Felietony

Wczoraj rano dostałam SMS. Napisała do mnie przyjaciółka, mama półrocznego chłopca: „Marzę o paru dniach bez dziecka. Chociaż gdyby hipotetycznie przyszło co do czego, to nie wiem, czy bym go zostawiła!”

Bez większego namysłu odpisałam: „Podobno jest ciężko, ale zobacz, mi leci trzydziesty rok bez dziecka i daję radę.”

Zadowolona z własnego niezbyt górnolotnego żartu, chciałam kliknąć „wyślij”, kiedy uświadomiłam sobie, że ja już dawno nie mam trzydziestu lat. Właściwie to niebezpiecznie zbliżam się do trzydziestki dwójki. Jak to? Kiedy to minęło?

Trenerki fitness, próbując zmotywować potencjalne klientki, lubią parafrazować cytat z „Małego poradnika życia” – ten o czasie upływającym niezależenie od tego, czy będziemy dążyć do zamierzonego celu, czy też nie1. Tekst ten jest już tak wyświechtany, że wydaje się być wręcz banałem. Mimo to ciężko się z nim nie zgodzić, ponieważ prawda jest taka, że codzienne przemijanie postępuje niezauważalnie, po czym w najmniej wygodnym momencie uderza znienacka. Pojawia się w pierwszym siwym włosie, w zmarszczce coraz wyraźniej rysującej się pod okiem, w zmieniających się liczbach na wyświetlaczu wagi albo w zepsutej pralce, którą dopiero co kupiłaś siedem lat temu. Dopada cię, kiedy oglądasz filmy familijne, które pamiętasz z czasów dzieciństwa. Uświadamiasz sobie, że Griswoldowie nie są już śmiesznymi postaciami w wieku twoich rodziców i właściwie to nie miałabyś nic przeciwko, gdyby Clark Griswold zaprosił cię na drinka. Kiedy on tak odmłodniał? Z kolei młodsza siostra i jej koleżanki, które były jeszcze w gimnazjum, kiedy ty już umawiałaś się ze studentami, z dnia na dzień stają się kobietami w twoim wieku. Zwolnienia wypisuje ci lekarz, a nie twoja mama (a niestety fałszowanie dokumentu do ZUS-u jest karalne i dużo trudniejsze, niż przekalkowanie zamaszystego podpisu rodzicielki do dzienniczka). Na miejscu domu jednorodzinnego, w którego okna zawsze próbowałaś zajrzeć po drodze do szkoły, teraz stoi nowoczesny apartamentowiec, gdzie cena za metr kwadratowy mieszkania dwukrotnie przewyższa twoją wypłatę. 

Najgorzej, kiedy sama siebie przyłapiesz na tym, że mówisz: KIEDYŚ. W czasach PRZED.

Przed stałym łączem, przed smartfonami, przed Facebookiem i Instagramem. W takich sytuacjach czujesz się jak własna matka, która opowiadała, że ona to do szkoły musiała brnąć w dwumetrowych zaspach śnieżnych. A to przecież ty, wciąż ta sama ty! Ta licealna dusza towarzystwa, ta studencka królowa imprezy, ta szczupła dwudziestoparolatka, która nie musiała chodzić na kompromisy ze swoim metabolizmem. Ty. Dziewczyna. Bo nie kobieta przecież, kobieta to wszak osoba dorosła. Wydaje ci się, że dopiero co przeglądałaś w gazetce z programem telewizyjnym czarno-białe tapety do swojego Sony’ego Ericssona. Wciąż jesteś tą samą  d z i e w c z y n ą  i nadal, mimo trwającej od kilkunastu lat kariery zawodowej i umowy na czas nieokreślony, nie jesteś pewna, co chcesz robić w przyszłości. Jak to się stało, że zaczęłaś używać słowa „kiedyś”?…

Z przemijaniem spotykamy się już od dzieciństwa, ale cóż, trzeba przyznać, że na początku jest to pojęcie czysto abstrakcyjne.

