Felietonygwiazdy

Chyba najmocniej poczułam to w Indonezji.

Kraju, który jak żaden inny mnie zaskoczył i wywołał całą gamę uczuć. Kraju, który (poza Bali i innymi utartymi szlakami) oferuje przyjezdnym dość spartańskie warunki. Za to przeżycia – bezcenne (za wszystko inne nie zapłacisz raczej kartą – ani Mastercard, ani żadną inną).

Właśnie tam, leżąc na cienkim i przybrudzonym materacu, tuż po „prysznicu” polegającym na polaniu się zimną wodą z wiadra, zmęczona i obolała, uświadomiłam sobie, że oto czuję się szczęśliwsza niż przez większość dorosłego życia. Na pewno szczęśliwsza niż wtedy, gdy jako młoda i obiecująca Junior PR Specialist biegałam po Warszawie w zamszowych szpilkach i spędzałam po dwanaście godzin dziennie przed komputerem. Gdy piłam drinki w klubie albo buszowałam po centrach handlowych (których wtedy jeszcze nikt nie nazywał dumnie galeriami). Gdy uczyłam się po nocach do egzaminów na studiach, których wyników już dziś nawet nie pamiętam.

Mówią, że pieniądze szczęścia nie dają i że do szczęścia niewiele potrzeba.

To banały – tak myślałam do tamtej chwili. Bo wtedy, w jednej sekundzie nagle pomyślałam o tych wszystkich przedmiotach, które mnie otaczają w codziennym życiu. O materializmie i konsumpcjonizmie, w którym jesteśmy tak mocno zanurzeni, że nie potrafimy odróżnić potrzeb rzeczywistych od tych narzuconych przez innych Junior PR i Marketing Specialistów. Jasne, nic odkrywczego, czyż nie o tym pisał Palahniuk w „Fight Clubie”, czy nie do tego pije współczesny bardzo modny i królujący na blogach trend minimalizmu? Być może niektórym do odkrycia sekretu szczęścia wystarczy książka lub artykuł na blogu. Ja potrzebowałam podróży do Azji.

Właśnie dlatego pokochałam podróże. Nie za piękne miejsca, zabytki, spotkania z ludźmi – to znaczy, nie tylko za to. Za to zrozumienie, że najważniejsze i najpiękniejsze rzeczy w życiu są za darmo. Za proste radości wynikające z tego, że mam dach nad głową, znoszone sandały i nie muszę rano nastawiać budzika, a i tak obudzę się o świcie. Że mogę podziwiać nieprawdopodobne krajobrazy, albo porozmawiać z przechodniem. Nie spieszyć się. Podpatrywać życie ludzi na różnych krańcach świata i zrozumieć, że wielu z nich ma bardzo niewiele, a mimo to potrafią być szczęśliwi. Albo nieszczęśliwi – tak jak i my. Bo to nie zależy w żaden sposób od stanu konta, profesji, kultury ani dobrobytu.

To dlatego nie ciągnie mnie do wypoczynku w luksusowych wielogwiazdkowych kurortach, w opaskach-kajdankach z napisem „all inclusive”. Moje wymagania są dużo niższe – albo wyższe, zależy, jak na to patrzeć. Nie zadowoli mnie pięć gwiazdek hotelu, wolę milion gwiazd nad głową.

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Monika
5 lat temu

Pięknie napisane… To samo czułam, gdy mieszkałam w Afryce i to samo czuje, gdy podróżujemy po Francji, śpimy w aucie, myjemy się w toaletach publicznych… To słońce, które budzi mnie poskrecana w bólu po nocy na przednim siedzeniu, ta kawa w jakiejś zapomnianej wiosce prowansalskiej, ten koncert cykad, które drą się jak szalone, przypominając ci, że przecież na tym świecie nie jesteś sam człowieku… I ten milion gwiazd nad głową… 😉