Drugą część naszej podróży po świecie w poszukiwaniu ekologicznych rozwiązań i w rozliczaniu nas, mieszkańców ziemi, z troski o środowisko zaczynamy od Chin, które według Natalii Brede z bloga Mały Tajfun, są bardzo nieekologiczne.
Tony plastiku, trzykrotnie opakowane produkty, zakupy pakowane na targach do plastikowych torebek. Jeśli chodzi o świadomość społeczną, jak i odgórną politykę proekologiczną Chiny czeka jeszcze daleka droga. Ale!
Na coraz większą skalę korzysta się tu z energii odnawialnej. Ja na przykład mam w mieszkaniu zarówno ciepłą wodę z bojlera elektrycznego, jak i tę ogrzewaną słonecznie.
Bojler włączamy dopiero po trzecim dniu bez słońca. A nie mieszkam w domku jednorodzinnym ani w nowoczesnym, wypasionym mieszkaniu, lecz w przaśnym bloku z lat 80. XX wieku. Da się. Wszystkie kartony i papiery są skrupulatnie zbierane przez zbieraczy makulatury. To nie jest sposób licealistów na dorobienie sobie do kieszonkowego, a normalny zawód. Są ludzie, którzy świetnie z tego żyją – widzę, jakimi jeżdżą samochodami i z jakich smartfonów korzystają. Na wagę da się kupić nie tylko kasze, ryże, mąki i inne tego typu produkty spożywcze, ale również świeżo mielone masło fistaszkowe, świeżo wyciskany olej sezamowy, a nawet sos sojowy, ocet i rozmaite wina czy wódki. Można oczywiście kupić firmowe, pakowane próżniowo, w plastiku itd. Ale można też luzem, na wagę – całą gamę produktów. Pozbyliśmy się samochodu, ponieważ komunikacja miejska (setka linii autobusowych i kilka linii metra) jest tak świetnie zorganizowana i tania, że samochód tylko stał i się kurzył. Nie jest nam też potrzebny na długie dystanse – transport kolejowy jest tu niesamowicie wygodny i tani. Gąbki do mycia naczyń (i do masażu cellulitu) wykonane z trukwy, szczotki z bambusów, miotły z palm – to tylko kilka produktów używanych na co dzień, wykonanych z materiałów naturalnych i szeroko dostępnych.
Herbata jest tu przede wszystkim luzem. Zwróćcie proszę uwagę na to, że torebki na herbatę są nie tylko bezsensowne i nieekologiczne, ale często nawet niemożliwe do kompostowania (w przeciwieństwie do samych liści herbacianych).
Skoro już jesteśmy przy napojach – podstawowym wyposażeniem przeciętnego Chińczyka jest termos/butelka, którą wszędzie z sobą nosi, by dolewać wody do herbaty i pić jak dzień długi. Precz z napojami w butelkach jednorazowych! Jak wszystko w życiu, bycie eko jest przede wszystkim kwestią własnego wyboru i tzw. chciejstwa.
Z Chin przenosimy się do Kanady, gdzie mieszka Wiola Rehman (Wiosway), która przyznaje, że w Kanadzie sporo się mówi o ochronie środowiska.
Nie oznacza to, że wszyscy się do tego stosują. Dzieci już od najmłodszych lat uczą się w szkole, jak np. segregować śmieci czy butelki. W trakcie lekcji często są organizowane spacery po okolicy i wspólne zbieranie śmieci. Latem chodzimy do pewnej lodziarni, gdzie oferowane są lody w wafelku lub pojemniczku. Przy wyborze pojemniczka jest dodatkowy napis, aby się zastanowić nad wyborem, gdyż rezygnując z dodatkowych śmieci, można uratować żółwie. I tak od lata z dziećmi często powtarzamy: mniej plastiku – ratujmy żółwie, czyli save the turtles. Miłym zaskoczeniem jest brak plastikowych rurek do soków i kawy w niektórych miejscach. Sami też segregujemy śmieci w domu, mamy specjalne pojemniki na recykling oraz odpady spożywcze. Używamy butelek czy pojemników na obiady wielokrotnego użytku. Na zakupy biorę swoje własne torby oraz woreczki na warzywa i owoce. Przyznam szczerze, że nie rozumiem, dlaczego w większości sklepów każdy ogórek jest zapakowany w folię, a papryka, pomidory czy pieczarki umieszczone w plastikowych pojemnikach. Później, przy kasie można zobaczyć reklamę toreb wielorazowych, która zachęca do ich zakupu w celu dbania o środowisko – widać wszystko ma swoją cenę.
