Siedzę u lekarza, którego do tej pory widywałam nie częściej niż raz w roku, już po raz trzeci w ciągu paru tygodni.
Wyśpiewuję całą litanię dziwnych objawów, które nie mijają jak dawniej po paru dniach, albo nawracają po paru tygodniach. Odpowiadam na szereg pytań. Wreszcie pada diagnoza: „Stres potrafi zabić człowieka, pani Joasiu. Czy miała pani w ostatnim czasie jakieś stresujące wydarzenia?”
Stres, powiada pani doktor?
Hmm, niech pomyślę. Czy dzwoniący dzień w dzień o piątej rano budzik się liczy? Poranna rutyna obejmująca sto pięćdziesiąt rzeczy do zrobienia w ciągu dwóch godzin do wyjścia. Usilne, nieudolne starania, by „wyglądać jak człowiek”, śledzenie porannych wiadomości, na dzień dobry zmywarka i zlew, potem treściwe śniadanie, najlepiej obejmujące białko, zaczątki obiadu, lunch na wynos razy pięć. Sprawdzenie plecaków, witamina C dla każdego. Komu dziś syrop czosnkowy? Musisz i koniec. Do auta, nie te buty, nie ta kurtka, gdzie masz czapkę, gdzie jest mój plecak, zaraz, gdzie są klucze, natychmiast do garażu, powrót po telefon. I w drogę – na dwa auta rozwozimy czwórkę dzieci do trzech różnych szkół, po czym rozjeżdżamy się do pracy. Ważna uwaga – jaki dom zostawię, taki z pewnością zastanę wieczorem – cudu żadnego nie będzie.
Stres, powiada pani doktor?
Czy koordynowanie w pewnym momencie trzech terapii dla trojga członków rodziny się liczy? I tylko po to, by odkryć, że nikt nie rozwiąże naszych problemów. Czy odkrycie, że dla moich nastolatek nagle jestem tylko kierowcą i chodzącym portfelem się liczy? Że ni stąd ni zowąd najważniejszą rolę w ich życiu przejęło koleżeństwo? Że mój kolejny dorastający aniołek może przewrócić oczami i trzasnąć drzwiami pokoju? Że wpajane od urodzenia wartości, reguły i nauki wcale nie są takie oczywiste? Że nagle muszę zmierzyć się z wyzwaniami wychowawczymi, których nie przewidywałam w najgorszych snach?
Stres, powiada pani doktor. Czy kryzys małżeński się liczy? Bo gdy postanowiłam zawalczyć o swoje i zabrać głos, oczami wyobraźni widziałam się już jako samotną matkę i rozwódkę, która „wreszcie” może mieć i robić wszystko „po swojemu”. Tylko po to, by po jakimś czasie odczuć policzek wymierzony przez rzeczywistość i stwierdzić, że nie mogę pozwolić sobie na taki luksus. I że nie oddalę od siebie jedynej pary pomocnych rąk z powodu własnych fluktuacji hormonalnych.
Stres, nic to, pani doktor.
Nie, nie chcę żadnej „tableteczki” na nerwy. Znajdę swoje sposoby. O, tu mam listę „popularnych metod redukcji stresu”. Wezmę się za siebie.
Kilka tygodni później nie tylko mówię do siebie w lustrze, ale i chodzę miniaturowymi kroczkami dookoła sali. Sens jest taki, żeby chodzić. Czuć kontakt pięty, podeszwy i palców u nóg z podłogą. Chodzę w kółko i nie mogę oprzeć się myśli, jak kretyńsko muszę wyglądać. Myślę o nieumytych naczyniach w zlewie, o tym, czy w lodówce jest coś na jutro na obiad i mentalnie skanuję kalendarz wydarzeń bieżącego tygodnia. Ale chodzę. Na przemian z siedzeniem, leżeniem i innymi dziwnymi pozycjami. Odstresowuję się.
Już za parę dni jestem w modnym studiu jogi, gdzie zakolczykowana dziewczyna przesadnie gestykulując, wylicza dostępne klasy i techniki. Ze słowotoku orientalnych nazw jestem w stanie zrozumieć tylko dwie – „Joga-medytacja z Matką Boską” oraz „Nów Księżyca – nowy początek”. Tłumaczę, że nigdy nie uprawiałam jogi i że szukam najlepszej metody na redukcję stresu. „W takim razie potrzebujesz czegoś, co ma w nazwie słowo 'naprawczy’” – deklaruje moja rozmówczyni. Też mi odkrycie, że muszę naprawić swoje życie, a przynajmniej niektóre jego aspekty! Do przerobionego na lobby pokoju wchodzi na bosaka mężczyzna z długą brodą, zakręconym wąsem, w białym turbanie i w spodniach ala Sindbad. Rozglądam się i widzę, że wszyscy ubrani są tu na biało. W myśl życiowej zasady, że nie lubię skrajności, rezygnuję z naprawczej medytacji w nowiu z Matką Boską. Szukam dalej.
Wśród innych proponowanych na liście technik jest progresywna relaksacja mięśni, praca w ogródku, liczenie do dziesięciu, seks, śmiech, wolontariat, kolorowanki, śpiewanie pod prysznicem, gra na nowym instrumencie, odnawianie antyków, mycie samochodu…. Jak to dobrze, że lista jest bardzo długa. Pozwoliła mi zrozumieć, że wszystko, czego potrzebuję do osiągnięcia spokoju, mam już w sobie. I potrzebne mi jest tak naprawdę tylko zdrowie.
Joanna Marszałek
[…] koniec podczas pozycji relaksacyjnej savasana zbieram myśli. Tym razem próbuję afirmacji. Nastawiam się pozytywnie, dziękuję […]