Podróże to jedna z moich pasji. Jeżdżę wszędzie, dokąd się da i kiedy to tylko możliwe. Czasami są to kilkumiesięczne wyprawy, a czasami dwutygodniowy urlop. Wszystko zależy od tego, co akurat robię, w jakim kraju mieszkam i ile mam oszczędności. Ale zwiedzam. Dużo i często. Uwielbiam ten stan, kiedy po zamknięciu za sobą drzwi mieszkania biorę głęboki wdech, zamykam na chwilę oczy i szeptem mówię sama do siebie: “Miłej podróży. To będzie kolejna piękna przygoda. Po prostu bądź i czuj, a wszystko się ułoży, tak jak powinno być. Have fun girl!“.
Egipt planowaliśmy już od bardzo dawna.
Afryka to ciągle dla mnie bardzo nieodkryty kontynent. Byłam tylko w Maroku kilkanaście lat temu, które mnie niezwykle urzekło, dlatego możliwość odwiedzenia kolejnego afrykańskiego kraju napawała mnie ogromną radością. Piramidy w Gizie, sfinks, świątynie Abu Simbel, Dolina Królów, ruiny Karmak czy szalony Kair to tylko kilka historycznych miejsc, o których uczyłam się w szkole. Wtedy nawet nie przeszło mi przez myśl, że kiedyś pojadę w te miejsca, zobaczę, dotknę wszystko to, co w podręczniku wydawało się nieco nudne (historia zawsze była dla mnie udręką!), ale jakże piękne.
Cztery godziny lotu z Pragi do Hurghady tylko z bagażem podręcznym. Minimalizm w trasie to ciągle mój priorytet. Dźwiganie zbędnych rzeczy i czekanie w kolejce na check- in czy przy taśmie na odbiór walizki to nie moja bajka. Musi być lekko, szybko i wygodnie. Tym bardziej, że wyprawy zawsze planujemy sami, bez pomocy biura podróży, z minimalną ilością taksówek, autokarów itp. Tak też było i tym razem.
Egipt na własną rękę?
Trochę się pukam dzisiaj w głowę, bo nie było lekko. Nie dziwię się, że większość osób decyduje się na all inclusive czy pomoc biura lub wycieczki z przewodnikiem. Z pięćdziesięciu krajów, które do tej pory udało mi się zwiedzić, Egipt zaliczam do skomplikowanej gry w kotka i myszkę. Nie wiadomo kto i gdzie kogo goni, kto jest kotem, a kto myszką, gdzie ten rejs się skończy i jakie będą jego koszty – finansowe, fizyczne i emocjonalne.
W Hurghadzie na początku zdecydowaliśmy się zostać tylko na jedną dobę.
Odespać nocny lot, zjeść coś i wpaść na plażę. No i wpadliśmy. Jak śliwki w kompot. Znalezienie publicznej plaży w Hurghadzie graniczy z cudem.
Większość plaży jest prywatna, należąca do drogich sieciowych hoteli. Na kilka z nich można wejść po uiszczeniu opłaty około dwudziestu złotych. No niby żadna fortuna, ale jak się podróżuje budżetowo, to każdorazowe płacenie za wejście na plażę wydaje się nie lada wydatkiem. A i nie ma gwarancji, że plaża będzie ładna. Ta, na którą zdecydowaliśmy się wejść, była akurat okropna. Mała, prawie bez piasku i z przycumowanymi łodziami, które kopciły spalinami z silników. Nie, dziękuję. Kolejnym razem byliśmy mądrzejsi i wynajęliśmy pokój w hotelu z dostępem do plaży. Droższy oczywiście. Pieniądz, jak widać, może zdziałać cuda.
Kolejny przystanek Giza.
I piękne piramidy. I pierwszy większy przekręt. Z noclegiem. Long story short, super miły pan ugościł nas słodką miętową herbatą i ofertami wycieczek to tu, to tam i dopiero po jakiejś godzinie gadki i wybraniu jednej wycieczki ów przemiły pan zaprowadził nas do pokoju, który okazał się być nie w tym samym miejscu, za które zapłaciliśmy, ale u sąsiadki, jakieś sto metrów od hotelu. Pokoju o niższym standardzie, więc widok na piramidy, który tak reklamowali na znanej stronie bookingowej, był nie dla nas. Przynajmniej nie w zasięgu ręki.