Kanada, o której pisała Wiola kojarzy nam się z ogromnymi, zielonymi przestrzeniami. Podobnie wielu z nas kojarzą się krajobrazy Wysp Owczych.
Ogromne połacie nienaruszonej, wręcz dziewiczej, jak pisze Kinga, przyrody mogą dać nam błędny obraz farerskiej świadomości ekologicznej. Kinga Eysturland, autorka bloga Kierunek Dania, pisze, że na Wyspach Owczych moda na ekologię jeszcze się nie zadomowiła, a intensywny przemysł rybny ma swoją ciemną stronę. W zeszłym roku krajowa telewizja KVF podała, że Wyspy Owcze emitują największą ilość dwutlenku węgla w przeliczeniu na mieszkańca wśród wszystkich krajów nordyckich. Za te niechlubne statystyki w największym stopniu odpowiada przetwórstwo rybne, farerska flota rybacka, a także statki wycieczkowe, które latem licznie odwiedzają archipelag.
Chociaż Farerzy szczycą się czystym powietrzem i wodą, farerska codzienność to w dużej mierze bezrefleksyjny konsumpcjonizm.
Wyspiarze z uporem maniaka pakują zakupy w plastikowe torby, a większość importowanej z kontynentu żywności jest zafoliowana. Plastikowe i styropianowe tacki są na porządku dziennym. Na dodatek farerskie społeczeństwo produkuje dużo odpadów. W 2018 roku portal in.fo oszacował, że przeciętna czteroosobowa rodzina na archipelagu rocznie wyrzuca do śmietnika 57 kilogramów jedzenia. Ten sam portal w 2019 roku poinformował, że 25% wszystkich odpadów z gospodarstw domowych stanowiły produkty spożywcze.
Niestety specyficzne ukształtowanie terenu, pogoda i położenie Wysp Owczych na mapie świata nie sprzyjają ekologii. Ze względu na niewielką liczbę mieszkańców, transport publiczny jest tu szczątkowy i nie zawsze wydajny, zaś górzysty krajobraz i silne wiatry nie służą rowerzystom. Dlatego też prawie wszyscy pełnoletni mieszkańcy Wysp Owczych jeżdżą samochodami i w zasadzie każdy ma swoje auto. „Modny” ostatnio w Szwecji „wstyd przed lataniem” (flygskam) na Wyspach Owczych budzi jedynie śmiech lub politowanie. Samolot to najszybsza i czasem jedyna droga do wydostania się ze środka Atlantyku.
Poszczególne gminy rozpoczynają jednak działania na rzecz promocji ekologicznego podejścia do życia.
Gmina Klaksvík rozesłała wszystkim mieszkańcom bawełniane torby na zakupy, by obniżyć zużycie jednorazówek. Dużą popularnością cieszą się także produkty z farm lokalnych hodowców. Dobrze zorganizowany jest także system zwrotu butelek szklanych i plastikowych oraz puszek. Na Wyspy Owcze docierają również odgłosy filozofii „zero waste”, jednak do radykalnych zmian jeszcze długa droga.
Z Wysp Owczych wracamy ponownie do Szwajcarii, ale tym razem nie będzie mowy o segregowaniu śmieci.
O festiwalach, o ich “zasługach” w generowaniu odpadów oraz nowatorskich rozwiązaniach pisze Joanna Rutko-Seitler z bloga Auslanderka w Szwajcarii. Od kilku lat organizatorzy festiwali w Szwajcarii borykają się z problemem śmieci pozostawionych przez uczestników, a zwłaszcza z tysiącami namiotów, które są kupowane w sklepach za grosze – ulegają zniszczeniu i nie „opłaca się” już brać ich do domu.
