Rok 2016. Rok, który zapamiętam do końca życia. Rok, w którym zrozumiałam, po co przyszłam na ten świat. Rok, w którym straciłam wiele, ale zyskałam jeszcze więcej. I to tylko dlatego, że powiedziałam stanowcze NIE mojemu zawsze i wszystko kontrolującemu rozumowi i krzyknęłam TAK! zazwyczaj spłoszonemu i nieśmiałemu sercu. Ale zacznijmy od początku.
“Dzień dobry pani Kasiu. Mamy dla pani propozycję nie do odrzucenia. Czy nie chciałaby pani zostać w Warszawie i podpisać z nową firmą kontrakt na stałe? Płacimy trochę mniej niż w Irlandii, rozumie pani – inne realia życia, ekonomia, Polska to nie kraj mlekiem i miodem płynący – ale jestem pewna, że będzie pani u nas dobrze. Bonusy też są niczego sobie – ubezpieczenie, karta Multisport, firmowe wyjazdy, pizza piątek. A poza tym miła atmosfera, open space office floor w nowym biurowcu, imprezy okolicznościowe. To co, może się pani zastanowi i da mi znać tak szybko, jak to tylko możliwe?” Tak, od dawna wiedziałam, że ta rozmowa dojdzie w końcu do skutku. Tak bardzo jak jej chciałam, tak bardzo też się jej bałam. Dlaczego? Dlatego, że wiedziałam, że od decyzji, którą podejmę, zależy całe moje przyszłe życie. Przynajmniej wtedy tak to czułam.
Dwanaście lat życia w Dublinie. Prawie cztery lata pracy w korporacji. Stabilność finansowa, o której marzy wielu.
Ale firma niestety została przejęta przez koncern znacznie większego kalibru i centrum dowodzenia przeniesiono do stolicy Polski. Pracownikom dano dwie opcje: pierwsza to przeprowadzka do Warszawy (pakiet relokacyjny w bonusie) i całkiem atrakcyjny kontrakt na stałe; druga to rezygnacja z obecnej umowy, plus odprawa. Jaka konkretnie, to zależało od przepracowanych lat i stanowiska w firmie.
Ja do Warszawy trafilam na początku jako ochotniczka, do szkolenia nowych pracowników. Bo w sumie czemu nie? W dublińskim biurze od dawna panował chaos i atmosfera niepokoju związana ze zmianami, więc stwierdziłam, że dobrze mi zrobi ucieczka od toksycznego klimatu, a i przy okazji zobaczę przyjaciół i rodzinę, których przez życie emigracyjne nie miałam okazji zbyt często odwiedzać. Poza tym firma opłaciła mieszkanie, koszta życia, fundowała loty do domu. Żyć nie umierać! Ale umowne trzy miesiące minęły bardzo szybko i teraz stałam przed moją tymczasową przełożoną, która miłym, choć lekko zmęczonym głosem (ciekawe ile razy dzisiaj odbyła już podobną rozmowę?) wyjaśniała krok po kroku etapy nowej rekrutacji, zasady, wynagrodzenie etc.
Słuchałam, naprawdę bardzo uważnie słuchałam! Ale, jakby przez jakąś mgłę, okrywającą moje uszy.
A może to była woda? Tak, woda! Ja się w tym momencie topiłam! Topiłam w szczęściu, jakie mnie spotkało, bo od dawna czułam, że moja przygoda z Irlandią się kończy. Nie trzymało mnie w tym kraju praktycznie już nic. Kilka miesięcy przed zmianami w firmie rozpadł się mój dziesięcioletni związek, coraz więcej znajomych układało sobie życie rodzinne, planowało dzieci i przeprowadzki. Również moja siostra, która żyła tam kilka lat wróciła do Polski. Pogoda też już nieźle dawała mi w kość. Zapomniałam, co to prawdziwe lato, opalenizna i ciepłe wieczory nad wodą przy piwku. A tutaj los podsuwa mi taką szansę! Powrót do domu i można wszystko zaczynać od nowa!
Zaczynać? Ale co? Czułam, że znowu się topię. Tylko tym razem wpadłam w głębszą otchłań, czułam, jak brak tlenu ściska mi płuca. Rozbolała mnie głowa, ręce i nogi przestały się mnie słuchać. Nie miałam już siły nimi poruszać, żeby podpłynąć wyżej, zaczerpnąć powietrza. Nieeeee! Pomocy! Niech ktoś biegnie po czerpak i wyciągnie mnie z tego ciemnego, gęstego bagna, które wciska się w moje wnętrze każdym otworem mojego zmęczonego ciała!