Chyba każda z nas choć raz biesiadując przy stole z dorosłymi, usłyszała, że jak ten czas leci, dopiero była Wielkanoc, już się zaczyna lato, zaraz będzie Gwiazdka i lada chwila zacznie się kolejny rok. Jasne, teraz wydaje się to zupełnie oczywiste, ale wtedy nie miało żadnego sensu. W szkole myśli o przemijaniu też nie zajmowały dużo twojej uwagi. Może tylko podczas lekcji języka polskiego, kiedy byłaś zachęcana (lub zmuszana) do analizowania patetycznych tekstów o żywocie ludzkim, jego marności, ulotności i zmienności, panta rhei. Nie ma się co jednak oszukiwać: w latach nastoletnich większość z nas miała włączony w mózgu tryb beztroskiej nieśmiertelności, a mijające tygodnie i miesiące wydawały się długie jak guma Hubba Bubba w rolce. I wcale nas nie przejmował fakt, że „wszyscy tuczymy się na pokarm dla robactwa”2.

Pamiętam różne etapy mojego życia, kiedy zupełnie inaczej postrzegałam wiek. Jako kilkulatka byłam przekonana, że ludzie mogą być długowieczni jak biblijni patriarchowie, bo któregoś dnia usłyszałam komentarz taty odnoszący się do telewizyjnej celebrytki: „O rany, ta to ma chyba ze sto dwadzieścia lat!”. Mimo obiecujących perspektyw pięknego długiego życia dla gatunku ludzkiego, wszystkie moje lalki Barbie miały nieustająco jedynie po szesnaście lat. Może to wpływ serialu „Szkoła na fali”, a może „Odlotowych agentek” – tego nie wiem – ale dzień, w którym miałam zdmuchnąć z tortu szesnaście świeczek, kojarzył mi się z pierwszym dniem kolorowego dorosłego życia, jakie dla siebie planowałam. 

Mniej więcej również w tamtym czasie oczekiwania na dorosłość dorwałam się do albumu z przepowiedniami Nostradamusa, który moja babcia otrzymała w ramach wysyłkowej prenumeraty Świata Książki. Zmroziło mnie, kiedy dowiedziałam się, że koniec świata nastąpi za mojego życia, bo w 2012 roku. Łatwo obliczyłam, że będę już wtedy dwudziestodwuletnią starszą kobietą, której pewnie i tak już nic więcej zaskakującego w życiu nie czeka (bo przecież szczytową formę życia miałam osiągnąć w wieku lat szesnastu – jak moje lalki). Oczami wyobraźni widziałam siebie we własnym mieszkaniu jako stateczną żonę z niemowlęciem u boku. I doskonale pamiętam, że tylko tego dziecka zrobiło mi się żal: bo miało nie otrzymać szansy na dostatecznie długie życie, żeby porządnie doświadczyć piękna świata doczesnego.

Kiedy już przekroczyłam magiczny próg szesnastu lat, rozsadzała mnie energia do wywrócenia świata do góry nogami.

Chciało mi się krzyczeć: „Młodości! Ty nad poziomy wylatuj!”3 każdego ranka po otwarciu oczu (albo może raczej każdego popołudnia, bo wiadomo, jak to jest ze wstawaniem u nastolatków). I mimo tego poważnego wieku oraz ambitnych planów zmiany świata na lepsze – nikt mnie w tamtym czasie nie brał na serio. Teraz, kiedy wraz z jutrzenką swobody, kilkoma zmarszczkami i stopniami naukowymi zyskałam poważanie i sama jestem „sobie sterem, żeglarzem, okrętem”, to cóż… po prostu już mi się nie chce zbawiać ludzkości. Energia również przemija.