Ale to jeszcze nic! Ów miły pan dostał niezłą reprymendę od mojego partnera, który nie da sobie w kaszę dmuchać, po czym po wymeldowaniu z hotelu dostaliśmy maila od tej samej firmy bookingowej proszącego o potwierdzenie, czy faktycznie nie stawiliśmy się w hotelu w ogóle, jak twierdził właściciel. Serio? Czego to ludzie nie zrobią dla uniknięcia negatywnej opinii! Ponoć to nie był pierwszy i pewnie nie ostatni raz, gdy ów miły pan zrobił taki przekręt. Jedyne, czego mu życzyć to zemsty faraona. Codziennie.
Kair. Szalone miasto.
Głośne, zakurzone, pędzące, chaotyczne, tętniące życiem 24 godziny na dobę. Chcesz się wyspać? Upewnij się, że hotel nie jest położony w centrum miasta. A jeśli jest, czy jest dobrego standardu, ze szczelnymi oknami, z klimatyzacją i bez pluskiew. Na pewno taki znajdziesz. Tylko czy będzie cię na niego stać?
Aha, i to że śniadanie jest wliczone w cenę hotelu nie znaczy, że je dostaniesz. Tzn. owszem, dostaniesz, pod warunkiem, że upomnisz się o nie kilka razy, bo pani sobie właśnie ucięła drzemkę albo zajęła się czymś innym i zapomniała przygotować kubek herbaty i tosta z dżemem.
Czekanie na jedzenie przez minimum pół godziny, to w Egipcie norma. Przynajmniej z mojego doświadczenia. Serwowane jedzenie również różni się od tego, co zawiera menu. A to brakuje ziemniaków, a to na talerzu leży makaron zamiast ryżu albo przychodzi gorąca zielona herbata zamiast zimnej z hibiskusa. Cóż, czym chata bogata.
Miasto Asuan.
Komu rejs statkiem po rzece Nil, komu? Taki mieliśmy wstępny plan. Znaleźć kurs, który zabierze nas do kolejnego miasta, Luxoru. Skończyło się jednak na pociągu. Dlaczego? Po pierwsze wiele statków odpływa w konkretne dni. Nam zależało na poniedziałku, a każda z przycumowanych łodzi odpływała w niedzielę. Po drugie znalezienie miejsca, gdzie taki rejs można zamówić, graniczy z cudem.
Wszelkie polecane nam firmy/adresy albo nie istniały nigdy albo upadły po pandemii, a strony internetowe albo nie działały, albo przedstawiały zupełnie coś innego niż Nile Cruises. I bądź tu mądry. Jedyną rozsądną opcją wydaje się zamówienie takiej wyprawy przed wylotem do Egiptu, w Europie, w renomowanym biurze podróży. Nasza strata.
Pociąg też dał radę. Ale to co się naszukaliśmy, napytaliśmy i rozczarowaliśmy odbiło się na kilku nieprzespanych nocach i dodatkowych zmarszczkach na czole. Dla takich zaprawionych podróżników jak my to bułka z masłem, ale kogoś, kto dopiero zaczynam swoje przygody ze zwiedzaniem świata taki labirynt niepełnych i niesprawdzonych informacji może poważnie zestresować i zniechęcić do dalszych wojaży.
A teraz wisienka na tym przepysznym egipskim torcie.
Naganiacze i wieczne targowanie się o wszystko i wszędzie. Chyba nigdzie indziej nie musiałam tak bardzo się odganiać od handlarzy wszelkimi dobrami i serwisami. Nawet muchy i komary nie dały mi tak bardzo w kość jak lokalni sklepikarze. Rozumiem, że każdy próbuję zarobić na przysłowiowy chleb, jak tylko może. Ale wtykanie mi rzeczy na głowę czy pod sam nos (wielbłądy to prawie zdeptały mnie kilka razy, bo ich właściciele koniecznie chcieli mi udowodnić, jakież to one są cudowne i milusie) ma efekt totalnie odwrotny od zamierzonego.
