Dawno temu, gdy jeszcze nic o dzieciach nie wiedziałam, a moje właśnie miało się urodzić, byłam przekonana, że wychowam go na polskiego patriotę. Nie szkodzi, że nie będzie mieszkał w Polsce, miałam w planach nauczyć go języka, historii, pokazać zabytki i polską kulturę. O, jaka ja byłam naiwna! Ten mój aniołek, który się wtedy jeszcze nie urodził, miał biegle władać językiem polskim w mowie i piśmie. To miała być kwestia mojego honoru! Dwanaście lat później już wiem, że do moich kalkulacji nie włączyłam charakteru mojego syna, jego i mojej dedykacji oraz realnych trudności, jakie stwarza życie w mieszanej rodzinie, gdzie tylko jedna osoba mówi po polsku.
Przyznajecie się, ile z was planując dziecko na obczyźnie, oczami wyobraźni widziała małego poliglotę? Ja przynajmniej tak wyobrażałam sobie mojego syna. Miało być pięknie, łatwo i wzruszająco. Spoiler alert: nigdy nie było i nie jest.
Przez całą ciążę gromadziłam materiały do nauki dla mojego nienarodzonego dziecka.
Polskie książeczki, CD z piosenkami dla przedszkolaków i DVD z bajkami. Po ośmiu miesiącach tej utopii przyszedł na świat mój Léo. Już w szpitalu zauważyłam, że mój plan ma pewne dziury. Otóż otoczona językiem francuskim i angielskim nie dawałam rady mówić do dziecka po polsku, jakoś nie mogłam wydobyć mojego własnego języka z krtani. Nie potrafiłam przypomnieć sobie polskich kołysanek, wierszyków, słodkie szepty wychodziły mi tylko w języku angielskim. Do tego w pierwszych dniach po powrocie do domu towarzyszył mi mąż, który po polsku nie mówi.
On jednak nie miał problemu, by do dziecka mówić po francusku, tylko ja miałam jakąś dziwną wewnętrzną blokadę. Na szczęście po tygodniu przyjechała do nas moja mama i wskrzesiła język polski w naszym domu. Mama wyjechała po kilku tygodniach, ale przez następne kilka miesięcy syn i ja żyliśmy w sielance. Były piosenki, zabawy, praktycznie cały dzień upływał pod znakiem mojego ojczystego języka. Na angielski lub francuski przechodziłam jedynie wieczorem, gdy mąż wracał z pracy.
Niestety, wszystko, co dobre szybko się kończy i sytuacja zmusiła mnie do powrotu do pracy. Synek w wieku pięciu miesięcy trafił do żłobka (we Francji to całkowicie normalne), ja poszłam do pracy. Język polski w domu stawał się coraz bardziej męczący dla mnie i dla męża też. Nie miałam ochoty po długim dniu pełnić roli tłumacza, gdy mąż co chwila pytał, co powiedziałam lub prosił. by przetłumaczyła moje słowa.
Zauważyłam też, że syn lepiej reagował na język francuski.
Śmiał się, klaskał do francuskich piosenek i swoje pierwsze słowa również wypowiedział w języku Moliera. Troszkę mnie to zaniepokoiło, ale szybko znalazłam, wydawałoby się, rozwiązanie sytuacji.
Po trzech latach w malowniczym nadmorskim miasteczku przeprowadziliśmy się do dużej metropolii. Od razu znalazłam tam polską szkołę i pobiegłam zapisać syna na zajęcia. Moja radość nie trwała długo, gdyż już po pierwszym dniu Léo oznajmił, że mu się tam nie podoba. Nie poddałam się jednak.
Chodziliśmy na zajęcia równo przez rok. Syn jednak wykazywał zerową aktywność na zajęciach, odpowiadał tylko po francusku i nikt ani nic nie mogło go przekonać, by zmienił swoje nastawienie. Którejś soboty po prostu odmówił wyjścia do szkoły, płakał i krzyczał wniebogłosy, że on nie chce iść na zajęcia. I tak zakończyła się nasza przygoda z polska szkołą, ponieważ nie jestem mamą, która zmusza dziecko do czegokolwiek. Mogę tłumaczyć, negocjować, ale nigdy zmuszać.
Od tamtej chwili było już bardzo pod górkę.
Léo odpowiadał mi tylko po francusku. Rozumiał wszystko, co do niego mówiłam po polsku, ale nie chciał mówić. No bo niby po co? Cały jego świat, szkoła, koledzy był w języku francuskim. Czemu niby miałby oglądać “Misia Uszatka”, jeśli wszyscy jego koledzy śledzili przygody “Petit Ours Brun”? Do Polski też nie jeździliśmy częściej niż raz na rok, moja rodzina również nie przyjeżdżała za często.
W końcu nastał ten dzień, gdy moje marzenie o genialnym poliglocie umarło.
Syn na moją kolejną próbę rozpoczęcia rozmowy po polsku odpowiedział: Mamo jesteśmy we Francji, we Francji mówi się po francusku! Jak będziemy w Polsce, będę mówił po polsku. Co miałam robić? Uprzeć się i męczyć siebie, dziecko i męża? Nieustannie tłumaczyć z jednego języka na drugi? A może błagać męża, by jednak nauczył się polskiego? Żadna z tych opcji do mnie nie przemawiała.
Czy to znaczy, że dla Léa nie ma już nadziei?