Tuż przed maturą przeczytałam w kobiecym pisemku, że kobiety stają się najbardziej atrakcyjne około 30 roku życia. Co za absurd, pomyślałam wtedy, bo w czym takie starowinki mogłyby być lepsze od łaknących życia, gibkich i gładkich nasto- i dwudziestolatek? Osobiście na trzydziestkę planowałam imprezę w stylu pogrzebowym, z czarnym tortem i czarnymi balonami4, żadnej tam celebracji atrakcyjności.

Z kolei parę lat później w kręgu moich znajomych pojawił się importowany z Hiszpanii do Warszawy kolega Roberto. Już po pierwszym spotkaniu zaprosił mnie i kilka koleżanek na swoje urodziny – właśnie trzydzieste. Poważnie zastanawiałam się, czy znajomość z tak leciwym człowiekiem przystoi młodej damie o nieposzlakowanej reputacji.

Jakiś czas temu odwiedziłam wraz z rodzicami rodzinę na południu Polski. W pokoju gościnnym w domu ciotki znalazłam swoje dawne zapomniane maskotki. Mama musiała je oddać dzieciom swojej siostrzenicy, kiedy ja przestałam się nimi bawić. Misia Perełka i Wiewiór Sebastian patrzyli na mnie brązowymi paciorkami przez szybkę witryny ze sklejki, wciśnięci pomiędzy stare tomy encyklopedii książkowej (który nastolatek uwierzyłby dzisiaj, że jeszcze całkiem niedawno tak wyglądała nasza Wikipedia?). Oceniłam, że pluszaki trzymały się całkiem nieźle jak na swoje lata, co skłoniło mnie do przemyśleń. Jak dawno temu sypiałam przytulona do nich w swoim dziecięcym łóżku, którego obicie sama dumnie wybrałam w nieistniejącym już sklepie meblowym? To musiało być ponad ćwierć wieku temu. Teraz równie dobrze zamiast kurzyć się w witrynie u ciotki, Perełka i Sebastian mogliby się prezentować na wystawie w muzeum zabawek. Kolekcja: maskotki z końca ubiegłego tysiąclecia. 

Dzisiaj zadzwoniłam do paręnaście lat starszej kuzynki. Streściła mi, co u niej słychać, a na koniec rozmowy skwitowała:

– Zresztą, jak będziesz taka stara jak ja, to sama zobaczysz.

– Ale ja już jestem stara! – zaperzyłam się. – Wczoraj cały dzień myślałam o przemijaniu. Jestem dwa razy starsza niż ty, kiedy podawałaś mnie do chrztu. Stara jak mój kolega Roberto, stara jak Ellen Griswold, stara jak moje muzealne maskotki. Jestem w pełni ukształtowaną starą kobietą, wypadkową tego, kim zawsze chciałam zostać i tego, kim miałam się nigdy nie stać. Już cholernie dużo zobaczyłam!

Wysłuchała mojego wybuchu w milczeniu, po czym łagodnym tonem oświadczyła:

– No, to szykuj się na to, że zobaczysz jeszcze więcej.

Misia Perełka, Wiewiór Sebastian i ja: kobieta-dziewczyna codziennie po trochu przemijająca

Ania Gawlik


 1H. Jackson Brown Jr., „The Complete Life’s Little Instruction Book”: “Never give up on a dream just because of the length of time it will take to accomplish it. The time will pass anyway.”

2William Shakespeare, “Hamlet”: “(…) we fatten ourselves for the worms to eat when we’re dead. A fat king and a skinny beggar are just two dishes at the same meal.” 

3Adam Mickiewicz, „Oda do młodości”

4Jeśli ktoś jest ciekawy losów mojej pogrzebowej imprezy – te piękne marzenia zostały zniszczone przez pandemię. Co prawda mąż na ten dzień załatwił balony w ilości hurtowej, ale w kolorach tęczy.

4.6 7 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
1 rok temu

Durny telefon, wbiłam cztery gwiazdki przypadkiem, a gdybym mogła, wbiłabym dziesięć! Genialny tekst. Pośmiałam się i znalazłam w nim trochę swoich przemyśleń, tych z młodości ☺