i wyjazd w góry. W każdy weekend staramy się robić coś, co daje nam radość i zbliża nas jako rodzinę. Jestem maniaczką fotografii, staram się uchwycić wspólne momenty, później tworzę albumy i w taki sposób powstają nasze rodzinne pamiątki. Jest ich naprawdę mnóstwo.
20:30
Robi się późno, czas na prysznic i mój wieczorny rytuał kosmetyczny. Uwielbiam moje rytuały, dają mi poczucie, że dbając o swoje ciało, dbam o swoją duszę, lepiej się z tym czuję. To taka chwila relaksu wyłącznie dla mnie.
21:00
Pokręcę się jeszcze po kuchni, sprawdzę, czy wszystko jest schowane do lodówki, czy drzwi są zamknięte. Na tym punkcie mam lekką obsesję, wręcz nazwałabym to natręctwem.Myślę, że uda mi się przeczytać parę stron z książki “We were dreamers” – historii imigranta, który stał się bohaterem. Zaglądam do Victorii, chwilę rozmawiamy, tulimy się i łaskoczemy – to nasz wieczorny rytuał. Jak to dobrze, że mam dobry kontakt z córką i że nadal się mogę z nią wygłupiać. Wiem, że jest w okresie buntu, więc korzystam. Nigdy nie wiadomo, jak długo taka relacja potrwa. Mam nadzieję że na zawsze, ale dzięki rozmowom z koleżankami mającymi córki w podobnym wieku, zdaję sobie sprawę, że to wszystko może się zmienić.
22:00
Rozciągam się przed snem, dosłownie 5-7 minut jogi. Włączam delikatną muzykę w sypialni i na podłodze wyginam ciało, reszta domowników pomału idzie spać, mąż bierze prysznic. Rano trzeba wcześnie wstać. Gdybym tylko mogla, potrafiłabym spać dłużej, ale jutro wtorek i z rana po odwiezieniu córki do szkoły mam zajęcia z uczniami, a później pracowity dzień przy tłumaczeniu. Chętnie pobuszowałabym jeszcze po internecie, mam listę rzeczy do kupienia. Mimo kuszących myśli zmuszam się do odłożenia telefonu i zanurzam się w cieplutkiej puchowej pierzynce. Z dyfuzora delikatnie unosi się przyjemny zapach lawendy, a w lampce solnej tli się płomyk. Nastawiam budzik i zamykam oczy. W ciszy dziękuję za to, co mam, za ciepło rodzinne, za dom, za wspaniałego męża, za zdrowie i za to, że mieszkamy w najpiękniejszym miejscu na ziemi. Dobranoc i kolorowych snów.
O autorce
Beata DeSantis – mama trzynastoletniej Victorii i żona Amerykanina, mieszkająca od piętnastu lat w Kalifornii, w miejscowości Palm Springs. Urodziła się w Szczecinie. Ukończyła Akademię Morską, pedagogikę z psychologią oraz metodykę języka angielskiego. Na co dzień zajmuje się prowadzeniem szkoły językowej oraz opracowywaniem metod edukacyjnych dla dzieci. Napisała książkę-komiks dla dzieci, w którym bohaterki podróżują po parkach narodowych Stanów Zjednoczonych. Uwielbia fotografować, tworzyć piękne albumy i odwiedzać nowe miejsca.