Ostatnio pojawiło się światełko w tunelu. Léo coraz częściej odzywa się w moim ojczystym języku. Co prawda tylko wtedy, gdy chce mi się przypodobać, szuka mojej aprobaty lub zgody. Trzymam cały czas kciuki, że z wiekiem język mamy zyska na atrakcyjności i syn będzie miał więcej ochoty na jego szersze poznanie.
Czasami czuję jeszcze lekkie ukłucie w sercu, gdy widzę lub słyszę dzieci matek emigrantek pięknie konwersujące w naszym słowiańskim języku. Nie mogę pozbyć się poczucia winy, to troszkę tak jakbym nie do końca odrobiła pracę domową. Z drugiej strony mam ochotę się buntować przeciwko temu, jak bardzo się przyjęło, że dziecko Polki na emigracji musi mówić po polsku. Otóż nie musi, co nie oznacza, że próby nie zostały podjęte, co nie oznacza również braku patriotyzmu. Nie zawsze chcieć znaczy móc.
PROMOCJA!
Uczysz się czegoś? W takim razie naucz się, jak się uczyć. Poznaj proste techniki efektywnej nauki, które możesz wprowadzić w życie od zaraz i cieszyć się lepszymi wynikami, niezależnie od dziedziny nauki. Zapomnij o wkuwaniu, ucz się mądrze!
Ten ebook jest dla Ciebie, jeśli:
- masz dość wkuwania, po którym i tak niewiele pamiętasz,
- przytłacza cię ilość materiału, który musisz przyswoić na sprawdzian albo egzaminy,
- czujesz frustrację, bo od lat uczysz się języka obcego, a wciąż brakuje ci słów,
- poświęcasz na naukę mnóstwo czasu, ale wyniki Cię nie zadowalają,
- jesteś rodzicem, nauczycielem lub korepetytorem i nie wiesz, jak pomóc swoim podopiecznym czy uczniom w codziennej nauce.
Wszystkie techniki opisane w e-booku są oparte na badaniach i eksperymentach naukowych. Niektóre mogą być zastosowane nie tylko podczas nauki, ale także w codziennym życiu, do organizacji czasu czy pracy.
Miałam podobnie z córką i tak się zniechęciłam, że z synem nawet nie podjęłam tej próby. A wielka szkoda. Moja córka mówi teraz po polsku, wprawdzie z akcentem, ale daje radę, a syn nie. Wielkie było moje zdziwienie, gdy bedąc w Polsce moja córka zaczęła porozumiewać się z rodziną, znajomymi w mojej nieobecności po polsku. Zostało jej z pierwszych lat życia więcej, niż myślałam. Pozdrawiam
Aniu Leo rozumie po polsku i Jak przyjedzie do Polski to zacznie mowic po polsku….wiem z doswiadczenia….ma zakodowane w swoim mozgu slowa i to najwazniejsze…twoj wysilek nie poszedl na marne.Jestes cudowna m’ama😘
Ja też mam męża Francuza i dwie córki. Zrobiłam wszystko, żeby mówiły po polsku i mówią, do tego stopnia, że między sobą rozmwaiają po polsku, chociaż żyjemy we Francji. Jak powiem do nich jakieś słowo po francusku od razu mnie upominają ” Mama mów do nas po polsku”. Dużo pracy i poświęcenia, ale było warto. Mąż się dostosował i dzięki temu, że mówimy po polsku w domu sam nauczył się dużo po polsku. Częste wyjazdy do Polski dają najwięcej. Córki 8 i prawie 6 lat.
Dokładnie tak samo miałam, gdy moja córka była w tym wieku. Też mnie upominała 🙂 Podziwiam zwłaszcza przy dwójce, bo jedynaki mają łatwiej.
Szczerze? Można. Nikt nie twierdził, że będzie łatwo, ale bez histerii. Nie potrafiłę pogłaskać autorki i współczuć. Trzba mieć sporo wyczucia, może zabrakło. A może za bardzo chciała miećpatriotę, a nie dzieciaka szczęśliwego z tego, że ma dwie kutlury ? Bo to zupełnien nie to samo.
Dokładnie tak samo miałam, gdy moja córka była w tym wieku. Też mnie upominała 🙂 Podziwiam zwłaszcza przy dwójce, bo jedynaki mają łatwiej.
Szczerze? Można. Nikt nie twierdził, że będzie łatwo, ale bez histerii. Nie potrafiłę pogłaskać autorki i współczuć. Trzba mieć sporo wyczucia, może zabrakło. A może za bardzo chciała miećpatriotę, a nie dzieciaka szczęśliwego z tego, że ma dwie kutlury ? Bo to zupełnien nie to samo.
Współczuję poczucia zawodu, bo starałaś się i Ci zależało, niemniej nic straconego. Może być tak, że odkryje, jak fajnie mówić po polsku, będąc nieco starszym i wcale nic nie poszło na marne. Tym bardziej, że go nie zmuszałaś, bo to najczęściej prowadzi do wielkiej niechęci. Buziaki!
“Nieustannie tłumaczyć z jednego języka na drugi?” Ha ha ha no niestety tak! A jak to sobie wyobrażałaś?
“Nieustannie tłumaczyć z jednego języka na drugi?” Ha ha ha no niestety tak! A jak to sobie wyobrażałaś?
[…] felietonie klubowej koleżanki Ani Montes bardzo poruszyło mnie, kiedy napisała, że po pojawieniu się jej […]