Felietonywoman raising her hands while standing near glass wall

Pamiętam, gdy byłam małą dziewczynką i razem ze starszym bratem siedzieliśmy na dywanie, gapiąc się z rozdziawionymi ustami w ekran, pierwszego zresztą w naszym życiu, kolorowego telewizora.

Blond czupryna w stylu czeski metal, niebieskie oczy, lśniąco białe zęby, skórzana kurtka i wytarte dżinsy… aaahhh!!! Napatrzeć się na tego przystojniaka nie mogłam! I te cuda, które tworzył własnymi rękami w sytuacjach zagrożenia, powiedziałabym wręcz, życia i śmierci!  

Agent specjalny Angus “Mac” MacGyver, bo o nim tutaj mowa, człowiek posiadający intelekt na poziomie geniusza, biegłość w wielu językach, znakomite umiejętności inżynierskie, doskonałą znajomość fizyki stosowanej, szkolenie wojskowe w zakresie technik usuwania bomb i preferujący zawsze pokojowe rozwiązania konfliktów.  

Dlaczego akurat tego bohatera (no i platoniczną miłość, ma się rozumieć) moich lat dziecięcych wspominam i doceniam dzisiaj najbardziej? Odpowiedź jest bardzo prosta. Bo sama niejednokrotnie czuję się i działam jak MacGyver! No dobra, nie ratuję ludzi z płonących aut i nie rozbrajam bomb, ale podróże i życie na emigracji dały mi najlepsze szkolenie z zakresu przetrwania i kombinowania jak koń pod górkę, wtedy, kiedy cały świat wali się na głowę, a w zasięgu ręki nie ma ani jednej suchej zapałki!

I chociaż w torebce nie noszę, tak jak pomysłowy Mac, szwajcarskiego scyzoryka (a powinnam!), w kieszeniach spodni nie mieszczą mi się na raz spinacze, guma do żucia, latarka i rolka izolacyjnej taśmy klejącej, a magiczny zegarek Timex Camper niezbyt pasuje do mojego stylu, to i tak potrafię zrobić coś z niczego albo tak dostosować funkcjonalność istniejących już rzeczy czy produktów, aby ułatwić sobie życie, jak tylko się da.  

W krajach o bardzo odmiennych kulturach niż nasza, codzienne, proste do tej pory czynności, takie jak zamówienie obiadu w restauracji czy otworzenie konta bankowego, stają się utrapieniem o kolosalnych rozmiarach.

Nieznajomość języka, brak podstawowych produktów lub takich, do których przywykliśmy, często niehigieniczne warunki, brak orientacji w terenie i niemożność odczytania tablic informacyjnych, inne zwyczaje, prawo, systemy polityczne, izolacja od przyjaciół i rodziny – to wszystko sprawia, że czujemy się bardzo zagubieni i zdani praktycznie tylko i wyłącznie na siebie.  

I tutaj wkracza nasza bujna wyobraźnia. No bo trzeba przecież jakoś przetrwać, chociażby te pierwsze burzliwe tygodnie czy miesiące, i nie dać się zwariować.  

W moim przypadku dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że podróżuję czy przeprowadzam się z minimalną ilością rzeczy. Jedna walizka lub/i plecak muszą wystarczyć. Głęboko wierzę w to, że niewiele potrzeba nam do godnego życia, a reszta to zachcianki. Kupuję nowe, gdy poprzednie jest totalnie zużyte lub zepsute. Zawsze staram się wyjeżdżać z aktualnego miejsca pobytu z taką samą ilością rzeczy, z jaką przyjechałam, nawet jeśli mieszkałam gdzieś kilka miesięcy czy rok albo dwa. Staram się wynajmować już urządzone i wyposażone mieszkanie/pokój, a jeśli to nie jest możliwe, to zazwyczaj kupuję tanie produkty, które często później oddaję innym, jeśli są ciągle zdatne do użytku.  

A jeśli nie mogę czegoś kupić? Albo nie chcę tracić pieniędzy na coś, co za kilka tygodni wyląduje w śmietniku? Wtedy działam! Budzi się we mnie MacGyver – mój najlepszy przyjaciel z dala od bezpiecznego i komfortowego domu rodzinnego. I tak na przykład wielki karton po kuchence elektrycznej, zakryty kolorowym wakacyjnym pareo, staje się stolikiem pod lampkę nocną; skrzynki po warzywach z lokalnego targu zamieniają się w półki na książki czy inne bibeloty; białe prześcieradło, za małe na łóżko małżeńskie, zawisa na oknie, by posłużyć jako dodatkowa zasłonka, chroniąca przed palącym z rana słońcem; słoiki po dżemach czy sosach służą za pojemniki na herbatę, orzechy, ryż czy inne suche produkty; wiatrak na suficie, chłodzący tropikalne powietrze w sypialni, to suszarka na bieliznę; rozgrzany termofor rozprasuje zmiętą koszulkę bawełnianą, gdy pod ręką brak żelazka; plastikowe koszyczki po jajkach świetnie sprawdzają się jako pojemniki na rolki papieru toaletowego – chronią przed wilgocią i ładnie się prezentują na parapecie w łazience; kolorowe wieszaki na ubrania z drewnianymi klamerkami nieraz pełniły funkcję “ramek” na zdjęcia, a tych zwykłych metalowych używałam jako “przetykacza” toalety w kryzysowej sytuacji.

Takich przykładów można by wymieniać bez końca! Zabrakło ci kremu do rąk, a wiesz, że niedługo będziesz w domu i nie chcesz inwestować w nowy, nieznany ci produkt? Oliwa z oliwek da radę ulżyć spierzchniętym dłoniom. Potrzebujesz mąkę na naleśniki, ale nie możesz doczytać na opakowaniu czy to zwykła, ziemniaczana, ryżowa czy kukurydziana, czy może sól lub cukier puder (w Chinach, na przykład, jest to zagadka nie do rozszyfrowania i niewiele produktów ma cokolwiek opisane w języku angielskim) – nie ma problemu, zawsze można przecież drobno zmielić płatki owsiane i mąka jest! Nie masz gąbki do szorowania pleców? Para skarpetek zwinięta w kłębek świetnie namydli i wyszoruje skórę. A przy okazji ładnie się wypiorą!

Żadne z tych rozwiązań nie jest długoterminowe (chociaż niektóre mogłyby być), ale choć na chwilę pomagają mi zapanować nad “walącym się światem”, czy upiększyć tymczasowe lokum gdzieś tam na drugim krańcu świata.

Poranki z MacGaverem nie poszły na marne. A mój brat zawsze się śmiał, że trwonię swój cenny, dziewczęcy czas, wlepiając wzrok w serial dla chłopców. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni! Ha!

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] październiku spakowałam plecak i ruszyłam do Warszawy. Na lotnisko Chopina. Wsiadłam w samolot i ruszyłam w świat. Wylądowałam na Bali, gdzie spędziłam najpiękniejszy miesiąc mojego życia (cóż, wtedy […]