OpenAir St. Gallen i OpenAir Frauenfeld były pierwszymi festiwalami, na których wprowadzono depozyt w wysokości dwudziestu franków za namiot. Uczestnik, przynosząc go do organizatora, otrzymuje pieniądze z powrotem, a specjalna firma zajmuje się utylizacją. W ostatnich pięciu latach spadła tam ilość pozostawionych śmieci.
Greenfield Festival w 2019 poszedł jeszcze dalej i wraz z holenderską firmą karTent, która produkuje namioty z papy, stworzyli ekologiczny projekt, który miał na celu przekonanie imprezowiczów do dbania o środowisko.
Greenfield wystartował z pięćdziesięcioma namiotami, które można było kupić u organizatora festiwalu za dodatkową opłatą 99 franków. Taki namiot mieści dwie osoby. Dla takich domków przeznaczone było osobne pole namiotowe. Wykonane są one z tektury i włókien drzewnych, które w 100% podlegają recyklingowi. KarTent od kilku lat sprzedaje swój wynalazek dziesiątkom festiwali na całym świecie i promuje fakt, że produkcja tych namiotów kartonowych wytwarza tylko o połowę mniej CO2 niż zwykłe namioty plastikowe. Materiał nie zawiera kleju ani szkliwa.
Mimo, że karTent to jedyna taka firma w Europie, to ani OAF (gdzie w zeszłym roku pozostawiono trzysta ton odpadów), ani OASG nie palą się do współpracy. Wprowadziły natomiast „wynajem” kubków, talerzy i sztućców. Są to produkty wielorazowego użytku, które podlegają depozytowi w wysokości dwóch franków. Oddaje się je do skupu (na terenie festiwalu) lub do restauracji, w której nastąpił zakup.
Na mniejszych imprezach takich jak Streetfood czy zurychskie wydanie WOŚP można już spotkać produkty polskiej firmy Biotrem. Technologia produkcji naczyń jednorazowych z otrąb pszennych została opracowana przez Jerzego Wysockiego, wywodzącego się z rodziny z tradycjami młynarskimi sięgającymi początku XX wieku.
Nowoczesny, prężnie rozwijający się zakład produkcyjny oferuje szeroką gamę w pełni biodegradowalnych naczyń i sztućców, produkowanych z naturalnych pszennych otrąb spożywczych, które… można także zjeść. W przeciwieństwie do naczyń plastikowych, które rozkładają się setki lat, papierowych, które potrzebują na to sześć miesięcy, naczynia z otrąb potrzebują na rozkład jedynie trzydzieści dni! Ekolodzy helweccy są wniebowzięci, goście imprez zaciekawieni, ale organizatorzy są sceptyczni, bowiem na razie produkty tej polskiej firmy są drogie. Czy takie sztućce i naczynia będzie można spotkać na dużych festiwalach? Przekonamy się już w lecie!
O pozytywnych krokach w kierunku ochrony środowiska donosi Ewa z sąsiadujących ze Szwajcarią Włoch.
Ewa mieszka w Perugii i pisze, że podejście do ekologii, w szczególności do segregacji odpadów to, we włoskich realiach, temat wielokrotnie złożony. I nie chodzi tu nawet o różnice między północą a południem, gdyż praktycznie każdy region półwyspu apenińskiego, a niekiedy nawet i pojedyncze miasta mają swoją odrębną politykę w temacie segregacji śmieci. Perugia, gdzie mieszkam od trzynastu lat, średniej wielkości miasto w centralnych Włoszech, jest tego przykładem. Odpady co prawda segregujemy już od dawna, ale “reforma” sprzed niespełna dwóch lat – zastąpienie ogólnodostępnych koszy na śmieci wspólnotowymi pojemnikami na klucz niejako pozwoliła nam się wspiąć na wyższy szczebel ekologiczny. Początki łatwe nie były, społeczeństwo snuło niestworzone historie, jak to staniemy się drugim Neapolem z tonami śmierdzących worków na ulicach i biegającymi między nimi gryzoniami. Wizja zbliżającej się apokalipsy była głównym tematem rozmów przy niedzielnym obiedzie. Nie oszukujmy się, początkowo impulsem do działania była obawa przed karą grzywny, a nie troska o naszą planetę. Z czasem, nawet najbardziej opornym weszło to w nawyk, choć producenci artykułów maści wszelakiej sprawy nie ułatwiają – mam na myśli zwłaszcza papierowe kartoniki z tzw. okienkiem.
Widzę, iż większość społeczeństwa się stara, ale niestety bywa i tak, że ktoś nam w nocy podrzuca śmieci.
Ręce mi też za każdym razem opadają, gdy widzę w koszu papier załadowany w plastikowy worek. Niestety, mimo kilkukrotnych próśb administracji, nadal obserwuję, jak to niektórym ciężko rozłożyć i odpowiednio pozginać kartony, tak by śmietnik pomieścił ich więcej. W dobie tak rozpowszechnionego e-commerce jest to bolączka i w naszych wspólnotowych koszach notorycznie brakuje miejsca.
Lokalny zakład utylizacji odpadów oddaje do naszej dyspozycji usługę darmowego wywożenia odpadów o dużych gabarytach. Jedyne, co należy zrobić, to wystukać darmowy numer, podać swoje dane osobowe i adres, a następnie we wskazanym terminie wystawić pralkę, lodówkę, materac czy też szafkę. No, ale niektórzy i tego nie ogarniają, a może po prostu mają to w poważaniu, bo przecież prędzej czy później taki “patrol” i tak przyjedzie skontrolować, czy śmieci nie zalegają na ulicach, a tymczasem zardzewiałe sprzęty AGD “stroją” osiedlowe chodniki.
W 2018 roku z supermarketów usunięto jednorazowe tzw. zrywki, które na dziale warzywnym zastąpiono ich biodegradowalnymi odpowiednikami. Niestety z foliowymi rękawiczkami na tymże dziale nie zrobiono nic, co moim zdaniem nieco przeczy logice działań. Na szczęście zdecydowana większość umbryjczyków na zakupy chodzi z torbami wielorazowego użytku.
Edukacja jest podstawą budowania świadomości ekologicznej. Pisze o tym Monika Sokół-Rudowska (Antropolożka na gigancie), która od kilkunastu lat mieszka w Norwegii – kraju, który nauczył ją podstaw dbania o środowisko.
Gdy przyjechałam, irytowało mnie, że trzeba było segregować śmieci – w Polsce nikt jeszcze o tym nawet nie myślał, podczas gdy w Norwegii za brak rozdzielania śmieci na organiczne, papiery i mieszane groziły podwyższone opłaty za ich wywóz. Obecnie moja rodzina dodatkowo rozdziela plastiki, szkło, pojemniki metalowe, a ponadto staramy się kupować jak najmniej żywności pakowanej w plastik (co niestety bywa trudne, ponieważ większość produktów jest importowana) i najchętniej od lokalnych producentów.
Norwegia jest także krajem, który stawia na odnawialne źródła energii – głównie te pozyskiwane z elektrowni wodnych, i o tym mówi się bardzo głośno. Niewiele jednak mówi się o tym, że Norwegia ma swoje elektrownie jądrowe, które pokrywają w dużej mierze zapotrzebowanie energetyczne kraju. W jednej z nich w 2016 roku nastąpił wyciek radioaktywnego jodu, natomiast w drugiej w 2017 roku Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej wykryła nieprawidłowości związane z bezpieczeństwem eksploatowania.
Norwegia planuje ograniczenie i wreszcie zakaz poruszania się po terenie kraju pojazdów z silnikiem diesla lub benzynowym.
Od 2025 roku z salonów będą mogły wyjeżdżać wyłącznie samochody elektryczne lub o napędzie wodorowym. Jak będzie to wyglądało w rzeczywistości, zobaczymy, ale już teraz 20% samochodów elektrycznych jeżdżących po drogach całego świata, znajduje się właśnie w Norwegii.
Jednym z projektów realizowanych w Norwegii jest walka z wylesianiem planety. Co to oznacza? Otóż ma na celu między innymi to, żeby kontrakty rządowe nie były przyznawane firmom, których działanie bezpośrednio lub pośrednio przyczynia się do wycinania lasów deszczowych.
Z drugiej strony Norwegia to jeden z potentatów przemysłu naftowego i gazowniczego, a Norwegowie nie wyobrażają sobie życia bez podróży, zwłaszcza drogą lotniczą, które oprócz tego, że wydatnie skracają czas dotarcia do wybranego miejsca, to także potężnie zanieczyszczają środowisko.
