Felietonydo Rumunii

Dom jest tam, gdzie ty i twoi bliscy, a nie w miejscu, w którym ustawisz przywiezione meble. Miej uszy i oczy otwarte na inność. Traktuj ją nie tylko z zainteresowaniem, ale też z szacunkiem. Patrz z optymizmem w przyszłość. Nie bój się tego, co przyniesie los. Tak, miałabym całkiem sporo do powiedzenia sobie samej sprzed dziesięciu lat.

Był szarobury grudniowy poranek, kiedy mój samolot wylądował w Berlinie. Wracałam z miesięcznej podróży po Azji Południowo-Wschodniej, marzyłam o kolejnym wyjeździe w tamte strony i zupełnie nie spodziewałam się, że jeszcze tego samego dnia, zaledwie kilka godzin później, będę podejmować decyzję, czy w ten rejon świata przeprowadzić się na dłużej. 

– Słuchaj… gadałem z M. Dostałem ofertę pracy na Filipinach. Możemy przeprowadzić się tam za kilka miesięcy – usłyszałam wieczorem przy kolacji. 

Filipiny! Filipiny?

Dobrze pamiętam tę ekscytację pomieszaną z zakłopotaniem, bo wtedy ten kraj kojarzył mi się w zasadzie z dwiema sprawami: dyktatorem Marcosem i ukrzyżowaniami, które gdzieś tam przy okazji świąt wielkanocnych widziałam w telewizji. To niewiele, prawda? Poszukiwania w Internecie przyniosły mnóstwo rajskich obrazków z filipińskich wysp z plażami i turkusową wodą w rolach głównych i pomogły podjąć decyzję. 

– Ok. To kiedy się przeprowadzamy? – zapytałam i zaczęłam planować te wielkie zmiany w życiu. 

Kolejne miesiące minęły na załatwianiu dziesiątek mniej i bardziej interesujących spraw. Wyprzedawałam, rozdawałam i na koniec pakowałam rzeczy. Sprzedawałam samochód. Orientowałam się, w jaki sposób przewieźć na Filipiny dwa koty i psa i załatwiałam mnóstwo związanej z tym papierologii. Żegnałam się ze znajomymi. Załatwiałam firmę przeprowadzkową. Wynajmowałam mieszkanie. Kupowałam bilety lotnicze i organizowałam przejazd do Amsterdamu, skąd mieliśmy polecieć bezpośrednio na Filipiny. W  międzyczasie dwa razy byłam w Azji i miałam kilka wystaw fotograficznych w Polsce, więc czas mijał nieprawdopodobnie szybko. I nagle, ku mojemu zdziwieniu, był już lipiec i trzeba było ruszać w drogę. 

Cieszyłam się na nowe, ale jednocześnie obawiałam tego, jak będzie na miejscu.

Byłam podekscytowana i zestresowana. Ale przede wszystkim byłam pełna szczęścia, że za moment zamieszkam w wymarzonej Azji. Kiedy wsiadłam w końcu do samolotu i opadły emocje, zasnęłam na wiele godzin jak dziecko i obudziłam się dopiero na miejscu w Manili. 

Stolica Filipin przywitała mnie smogiem, wszechobecnym zapachem spalin, korkami i ulewnym deszczem, który jeszcze bardziej potęgował zatory na drodze. Do mieszkania, w którym miałam zamieszkać, dotarłam po ponad dwóch godzinach przebijania się przez manilski ruch uliczny. Mieszkanko znałam wcześniej tylko ze zdjęć. Było usytuowane w niesamowicie barwnej okolicy, więc liczyłam na mnóstwo ulicznych zdjęć. Miało trzy pokoje, kuchnię i widok nad rzekę, a sam budynek otaczały zadbane tropikalne ogrody. Chyba nawet tak je reklamowano w którymś z ogłoszeń: “tropical style living”. Wszystko wyglądało niezwykle zachęcająco. Przynajmniej na zdjęciach.

– Co to za dziury w ścianach???!!!! – krzyknęłam ze zgrozą zaraz po wciągnięciu do środka wielkich waliz. 

Dziury okazały się być po klimatyzatorach, które zabrał ze sobą poprzedni najemca mieszkania. Potem odkryłam również, że na tym pięknym osiedlu oprócz ładnych budynków, dobrze utrzymanej zieleni i basenów są jeszcze sprawni panowie z ochrony, a od strony rzeki znajduje się elektryczne ogrodzenie. Z panami z ochrony miałam do czynienia już drugiego dnia, kiedy wzięłam aparat, aby wyjść na tę kolorową filipińską ulicę, na której królowały motoryksze i jeepneye oraz panie z garnkami pełnymi parującego jedzenia. 

– A m’am dokąd z tym aparatem?

– zapytał mnie starszawy mężczyzna ubrany w schludny ochroniarski uniform, na który składała się również długa broń. Nieprzyzwyczajona jeszcze do tego, że niemal wszyscy na Filipinach będą zwracać się do mnie używając tego “m’am” zareagowałam dopiero po chwili. 

– Foty idę porobić! Mamy piękne popołudniowe światło! – odkrzyknęłam z zachwytem i niemalże natychmiastowo zostałam sprowadzona na ziemię. 

– To nie jest dobry pomysł – tłumaczył mi ochroniarz. – Tu nie jest bezpiecznie. M’am nie może tak sama tutaj chodzić z aparatem, bo ukradną. I żeby tylko aparat! – mężczyzna niemalże złapał się za głowę. 

Potulnie wróciłam do mieszkania, w którym zaczęłam spędzać większość czasu, bo tego samego dnia okazało się, że oprócz jeepneyów, których tras i sposobu funkcjonowania zupełnie wtedy nie ogarniałam i maleńkich rykszy, które poruszały się tylko w określonej okolicy, nie ma żadnej innej komunikacji publicznej. Taksówki też nie bardzo chciały przyjeżdżać, bo korki. W międzyczasie okazało się, że widok na rzekę wiąże się z potwornym hałasem tankującej nieopodal barki, a kupiony klimatyzator jest większy niż przeznaczona na niego dziura, więc trzeba zrobić nową. Tak mijały tygodnie.

Z dnia na dzień irytowałam się coraz bardziej.

Wszystkie, nawet te zupełnie błahe problemy, urastały do rangi małych katastrof. O wszystko obwiniałam przeprowadzkę i ludzi wokół. Wkurzał mnie hałas, korki, zapachy jedzenia i to całe m’am. Wkurzały deszcze i upały. Wkurzało po prostu wszystko. Bardzo tęskniłam za moim życiem w Polsce. Uciekałam w podróże, a kiedy wróciłam z jednej z nich, okazało się, że nie żyje mój ukochany pies, bo opiekującej się nim filipińskiej dziewczynie nie pozwalano korzystać w windy dla mieszkańców, więc z tym psim staruszkiem mogła chodzić tylko po schodach i nie dał rady w upale. Tak, ten podział na “państwo” i “służbę” też był czymś, czego w ogóle nie rozumiałam i nie chciałam rozumieć. Chciałam wracać do tego, co znałam. Do mojej normalności. I to natychmiast. 

Po dziesięciu latach myślę sobie, jak bardzo wtedy byłam młoda, nieświadoma i wręcz naiwna. I często zastanawiam się, jak zachowałabym się teraz. Czy coś bym zmieniła? Ale czasu cofnąć się nie da, więc tylko układam w myślach to, co chciałabym powiedzieć sobie sprzed lat.

Ania Błażejewska

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze