Moje “ekologiczne poczynania” od ponad czterech lat, czyli od kiedy zostałam mamą są w największej części skoncentrowane na edukacji moich dzieci. Może jest to wynik zboczenia zawodowego, bo z wykształcenia jestem biologiem i moje studia zarówno magisterskie jak i doktoranckie były związane z ekologią.
I tu pragnę się podzielić z wami pewną ciekawostką. Otóż gdy ktoś po polsku mówi ekolog, to często ma na myśli aktywistę walczącego o ochronę środowiska naturalnego. A przecież ekolog to nie tylko aktywista przywiązujący się do drzew w Puszczy Białowieskiej czy Dolinie Rospudy. Znacznie większą jasność w tym temacie daje nam język hiszpański, w którym istnieją dwa różne określenia dla ekologa. I tak ekologa-aktywistę lub po prostu osobę, której bliski jest temat ochrony środowiska, określa słowo ecologista. Natomiast dla biologa, który zajmuje się badaniem powiązań między organizmami żywymi i ich środowiskiem istnieje słowo ecólogo.
Bardzo mi zależy, żeby w jak najbardziej naturalny sposób moje dzieciaki nauczyły się dbać o świat, który je otacza. Jak staramy się wraz mężem to robić? Jak najprościej i na tyle, ile mi czas i możliwości pozwalają.
Oto niektóre z naszych aktywności.
Cała nasza rodzina segreguje śmieci.
Staramy się recyklingować zabawki oraz ubrania (zarówno dorosłych jak i dzieci). Jeszcze kilka lat temu w Hiszpanii zapytanie koleżanki czy sąsiadki, czy chce “stare” ubranie wcale nie było w dobrym guście. Wręcz wywoływało to zdziwienie lub grymas na twarzy, w stylu “moje dzieci nigdy nie będą chodziły w używanych ciuchach”. Praktycznie nie istniały też “second-handy”. W moim przekonaniu sporo zmieniło się od połowy lat dwudziestych. Kryzys tak przeczołgał hiszpańskie rodziny, że wiele z nich zmieniło podejście do recyklingu. Recykling niepotrzebnych ubrań poprzez przekazywanie ich między kuzynami w naszej rodzinie, uczy nasze dzieciaki dzielenia się i nie wyrzucania do śmieci rzeczy, które mogą się jeszcze komuś przydać. Bardzo mnie rozczula mój czteroletni synek, gdy mi mówi: “To kiedyś było moje, ale jestem już duży i teraz jest boba”. (Bobo to nasze określenie na małe dzieci).
Prowadzimy na balkonie mini-ogródek Nie mamy jakiegoś specjalnego sprzętu, bo nie mamy na niego miejsca. Nasze wyposażenie to: duża i mała konewka, rozpylacz, kilka doniczek w różnych rozmiarach. Sadzimy, podlewamy, obserwujemy, grzebiemy paluchami w ziemi. Czasem nawet uda się nam znaleźć jakąś dżdżownicę.
Staramy się łazić po zielonym, czyli nie tylko place zabaw dla dzieci, ale także zagajniki, parki, las. Z takich spacerów, czasem całkiem krótkich, przynosimy do domu szyszki, patyki, kamienie itp. do dalszych zabaw i obserwacji.
Tłumaczymy dzieciom, że każdy robaczek jest ważny. Walczymy z tendencją niektórych dorosłych do zgniatania wszelkiego “robactwa”.
Obserwujemy, komentujemy, zachwycamy się wszystkim tym, co znajdujemy podczas spacerów i wycieczek małych i dużych.
Oglądamy książki i filmy przyrodnicze. Uczymy się nazw zwierząt w różnych językach, dźwięków jakie wydają, co jedzą, gdzie i jak żyją etc.
Wakacje spędzamy na polskiej wsi u dziadków. Mamy tam dużo zielonej przestrzeni. Dzieciaki zbierają owoce i warzywa, sikają pod drzewami, przyglądają się naturze (czasem także jej okrutniejszej twarzy, np. gdy kot łapie i zjada mysz) i nawet przez pięć minut nie usiedzą w domu..
Rok temu stanęliśmy przed wyborem szkoły dla starszego synka. Dzieciaki w Hiszpanii zaczynają szkołę już w wieku trzech lat. Choć jest to etap nieobowiązkowy, to i tak większość dzieci w tym właśnie momencie rozpoczyna swoją szkolną przygodę. Trochę nas to kosztowało wysiłku, ale też mieliśmy sporo szczęścia, bo całkiem blisko naszej miejscowości znajduje się publiczna szkoła, która bardzo współgra z naszymi wartościami. Dużo by o tej naszej wspaniałej szkole pisać, ale dla mamy czterolatka jest przede wszystkim ważne, że dzieciaki spędzają bardzo dużo czasu na niewybetonowanym podwórku, co wcale nie jest tu regułą. Nie wiem dlaczego, ale od wielu już lat obserwuję w Hiszpanii tendencję do betonowania wszystkiego, co się da. Nie mam pojęcia z czego to wynika, ale taka jest smutna prawda.
Kontrolujemy napływ prezentów. Babciom i dziadkom oraz reszcie rodziny zakomunikowaliśmy, że mogą kupować w zdrowych ilościach i bez konsultacji z nami: książki, instrumenty muzyczne, materiały plastyczne, ubrania i owoce. Reszta ma być konsultowana. Oczywiście co jakiś czas komuś zdarza się złamać nasze zasady, ale przywołujemy takiego delikwenta do porządku i przyjmujemy wyrazy skruchy. Na duże okazję kupujemy wraz z innymi członkami rodziny wspólne prezenty dla dzieciaków. Muszę przyznać, że przed zostaniem mamą żyłam w absolutnej nieświadomości i nie wyobrażałam sobie, ile jest różnych rzeczy dla dzieci, szczególnie dla niemowlaków. Przy pierwszym dziecku kupiliśmy sporo rzeczy z wyprzedzeniem, nie zdając sobie sprawy, że wielu z nich w ogóle nie wykorzystamy. Dobrze, że mogliśmy te rzeczy przekazać dalej. Przy drugim bobo już nie popełniliśmy tego błędu i kupujemy na bieżąco to, co jest nam rzeczywiście potrzebne. Uważam, że to co robimy na co dzień i w jakiś sposób staramy się wychować nasze dzieci, nie jest niczym nadzwyczajnym.
W dzisiejszych czasach jest naprawdę wielu rodziców bardzo wyczulonych na edukację ekologiczną swoich dzieci. Wraz z mężem uważamy, że najlepszym przykładem dla naszych dzieciaków jesteśmy my sami.
Sądzimy też, że edukacja od najmłodszych lat w poszanowaniu do otaczającej nas przyrody, roślin i zwierząt oraz wypracowanie odpowiedzialności za swoje działania pomoże nam w wychowaniu mądrych i wrażliwych dzieci.
Ciekawa jestem bardzo, jakie są wasze priorytety wychowawcze i jak je wdrażacie w codzienne życie? Czy jest coś, na co jesteście szczególnie wyczuleni jeśli chodzi o ochronę środowiska? A może wręcz przeciwnie, może są jakieś aspekty, które was denerwują i uważacie, że niektórzy przesadzają? Macie jakieś ulepszenia/utrudnienia w ekologicznej edukacji dzieciaków w waszym mieście, regionie czy państwie, gdzie mieszkacie? Bardzo jestem ciekawa waszych opinii.
Magdalena Choda / Inkubator kijanek