W Norwegii prowadzi się także przemysłową „uprawę” lasów, co oznacza, że w pewnym momencie gigantyczne połacie lasów są wycinane niemal do zera.
Z przytoczonych przeze mnie przykładów, ale też z mojego własnego doświadczenia wynika, że Norwegia jest mistrzem budowania własnego etosu – jesteśmy krajem na wskroś ekologicznym, walczymy z nierównościami społecznymi i gospodarczymi, ze zmianami klimatu itp. Powtarzano to tak często, że w końcu sami w to uwierzyli. Niemniej, pomimo że ekologia norweska trąci nieco obłudą, to i tak jest to jeden z najbardziej proekologicznych krajów na świecie. Dobrze tu żyć – pisze na koniec Monika.
Ostatnim miejscem, któremu przyjrzymy się pod względem ochrony środowiska jest Turcja, gdzie mieszkała Ilona Güllü, autorka bloga Bibi on Board.
Ilona przyznaje, że Turcja jeszcze raczkuje w kwestii ekologii. Znaczna większość stambulczyków nie widzi potrzeby sortowania śmieci. Skoro nie ma w pobliżu pojemników do sortowania, to po co? I tak wrzucą wszystko do jednego. Co gorsza, tak samo traktuje się śmieci elektroniczne, resztki leków czy zużyte baterie. Ta sama grupa zamiast siatek wielokrotnego użytku, bierze foliowe reklamówki po każdych zakupach. Potem wykorzystuje je jako worki na śmieci albo po prostu wyrzuca, gdy zbierze się ich za dużo. Plastik jest, póki co, wszędzie. Paradoksalnie, zazwyczaj jajka „trójki” i „dwójki” są pakowane do papierowych pudełek, natomiast jajka lepszej jakości (czyli „jedynki” i „zerówki”) są już umieszczane w plastikowych opakowaniach.
Czy nie ma żadnej nadziei na jakiekolwiek zmiany na lepsze? Czy ja, jako osoba, która tam przebywa, też straciłam motywację do dbania o środowisko?
Nigdy nie uważałam się za osobę szczególnie ekologiczną. Jem mięso, nie potrafię się przekonać do kubka menstruacyjnego i zdarza mi się zapomnieć siatki na zakupy. Jednak sortuję w Turcji śmieci i, choć najbliższe kosze do sortowania znajdują się piętnaście minut samochodem od mojego domu, oddzielnie pakuję pozostałości nadające się do powtórnego przetworzenia. Tym bardziej, że zauważyłam chodzących po ulicach panów z wielkimi worami na kółkach, którzy zbierają suchą frakcję. Warto jest im ułatwić pracę. Wkładam też płócienną siatkę na zakupy do torebki i zawieszam jedną przy drzwiach wyjściowych, by jej po prostu nie zapomnieć. Ograniczam zużycie wody i światła. Staram się też kupować jajka od kur z wolnego wybiegu lub chowu ekologicznego, które jednak są zapakowane w papierowe pojemniki. Choć jest to kropla w morzu potrzeb, zauważyłam pewne zmiany też w stambulczykach. Od kiedy wprowadzono płatne reklamówki, ludzie chętniej nabywają torby wielorazowego użytku. Coraz większym trendem stają się bidony na wodę, które mają zastępować jednorazowe plastikowe butelki. Wyrabiane są też produkty z alternatywnych tworzyw… choć nadal sprzedaje się je w plastikowych opakowaniach.
Ostatnie tygodnie, oprócz niebezpiecznego wirusa, strachu i tragedii ludzkich, przyniosły nam również doniesienia o powracającej do życia planecie.
Kiedy nie niszczymy naszego domu, bo akurat mamy ważniejsze rzeczy do ogarnięcia, Ziemia oddycha z ulgą. Choć przez moment, przez chwilkę. Nadzieja w tym, że zauważymy, zaobserwujemy, wyciągniemy wnioski i podejmiemy decyzje, które pomogą naszej planecie, a tym samym nam i naszym dzieciom.
Teksty zebrała Ania Ligęza-O’Connor