Felietonyjedzenie

Dwanaście godzin jazdy busem, a w tym przeprawa promowa i przejazd przez trzy mosty. Tym samym zmęczenie, niepewność i podekscytowanie. Za oknem busa zapadł zmrok, wiedziałam jednak, że niedługo dobijemy do celu.

W końcu dotarliśmy na miejsce. Jedyne co widziałam, to kontury starego zabytkowego zamku Liselund Ny Slot na wyspie Møn. Głodne i zmęczone, bo podróżowały same kobitki – a mianowicie  dwadzieścia cztery – ulokowałyśmy się w naszych „królewskich” pokojach. Od tego momentu klamka zapadła. Zaczęła się dla mnie kolejna przygoda i trzecia emigracja. Tym razem w kraju klocków Lego. 

Ranek przywitał nas wszystkie słońcem. Był 9 marca 2009 roku, a ja nadal nie byłam do końca pewna, czy to była dobra decyzja. I nie dlatego, że się bałam. Wcześniejsze emigracje do Kanady i Anglii wzmocniły mnie, to na pewno. Jedyne co mnie przerażało, to nauka indyczego gulgotu, nieludzkich dźwięków, najtrudniejszego z języków skandynawskich, czyli duńskiego.

Liselund Ny Slot i ja

Można by stwierdzić, że mój pierwszy kontakt z Danią był wymarzony. W końcu mieszkałam w zamku, byłam częścią projektu integracyjnego i miałam zagwarantowaną pracę na start. Ale rzadko mówię o kulisach tego wszystkiego. W końcu wszystko ma swoją ciemną stronę.

Antoine de la Calmette był hrabią na wyspie Møn i to właśnie on, z wielkiej miłości do swojej żony o imieniu Lisa, stworzył przepiękny, romantyczny park Liselund.  Antoine inspirował się podróżami do Niemiec i Szwajcarii, a białe, pokryte strzechą budynki w parku nie bez powodu noszą nazwę Norske hus i Schweizerhytten. Pawilon nad jeziorkiem o nazwie China (Chiny) gościł nie raz największą gwiazdę duńskiej sceny pisarskiej, baśniopisarza H.C. Andersena. 

Zagłębiając się w historię tego miejsca, zastanawiałam się, czy mój związek z Danią będzie taki, jaki mieli Antoine i Lisa? Czy Dania pokocha mnie jako nowego przybysza, a ja ją za stworzenie dla mnie lepszego, piękniejszego niż do tej pory życia? Oczekiwania były wysokie. Czy przygoda z Danią będzie baśniowa? Czy okaże się największym błędem życia? Czas miał pokazać.

Trzymiesięczny pobyt w zamku był tylko początkiem. Niemniej przygotował mnie mentalnie do podbijania kraju wikingów. Kolejnym etapem była praca, dalsza nauka i stanięcie na własne nogi. Miałam to szczęście, że Duńczycy przyjęli mnie bardzo ciepło. Moje pierwsze miejsce pracy było szkołą kultury i języka duńskiego. Zaczynałam w domu opieki społecznej. Angielski wśród osób starszych nie był na topie i tym samym zmuszało mnie to do mówienia w języku autochtonów. Moje koleżanki z pracy były pod tym względem nieobliczalne. Katowały mnie mową indyków każdego dnia. Dziś mimo wszystko jestem im za to wdzięczna. Mój upór, pomoc koleżanek z pracy sprawiły, że po pół roku zaczęłam się swobodnie komunikować z tubylcami i przełamałam w sobie barierę oraz strach przed mówieniem. 

Najszczęśliwszy kraj na świecie

Przeprowadzając się do Danii, nie zdawałam sobie też sprawy, że wybieram życie w najszczęśliwszym kraju na ziemi. Do momentu gdy na pierwszych stronach gazet zaczęły pojawiać się coroczne rankingi mierzące szczęśliwość poszczególnych narodów. Przez wiele lat próbowałam zrozumieć, na czym polega duńskie szczęście. Jak w kraju, w którym pada przez większa cześć roku, ilość słonecznych godzin nie jest imponująca, a sztormy i silne wiatry to codzienność można być aż tak szczęśliwym? Okazuje się, iż przyczyny szczęśliwości Duńczyków są inne. Nie chodzi tu o pogodę, bo nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie. Chodzi o komfort życia, jego poziom, wysoki stan zarobków, opiekuńczość systemu, który potrafi złapać cię, zanim upadniesz. Luźny związek z kościołem i tym samym obojętne czasami podejście do sprawy. Co dodatkowo przyczynia się do szczęśliwości Duńczyków, to umiejętność cieszenia się chwilą ze swoimi bliskimi czyli słynne hygge.

Fenomen hygge

Żeby zrozumieć hygge, należy urodzić się Duńczykiem, a przynajmniej mieszkać na tyle długo w kraju wikingów, żeby niejako nabyć ich mentalność. Ja nazywam to procesem „zduńszczania się”. Słowo hygge brzmiało w moich uszach praktycznie codziennie, ale nikt nie potrafił wyjaśnić mi, na czym konkretnie polega filozofia tego słowa. Dziś mogę powiedzieć, że jest to stan umysłu pozbawiony negatywnej energii, codziennych problemów, oddanie się chwili razem ze swoimi bliskimi. Tak trzeba zaznaczyć, że istotą hygge jest otaczanie się osobami, które kochamy i lubimy, bo tylko przy takich osobach jesteśmy w stanie w pełni się zrelaksować. Stan hygge to katharsis dla duszy i ciała i szczerze mówiąc, dla mnie osiągnięcie tego stanu było najcięższe. Mnie, Polce z natury narzekającej, czasem nerwowej i z ognistym temperamentem było ciężko nie mówić o problemach codziennego dnia, irytacji i całkowicie oddaniu się duńskiej medytacji umysłu. Jednak po jedenastu latach mieszkania w Danii i z Duńczykiem pod jednym dachem, czuję, że udało mi się opanować sztukę hygge.

Dziś, po tylu latach emigracji, jestem szczęśliwą żoną i mamą i nie wyobrażam sobie innego miejsca dla siebie i swojej rodziny. Czuję się częścią społeczeństwa duńskiego i mam poczucie, że przyczyniam się pozytywnie do jego funkcjonowania. Czuję się tu bezpieczna i mam w sobie ten bezcenny spokój. Dania dała mi lepsze życie i możliwości na rozwijanie siebie i swoich zainteresowań. Zapytana dziś, czy wyjechałabym ponownie do tego najmniejszego ze skandynawskich krajów, odpowiedziałabym bez wahania – tak.

Iga Faurholt Jensen, kraj: Dania, blog: viaskandynawia

 

ZOSTAŃ NASZYM PATRONEM

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] Hygge? Tak, w czystej postaci. […]