“Kto jest prawdziwie obcy – ten, kto mieszka za granicą i wie, że jego prawdziwy dom znajduje się gdzie indziej, czy ten, kto wiedzie żywot obcego we własnym kraju i nie ma swojego miejsca na ziemi?” Elif Shafak “Araf”
Jestem Polką. Urodziłam się w Polsce. W wolnej Polsce, jak lubię podkreślać i myśleć o wszystkich tych, którzy w swoich biografiach piszą rocznik 90. Nazywam się Paula Sauer. I jestem Polką.
Chociaż był w moim życiu taki okres, kiedy oglądałam mecze reprezentacji w piłce nożnej, by móc mierzyć puls i obserwować własne wzruszenia, by dostrzec, w rytm którego hymnu serce nieco bardziej przyspiesza, dla której ze stron wymknie mi się jakiś okrzyk wsparcia, szybko zrozumiałam, że jakikolwiek wybór w tej kwestii jest zawsze wyborem tragicznym, porzuceniem jednej ze stron, być może nawet zdradą przodków i że wybrać po prostu nie mogę, bo czy tego chcę czy nie, jestem nimi wszystkimi.
Historia moich przodków jest we mnie, ich droga, te wszystkie drogi, które pokonali, są też moimi, ale moja własna nie musi wieść po wydeptanych już szlakach, to ja zapisuję jej nowe zakręty dla siebie i być może dla przyszłych pokoleń, których droga będzie pewnie jeszcze bardziej zaskakująca i skomplikowana.
Nigdy nie byłam w sytuacji osób, których tożsamość poddawana była naprawdę dramatycznym dylematom. Ot, dziewczyna ze Śląska z dziadkiem z Wehrmachtu. Nie ja jedyna w Polsce o zmiennych granicach. Może w sytuacji łatwiejszej niż czarnoskóra Polka z Poznańskiego, jednak dalej ta obca.
Kiedy w szkole śpiewasz Mazurek Dąbrowskiego, recytujesz Mickiewicza, kiedy uczą cię polskiego, a ty zapisujesz te pojedyncze słowa, przez które później patrzeć będziesz na cały świat, bez względu na to skąd przyszli twoi rodzice czy dziadkowie, jaki jest kolor twojej skóry czy religia, nigdy nie poddajesz w wątpliwość tego, kim jesteś.
Miejsce, które cię otacza, ludzie, którzy są obok, wspólnota, w której funkcjonujesz, kultura, to wszystko wrasta w ciebie bardziej niż przeszłość.
I nawet jeśli dorastasz w środowisku dwujęzycznym czy też w dwóch kulturach, w ostatecznej bitwie zwycięża zazwyczaj miejsce. Bo przynależność narodowa jest czymś więcej niż tylko paszportem, miejscem urodzenia. Jest też czymś dużo więcej niż tylko pochodzeniem czy nawet językiem.
Zaczynasz się zastanawiać, kim jesteś dopiero wtedy, kiedy kolega z klasy nazywa cię aryjską szmatą. Kiedy podczas lekcji o Holokauście słyszysz po raz pierwszy, że to wy, a nie my. I że to wy tyczy się również ciebie. Po raz pierwszy czujesz się tą obcą, nie stąd, inną. Nosisz wtedy spolszczone nazwisko. Od tego momentu nic już jednak nie jest takie samo. Nic nie jest proste, czarno-białe. Tożsamość zaczyna pęcznieć. Odrzucenie skutkuje odwróceniem. Przy Mazurku Dąbrowskiego zaciskasz zęby i potajemnie nucisz “Einigkeit und Recht und Freiheit”*. Z siłą miejsca, które stworzyło twoją lokalną tożsamość i ciebie samą nigdy jednak nie wygrasz. Dalej jesteś Polką.
Analizujesz drzewo genealogiczne, patrzysz na imiona i nazwiska tych, którzy byli tu przed tobą, żałujesz, że ich nie ma, że nie mogą przemówić. Bo ich historie zniekształcone zostały poszukiwaniem własnej tożsamości tych, którzy o nich opowiadają.
