Warto się zastanowić, dlaczego wciąż jest mniej znanych artystek niż sławnych artystów. Osoby zainteresowane sztuką współczesną szybko dostrzegają, że niewiele się zmieniło od lat siedemdziesiątych, kiedy to Linda Nochlin* w swoim eseju pytała, dlaczego w muzeach, galeriach i podręcznikach do historii tak mało jest kobiet. W dalszym ciągu artystki muszą walczyć o swoją pozycję i dopiero w ostatnich dwudziestu latach ta dysproporcja powoli się zmniejsza.

Od lat znam i podziwiam Louise Bourgeois, która sukces osiągnęła dopiero w sześćdziesiątej dekadzie życia. Ale cenię też młode przebojowe artystki, jak Niki de Saint Phalle, która strzelała do swoich obrazów.

Wiele artystek nie ułożyło sobie życia rodzinnego, poświęcając się pracy twórczej. Inne dzieliły swoje serce między rodzinę i atelier. Czasem dobrze zapowiadającą się karierę powstrzymywało macierzyństwo, zdarzało się także, że dzieci matce odbierano (jak było w przypadku Zofii Stryjeńskiej), a jeszcze inne kobiety rezygnowały z pracy na etacie matki i artystki jednocześnie i nigdy nie zaistniały w świecie sztuki.

Są też takie, które musiały długie lata czekać na uznanie w zmaskulinizowanym świecie. Historycy sztuki, kuratorzy, pisarze to w dużej mierze głównie mężczyźni i to oni skutecznie wstrzymywali informacje o wspaniałych artystkach, o czym świadczą także badania Instytutu Sztuki PAN, w których wzięto pod uwagę także publikację Lindy Nochlin[1]. 

Niki de Saint Phalle to pseudonim francuskiej artystki Catherine Marie-Agnes Fal de Saint Phalle słynącej m.in z rzeźb zatytułowanch „Nana”.

Te taneczne postacie kobiet w pstrokatych kolorach o pełnych, wyolbrzymionych kształtach i kobiecej witalności odbieramy dziś jako beztroskie i nieszkodliwe. W latach 60. jednak, kiedy artystka przedstawiła je publicznie, wywołały skandal. Niki de Saint Phalle w 1966 roku zbudowała w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Sztokholmie swoją pierwszą Nanę: 29-metrową ciężarną kobietę z papieru mâché i drutu stalowego. W Hanowerze, gdzie Niki de Saint Phalle wystawiła w 1974 trzy postacie kobiece, inicjatywa obywatelska wzywała do zamknięcia wystawy. Dziś Nany prezentują swoje rozłożyste piersi, duże brzuchy i ogromne pośladki w wielu miejscach na skwerach, placach i w muzeach.

Saint Phalle mówiła w wywiadzie dla Radio France w 1991 roku: „Byłam całkowicie zaskoczona, że wywołały takie oburzenie. Nie sądzę, że Nany są moją najlepszą pracą, ale złapałam dzięki niej ducha czasu. Feminizm dopiero się pojawiał i chociaż nigdy formalnie nie byłam zaangażowana w ruch kobiecy, jestem na wskroś feministką. To zawsze było mocną siłą napędową mojego życia. A jeśli spojrzysz na moje pokolenie, być może jestem artystką, która wykonała największe rzeźby. Mam bzika na punkcie rozmiaru, mam megalomanię – ale kobiecą, trochę inną.” [2] 

Artystka urodziła się w Paryżu w 1930 roku.

Jej ojciec, bankier, pochodził ze starej francuskiej rodziny szlacheckiej. Dorastała w Nowym Jorku, pracowała jako modelka, w młodym wieku poślubiła amerykańskiego pisarza Harry’ego Mathewsa i wyjechała z nim do Francji. W wieku 23 lat, po urodzeniu drugiego dziecka, doznała załamania nerwowego. W tym czasie sztuka stała się ujściem jej rozpaczy – swoimi obrazami przetwarzała złość na ojca, który wykorzystywał ją seksualnie jako jedenastoletnią dziewczynkę. Napełniała stare puszki workami z farbą, montowała wszystko na drewnianej desce, na to wylewała tynk, brała karabin i strzelała, aż farba kapała z dziur po kulach i biały wcześniej obraz zaczynał krwawić. 