“Pani Kasiu, pani Kasiu!?” – ponownie usłyszałam znajomy głos. “Czy wszystko jasne? Czy ma pani jakieś pytania? Czy możemy się spodziewać odpowiedzi w przeciągu maksymalnie tygodnia?”
“Tygodnia?!” – wykrzyknęłam w myślach. Przecież ja już dzisiaj znam odpowiedź! Tylko tak bardzo boję się ją głośno wypowiedzieć. Bo wie pani, to jest taka odpowiedź, po której zmieni się całe moje dotychczasowe życie, które ostatnimi czasami nie było może jakoś specjalnie ekscytujące, ale było Moje – znajome, ułożone, przewidywalne, stabilne. Ot, życie.
Ale odpowiedź dałam. Na drugi dzień.
Pamiętam, że to był maj. Piękny, ciepły, pachnący, zielony maj. Lato spędziłam w domu rodzinnym, od czasu do czasu włócząc się samotnie po Polsce, zwiedzając zakątki, których wcześniej nie miałam okazji odwiedzić. Do kilku z nich dołączył do mnie niedawno poznany, choć z jakiegoś powodu bardzo mi bliski znajomy z pracy, który również stał przed wyborem podjęcia odpowiedniej dla siebie decyzji.
W październiku spakowałam plecak i ruszyłam do Warszawy. Na lotnisko Chopina. Wsiadłam w samolot i ruszyłam w świat. Wylądowałam na Bali, gdzie spędziłam najpiękniejszy miesiąc mojego życia (cóż, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tych “najwspanialszych miesięcy” będzie dużo więcej). Później była Tajlandia, gdzie bardzo spontanicznie spotkałam mojego “dobrego znajomego” z pracy, z którym łączyło mnie już dużo więcej niż tylko przyjaźń. Kambodża, Malezja, Filipiny, Japonia, Tajwan, Brunei. Miejsca, które otworzyły mi oczy na życie, na ludzi, na inność, na nowość. Które otworzyły nam oczy, bo od tego czasu podróżujemy przez życie razem. Zakochani po uszy jak nastolatki, pomimo, że oboje jesteśmy po przejściach i wiemy, że miłość to twardy orzech do zgryzienia. Oboje podjęliśmy dobrą decyzję. Dzisiaj to wiem, choć sześć lat temu nie było to takie oczywiste.
Posłuchałam serca. Rozum musiał odpocząć, poczekać na swoją kolej, na racjonalne decyzje.
Straciłam tak wiele, a jednak zyskałam dużo więcej. Jedna decyzja, jedno głośno wypowiedziane NIE zaowocowały miłością życia, pasją do podróży, możliwością mieszkania i pracowania w kilku krajach, nauką nowego języka, nowych umiejętności. Dzisiaj również mam stabilną pracę. Ale wiem, że ta stabilność jest wątła, jakkolwiek paradoksalnie to brzmi. Bo to nie o pracę chodzi w życiu, ale o to, co ona może ci dać. Dopóki nie wysysa ona ze mnie całej energii i daje mi poczucie satysfakcji, jest ok. Ale jak tylko przychodzi uczucie wyczerpania i bezsensu – czas na posłuchanie serca! Bo rozum zawsze, ale to zawsze pozostanie przy bezpiecznym, bo taka jest nasza ludzka natura. Więc co tu robić? Więc ahoj przygodo!
KALENDARZ POLKI 2023
kalendarz na cztery pory roku
Już po raz trzeci zabieramy Was w całoroczną podróż dookoła świata wraz z Kalendarzem Polki, jedynym w swoim rodzaju plannerem-książką.
Tym razem czeka na Was jeszcze więcej zdjęć i tekstów, których autorkami jesteśmy my – Polki z Klubu Polki na Obczyźnie. Znów opowiadamy o tym, co jest nam najbliższe – o życiu na emigracji oraz pasji do podróżowania i odkrywania świata. O lokalnych ciekawostkach, świętach, wyjątkowych miejscach i smakach, ale także o naszych marzeniach, wspomnieniach i przemyśleniach.
Do każdego egzemplarza dodajemy eko torbę na zakupy w prezencie (do wyczerpania zapasów).