Okazuje się, że oma według jednych była Niemką, według innych Polką. Już nigdy jednak nie dowiesz się tego, co myślała sama o sobie. Każdy dostosował ją do swoich własnych przekonań. Kiedy dorośniesz dowiesz się, że takich jak ty jest więcej. Że czasami Polak nazywa się Heidrich, a Niemiec Kotkowski*. Że czasami bracia wybierali dwie różne narodowości, że po wojnie nazwisko dziadków zostało przymusem zmienione, spolszczone, że ci, którzy byli tu przed tobą, byli w obozie, a nawet dwóch, że Niemcy też ratowali i pomagali, że wszyscy ludzie noszą w sobie miłość, pragnienia, strach i ból, gniew i nienawiść bez względu jaki jest ich język i kolor paszportu. Dowiesz się też, że chociaż dwujęzyczność już ma się dobrze, niemiecki to dalej obrzydliwe szwargotanie, że masz się integrować. W najlepszym wypadku brzmi on jakoś tak ostro, niemelodyjnie. Potem też słyszysz, że jesteś gorszym sortem, zakamuflowaną opcją niemiecką. Znów zaciskasz zęby. A potem patrzysz, jak odrzucenie skutkuje odwróceniem na skalę masową. Bo nagle tacy jak ty, obcy wśród swoich powyciągają na manifestacji transparenty, na których napiszą Schlesien. Potem ktoś za mówienie po niemiecku dostanie po mordzie. Odrzucenie zapętli się z odwróceniem. I już nic nigdy nie będzie takie samo.
Jesteś pokoleniem 90, które naznaczone jest wolnością. Dorastasz w wolnej Polsce i w wolnej Europie. W wolnej Europie emigrujesz z polskim paszportem, w którym nazywasz się już Sauer. I nikogo to nie dziwi. Nikt nie podważa tego, że jesteś Polką. Nawet wtedy gdyby twoje nazwisko zapisane było niezrozumiałym szlaczkiem.
Czytasz, że na terenach pogranicza narodowość jest wyborem, procesem, stratą*. Absolutnie się z tym nie zgadzasz. Jako Polka wygrywasz konkurs literacki polskiej mniejszości niemieckiej. Po raz pierwszy tak naprawdę jesteś wśród ludzi, którzy pomimo miejsca zachowali odrębność i pamięć o przodkach. Którzy są sobą, nie będąc nigdy u siebie. I po raz pierwszy rozumiesz, że wybierać niczego nie musisz. Że wybór nie jest ci do niczego potrzebny i że to ci z jednej i drugiej strony chcą, żebyś wybrała, bo jesteś ich wyrzutem sumienia. Wybierając, odrzucili przecież tę drugą część siebie.
Piszesz wtedy w notatniku, po polsku, słuchając niemieckich szlagierów, że ani polskość, ani niemieckość już cię nie dotyczą. Kwestie narodowości są całkowicie poza tobą, poza tym kim się czujesz i tym co myślą o tobie, kim jesteś. Masz takie jedno zdjęcie, które podpisujesz: Jedna osoba, wszystkie historie. Polka, Niemka, Żydówka, Francuzka, Europejka, Włóczęga.
Jesteś nimi wszystkimi. Gdzieś tam w sobie myślisz, że ten kto raz wyruszył w drogę, wyruszył w nią na zawsze. Kto raz opuścił jedno miejsce, opuścił tak naprawdę już wszystkie. Kto był obcym u siebie, będzie też obcym gdzie indziej. Z lżejszym sercem.
*Hymn Niemiec – Jedność i prawo i wolność
*Siegfried Lenz
* Jolanta Tambor cytuje Dorotę Simonides w bardzo ciekawym artykule, który można przeczytać na stronie poniżej:
www.regionalneobserwatoriumkultury.pl
Problem przedstawiony bardzo interesująco. Nie sądziłam, że dzieci urodzone w latach 90. mogą mieć takie dylematy. Żona mojego brata ciotecznego z opolszczyzny, urodzona w latach 50. z rodziców Niemców, nigdy nie wspominała mi o tym. Tym bardziej jej dzieci, które na dziadków wołały oma i opa, mieszkając w jednym domu.
Pozdrowienia od ” Amerykanki” czy “Angielki” tylko z nazwiska.
Świetny tekst! Pokazujesz poważny problem w bardzo przystępny dla czytelnika sposób.