„Byłam zła na mężczyzn, na społeczeństwo, zła, bo byłam ładną dziewczyną, a moi rodzice chcieli, żebym dobrze wyszła za mąż. Na szczęście znalazłam sztukę, sztukę radzenia sobie z tym gniewem.”[3] 

Sztuka jako autoterapia była motorem powstania wielu wspaniałych dzieł.

Artystka nie miała wykształcenia artystycznego, ale osiągnęła i artystyczny i finansowy sukces dzięki intensywnej pracy. Na wystawie we Fryburgu widziałam film o jej życiu. Mówiła: “Chciałam tworzyć, ale cały świat był przeciw. W końcu chciałam ze sobą skończyć i w ten sposób dostałam druga szansę, której nie mogłam stracić”. Miała wtedy dwadzieścia kilka lat, dwójkę dzieci, męża pisarza, który nie zgadzał się na artystyczną pracę żony.

Odeszła i wyjechała do Paryża, gdzie poznała Jeana Tinguely’ego. Na początku był dla niej mentorem – wykształconym, uznanym artystą, a ona dla niego inspiracją z szalonymi, śmiałymi pomysłami. Rozumieli się świetnie, nawzajem wspierali, uzupełniali. Stworzyli wiele dzieł wspólnie takich jak Fontanna Strawińskiego przed Centrum Pompidou, a także “Paradis fantastique” dla pawilonu francuskiego na Światowej Wystawie w Montrealu.

Jaka była cena tego twórczego życia?

Strata dzieci i rodziny, życie na walizkach i na świeczniku. Mówi się, że artysta cierpiący ma co pokazać, a niecierpiący nie jest artystą. Jednak prace artystki ewoluowały i stały się symbolem feminizmu i wyzwolenia. Kolorowe figury Nan były nową wersją archetypicznych rzeźb płodności jak Wenus z Willendorfu, ale jednocześnie wyrażały kobiecość: wyzwalającą, odkrywczą i afirmatywną.

Niki Saint Phalle pod koniec życia zrealizowała swoje marzenie i stworzyła ogromny park pełen gigantycznych rzeźb zwany Ogrodem Miłości lub Ogrodem Tarota w południowej Toskanii. Budowa dwudziestu dwóch monumentalnych postaci z kart, do których oczywiście można wejść, była zwieńczeniem całej pracy twórczej artystki. W obłych wnętrzach bez kantów królują błękitne sklepienia, błyszczące gwiazdy, kobiece symbole, zwierzęce i roślinne motywy. Artystka mówiła otwarcie o inspiracji twórczością Gaudiego. Budowa trwała prawie dwadzieścia lat i pochłonęła pięć milionów dolarów. Niki de Saint Phalle zmarła w swoim domu w San Diego w 1994 roku.

Inna artystka, którą podziwiam za konsekwencję i wytrwałość, Louise Bourgeois, tęskniła za miłością.

Mając jedenaście lat, straciła ukochaną matkę i została z surowym ojcem. Już wcześniej Louise, nazwana tak po ojcu, miała problem w relacjach z tatą, który otwarcie matkę zdradzał. Motyw matki i ojca wielokrotnie pojawia się w jej pracach.

Bourgeois studiowała filozofię i matematykę na Sorbonie. Skończyła także studia artystyczne zarówno w Paryżu, a następnie w późniejszym wieku w Nowym Jorku. Była erudytką i osobą rozwijającą się całe życie, silną osobowością. Mając dwadzieścia kilka lat, poznała swojego przyszłego męża Roberta Goldwatera, znanego historyka sztuki. Urodziła trzech synów w przeciągu czterech lat. Zapewne była mocno zapracowana z trójką maluchów, ale pisała i tworzyła całe życie, ilość jej szkiców przygniata.

