Ostatnio natrafiłam na dość przykre jak dla mnie, chemiczki, dane.
Prestiżowy magazyn naukowy „Nature” opublikował statystyki, wedle których ponad 60% Europejczyków boi się szeroko pojętej „chemii”. Ponad połowa z nich sądzi, że istnieje strukturalna różnica między solą syntetyczną a wydobywaną z morza. Pozornie takie niedoinformowanie wydaje się niegroźne, ale sceptycyzm wobec wszechobecnej chemii (bo prawda jest taka, że sami nie jesteśmy niczym innym niż zbiorowiskiem atomów tworzących makromolekuły – czystą chemią) może prowadzić do akceptowania green washingu (czyli po polsku „zielonego mydlenia oczu”). Możemy zaszkodzić matce Ziemi bardziej, niż jej pomóc.
Ludzie często zapominają, że zrównoważony rozwój (po angielsku sustainability) ma trzy twarze: środowiskowy, socjalny i ekonomiczny. Publika często skupia się na aspekcie środowiskowym, który (choć ważny) może nie być rozwiązaniem na dłuższą metę, jeśli nie spełnia wymogu socjalnego i ekonomicznego. Dlaczego to takie ważne? Bo dużo greenwashingu bierze się właśnie z patrzenia jedynie na mały aspekt szeroko pojętej ekologii.
Klasycznym przykładem greenwashingu jest stwierdzenie „naturalny znaczy lepszy”– gdy to słyszę, jeży mi się na głowie włos. Gdy spytasz kogoś, co oznacza „naturalny”, sam nie wie. Wydobyty z roślin? Bez użycia pestycydów? Każdy ma w głowie różne niezbyt jasne wizje „naturalności”. Niestety, roślinne pochodzenie często nie gwarantuje bycia „eko”. Być może plantacja założona na potrzeby tego „naturalnego produktu” spowodowała wycięcie równikowego lasu? A może oczyszczenie i transport tego składnika zużywa więcej energii i wody i ma większy ślad węglowy niż jego syntetyczny odpowiednik? Czy dana roślina, nagle popularna na zachodnich rynkach, nie była częścią łańcucha pokarmowego lokalnej społeczności? Pytań i wątpliwości jest wiele. Nie twierdzę, że składniki syntetyczne są lepsze, ale naturalne muszą spełnić wiele wymogów, by im dorównać i nie szkodzić planecie i zamieszkującym jej ludziom.
Moim innym ulubionym przykładem greenwashingu jest dyskusja o samochodach elektrycznych.
Bardzo mi przykro, ale jeśli prąd w twoim kraju jest produkowany głównie za pomocą węgla to jazda takim pojazdem nie tylko nie cofnie globalnego ocieplenia, a może nawet je pogłębić – wyprodukowanie jednego samochodu elektrycznego wydziela więcej dwutlenku węgla niż zwykłego auta i jeśli nie zrekompensuje tego śladu węglowego w procesie użytkowania, to podtrzyma negatywny bilans.
Czasem przykro mi, gdy organizacje, których działania często popieram wspierają praktyki greenwashingu. Jednym z przykładów jest Greenpeace i jego krytyka elektrowni nuklearnych. Niestety, czy tego chcemy czy nie – atom jest jednym z najczystszych źródeł energii, który nie emituje gazów cieplarnianych. Oczywiście odpady radioaktywne są problemem, ale na razie potrafimy je neutralizować (a potencjalnie dałoby się wycisnąć z nich jeszcze więcej energii). Bardzo lubię odnawialne źródła energii, ale niestety wiele z nich zależy od kapryśnej pogody (wiatr/słońce) i nie zapewniłoby wystarczającego bezpieczeństwa energetycznego. Dobrym/złym przykładem są Niemcy, gdzie emisja dwutlenku węgla wzrosła o ponad 5% odkąd zdecydowali się oni na zatrzymanie produkcji energii z pomocą atomu. Działania Zielonych niestety wcale nie pomagają planecie…
Wszystko brzmi tak negatywnie i strasznie, a jako jednostki czujemy się bezsilni.