Każda próba sprzedania mi jakiegoś bibelotu czy przejażdżki bryczką kończyła się niepowodzeniem. Gdyby tylko dano mi szansę obejrzenia towaru, spokojnej rozmowy, uzgodnienia ceny (W Maroku na przykład to nie był żaden problem. Zakupy były całkiem ciekawym i przyjemnym doświadczeniem.), na pewno bym kupiła jakąś małą pamiątkę. Pewnie nawet za wyższą cenę, niż wynegocjowana. Za dobre chęci i kulturę osobistą handlarza. A tak już na samym początku odechciało mi się podejmowania jakichkolwiek prób zakupowych. Nie moja strata.
Podobnie było z taksówkarzami. Po uzgodnieniu ceny przed kursem kiedy tylko dochodziło do momentu zapłaty, kierowca był jakże bardzo oburzony, że nie dostał napiwku. Poważnie? Cena i tak była bardzo zawyżona (staraliśmy się płacić odpowiednie do dystansu stawki, akurat na tym nie żałowaliśmy kierowcom), a on kręcił nosem, że chociaż 50 funtów egipskich (10 PLN) by go bardzo uszczęśliwiło. Raz nawet zdarzyło się nam, że właściciel restauracji pobiegł kilkaset metrów za nami, krzycząc, że nie zostawiliśmy napiwku. No nie zawsze niestety ktoś na takowy zasługuje, albo i my zwyczajnie nie mamy przy sobie akurat drobnych. Albo nie chcemy płacić ekstra. Mamy do tego prawo. Nieważne w jakim akurat kraju przebywamy.
W Egipcie bardzo często czuliśmy się jak chodzące skarbonki.
Nawet płacąc za wstęp do muzeum czy świątyni (minimum 50 PLN od głowy) tuż po wejściu zawszę czekał na nas ktoś, kto chciał za coś pieniądze. A to ktoś nam wyjaśni, jak dotrzeć do grobowca Tutenchamona – dziesięć funtów proszę. Ktoś inny doradzi, które katakumby warto odwiedzić – dwadzieścia funtów. A to może potrzeba historyka, wliczonego wprawdzie w cenę biletu, ale na końcu nie odstąpi cię na krok, dopóki nie dostanie solidnego napiwku.
“Chcecie razem zdjęcie?” – zapytał strażnik świątyni. “Zrobię bez problemu. Trzydzieści funciaków.” Jak najlepiej radzić sobie z taką nachalnością? Stanowczo mówić NIE. I nie bać się być nieuprzejmym, jeśli ktoś nam nie daje spokoju. Popatrzeć prosto w oczy i tupnąć noga lub odwrotnie totalnie ignorować i unikać kontaktu wzrokowego. Po czasie człowiek się oswaja z sytuacją i olewa te natrętne “muszyska w ludzkiej skórze”.
Czy pomimo takich doświadczeń ciągle warto odwiedzić Egipt?
Jak najbardziej! Kraj ten ma wiele do zaoferowania. Piękne widoki, mnóstwo starożytnej historii, relaks nad Morzem Czerwonym, smaczne lokalne jedzenie. Warto jednak pamiętać o tym, że pomimo dobrych chęci Egipcjanie ciągle bardzo kuleją pod względem przyjmowania gości z zagranicy. Ktoś kiedyś mądrze mi powiedział przed przyjazdem tutaj, że każdy Egipcjanin powinien przejść kurs hospitality przed otwarciem swojego biznesu.
Naprawdę pomimo wielu wspaniałych napotkanych tam ludzi, czuje się ogromny niedosyt pod względem organizacji, czystości i ogólnego savoir vivre. Jeśli nie jesteś doświadczoną podróżniczką, polecam skorzystanie z opcji all inclusive. A jeśli pociąga cię przygoda i wyzwanie, pakuj plecak i wpadaj do Egiptu. Nie zapomnij tylko naładować baterii cierpliwości. Bo tego nigdy w nadmiarze, a i nie kupią jej żadne pieniądze świata.
Kasia Sosińska, Praga, Czechy
[…] ukryć zazdrości i niestety także powstrzymać się od przykrych komentarzy. A ja przecież nie podróżuję, żeby przechwalać się przed innymi, tylko dla siebie i mojej rodziny. Zapytana zawsze staram […]