W serii akwarel przedstawia skomplikowane relacje między kobietą, mężczyzną, ciążą, płodami, dziećmi, porodem, karmieniem. Seksualność i cielesność odszyfrowujemy z różowych, krwistych kształtów. Historie płyną spod jej pędzla tak, jakby miała na nie tylko chwilę, namalowane są szybko, szkicowo, w bardzo uproszczony sposób.

Kiedy w 1974 roku zmarł jej mąż, zaczęła wykładać na kilku nowojorskich uczelniach. Ale dalej pisała i tworzyła. 

Dopiero w latach 90. XX wieku zyskała tak wielką sławę i uznanie, że poświęciła się pracy twórczej.

Krytyków zachwyciły rzeźby “Maman”, olbrzymie pająki jako symbol macierzyństwa. Z jednej strony pająk jest delikatny, a z drugiej waleczny i będzie bronił  swojego potomstwa, rozpościerając swoje monstrualne ramiona. Siłę wielkiego pająka można poczuć, stojąc pod kilkumetrową rzeźbą. Artystka pracowała bardzo intensywnie aż do śmierci w 2002 roku.

Ci którzy ją poznali, mówią o jej wysoko wrażliwej osobowości, niebywałym intelekcie i totalnym oddaniu pracy. Opisują także jej mieszkanie, które było absolutnie neutralne i szare, gdy tymczasem ona malowała czerwoną jak krew farbą i tworzyła wynaturzone rzeźby z kości, brązu lub tkanin. Szyła całe życie, bo tak naprawdę jej pierwszą pracą była pomoc w zakładzie konserwacji tkanin, który prowadzili rodzice.

Niektóre jej prace są koronkowe i piękne, wręcz jak ołtarze jej wspomnień, inne brzydkie jak wyciągnięte z brzucha flaki.

Silne emocje, takie jak samotność, zazdrość, gniew i strach stanowiły główne wątki przewijające się przez jej prace. Swoje demony z dzieciństwa umieszczała często symbolicznie w klatkach. Prace Louise Bourgeois są mocne w wyrazie, widać w nich ból i cierpienie. W jej rzeźby wplecione są symbole straty, rozwoju, cykliczności i fizyczności. Wiele interpretacji jest ukrytych w taki sposób, by można je było odnaleźć samemu. Louise pisała całe życie o swoich emocjach, przelewała swoje tęsknoty na papier, na rzeźby instalacje i projekty. 

Mój profesor z Akademii Sztuk Pięknych, Zbigniew Gostomski, powiedział: „Nie kładź wszystkiego na talerzu, niech odbiorca ma przyjemność odkrywać wielość znaczeń twojej pracy”. My kobiety, kierując się wrażliwością, łatwiej odbieramy kobiecy/feministyczny język artystyczny i czujemy sztukę współczesną. Zwłaszcza kiedy spotykamy tak wspaniałe dzieła, jakie pozostawiły Niki de Saint Phalle i Louise Bourgeois. Artystki wplatały w nie swoje przeżycia, dramaty i problemy, niektóre dostrzegamy od razu, inne jak detektyw musimy odkryć.

Aga Jaworska

  1. Linda Nochlin esej „Dlaczego nie było wielkich artystek” 1971r.
  2. https://www.connaissancedesarts.com/musees/grand-palais/niki-de-saint-phalle-lere-des-nanas-11128123/
  3. https://www.youtube.com/watch?v=tZnQijyAsgU
5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Kinga
Kinga
1 rok temu

Bardzo inspirujący tekst! Dzięki!

beata
1 rok temu

W 80.tych latach mieszkałam w Hanowerze – o figurach Niki mówiło się ‚NASZE Nikis’. A za Louise Bourgeois dziękuję! Właśnie ją odkrywam dalej…

Baska
Baska
1 rok temu

Teraz wiem co będę jeszcze zwiedzać w Toskanii . Cudny tekst Aguś