To pozorne – jako obywatele i konsumenci dużo możemy zdziałać. Duże koncerny (coś o tym wiem, bo sama pracuję dla jednego z nich) wsłuchują się w społeczne obawy i starają się do nich dopasować – inaczej przestają przynosić zyski i nie mają szans przetrwania! Moje porady od serca, jak próbować coś zdziałać (niektóre nie będą oryginalne):
Przede wszystkim dążmy do zmniejszenia swojego śladu węglowego – można zacząć od obliczenia go za pomocą kalkulatorów w internecie.
- Podróże kształcą, niestety przy wyliczeniu śladu węglowego każda mobilna Polka złapie się za głowę, widząc swój ślad węglowy (mówię z autopsji) – nikt nie każe rezygnować z podróżowania, ale w przypadku samolotów warto udać się na jeden dłuższy urlop, nawet jeśli miejsce jest dalekie niż na kilka krótkich, weekendowych wycieczek. Czy dociera tam pociąg? Czy są miejsca w naszej okolicy, które są warte odwiedzenia? To często dobra alternatywa.
- Tysiące artykułów naukowych nie może się mylić – dieta roślinna jest nie tylko zdrowsza, ale i lepsza dla środowiska. Oczywiście można podejść do tego stopniowo i po prostu ograniczyć spożywanie mięsa do 1-2 razy w tygodniu – lepiej, by większość populacji jadła w 80%-90% roślinnie niż ułamek w 100%. Z powodów etycznych bardzo jednak polecam odejście od mięsa. Po roku nie wyobrażałam sobie już powrotu do „klasycznej” diety.
- Ograniczmy konsumpcję – nie odkrywam Ameryki, ale to podstawa. Niestety w naszych czasach łatwiej jest rzecz wyrzucić i zastąpić nową, niż ją naprawić, ale warto się wysilić – gdy w Brukseli postanowiłam naprawić ulubioną suszarkę do włosów, pan w punkcie naprawczym nie mógł się nadziwić, że nie wolę wydać tych dwudziestu euro na nową. Możemy kupować też rzeczy z drugiej ręki. Warto pamiętać, że kupowanie nowej torby “ekologicznej” czy innego gadżetu wcale nie pomoże środowisku, za to niektóre plastikowe reklamówki potrafią posłużyć nam dwudziestokrotnie, więc nie pozbywajmy się ich w zielonym zrywie.
- Znacie aplikację „Too Good to Go”, obecną w wielu krajach? Służy ograniczeniu wyrzucania jedzenia przez sklepy i restauracje– pod koniec dnia można odebrać żywność, która traci termin spożycia w krótkim czasie. Uwielbiam ten koncept, choć złapałam się też na tym, że „polowałam” na tyle różnych ofert, że suma summarum część jedzenia musiałam wyrzucać w domu, bo już naprawdę nie nadawało się do spożycia. Teraz o wiele mądrzej planuję zakupy spożywcze i staram się kupować mniejszą ilość kilka razy w tygodniu, w pobliskim sklepie.
- Poczytajmy o lokalnych praktykach związanych z sortowaniem śmieci i nauczmy się rozróżniać symbole związane z plastikami. W Nowej Zelandii sortownie przyjmują tylko plastiki typu „1” i „2” – za to we Francji więcej z nich podlega recyklingowi. Dodawanie do odpowiedniego kontenera innego rodzaju śmieci niż ten, który jest uznawany przez lokalne służby porządkowe może powodować utrudnienia w sortowni i skutkować tym, że cały kosz trafi do, nomen omen, kosza.
- Czytajmy, informujmy się, drążmy temat, rozmawiajmy – nie dajmy się greenwashingowi – gdy tylko widzimy jakąś pozornie zieloną reklamę czy slogan – zasięgnijmy informacji w kilku źródłach. W świecie internetu szybko można znaleźć za i przeciw.
Na koniec, od serca, chciałam jeszcze dodać, że naukowcy codziennie odkrywają coś nowego w tym temacie. Tematyka ekologii i zrównoważonego rozwoju wychodzi poza jedną dyscyplinę i często jest przez to o wiele bardziej skomplikowana – solidne podstawy naukowe jednak istnieją i warto im wierzyć.
Ania Podburaczyńska