Felietonybrzydota

Wszyscy lubią seksciekawostki. One są jak rosół. Uniwersalny crème de la crème wśród zup. Często seks-ciekawostki zahaczają tematyką o uwarunkowaną kulturowo patologię seksualności.  Kulturowo, co oznacza, że u nas, w naszym kręgu judeochrześcijańskim, jest to „ble, ble, fuj”, ale inni ludzie, wychowani podług innych wartości, mlasną tylko ze smakiem.

Jak to działa…

W niektórych przypadkach seksciekawostki działają według takiego samego schematu jak porno. W obu przypadkach skrajność przedstawiana jest jako norma. I stąd wiele nieporozumień. Nie masz wybielonego anusa? Przegrywasz życie. To jest przecież tak oczywiste, że nie ma co tłumaczyć. Zastanawiałam się jak ugryźć ten temat, bo jako że temat nośny, to coraz trudniej o ciekawostki, coraz trudniej zgorszyć aferą seksualną. Nie, że bym chciała, ale same wiecie.

Więc naprzemiennie prostuję i zwijam swe zwoje mózgowe, wyciskam jak cytrynkę, aby choć kroplę wiedzy uronić na klawiaturę. Może o zespole koro? Stare. Może zespół hwa- byung, może susto? Proszę bardzo. Albo nie. Napiszę o krwi menstruacyjnej. Komentarze będą się sypać jak z rękawa, a ja zostanę królową Internetu. Modny temat. Tylko, nie wiedzieć czemu, z tyłu głowy kołacze się jedna myśl. „Powiedz im! Powiedz im! Powiedz!”. Tylko to ani seks, ani ciekawostka. Ani skandal. Nie będę jednak dyskutować z głosami w mojej głowie i powiem. Te (prawie) wszystkie etno-, seks-, wszystkocotamchcesz- ciekawostki to są, wiecie, z dzisiejszej perspektywy i stanu metodologii badań o kant „d” potłuc. Owszem, dobrze się sprzedają, ale… to wszystko nie jest takie proste.

Od tego wszystko się zaczęło

Był sobie kiedyś biały człowiek, który podbijał nieznany mu świat i próbował go opisać na swój sposób. I w tym „na swój” jest cały klucz. Oczywiście pomijam fakt, że w teren jechali i panowie i panie (najczęściej jako „dodatek”, niźli jako samodzielne badaczki), jednak w końcowym efekcie pozyskaną wiedzę przypisywano panom. Bo mieli większy prestiż, bo tak wówczas „produkowano wiedzę”. Ale to nic nowego.

Jechał ten biały, XVII, XVIII, XIX czy nawet XX-wieczny człowiek w dzicz, do dzikusów, odmieńców, do tych Obcych, Innych, na ziemie dziewicze, choć dziewiczymi nie były, a jak jego macierzyste państwo nie miało kolonii, to jechał w pole, na wieś badać chłopów. Zawsze to jakiś tubylec. Brał notes i pisał, co widzi, co go dziwi, co go interesuje albo to, co mu kazali badać. Zgodnie z przyjętymi wytycznymi, aby badać społeczeństwo jak przyrodę, jak zwierzęta. Obiektywnie. Czasem „Dziki” jawił się jako wyidealizowany wzór dla białego (mit dobrego dzikusa), czasem wręcz odwrotnie, wszystko w zależności od panującego dyskursu wiedzy i nastrojów społecznych. Biały człowiek uważał, że nie ma wpływu na zastane społeczeństwo, że ludzie przy nim zachowują się tak, jakby go tam nie było. Biały człowiek uważał, że badane przez niego społeczeństwa są takie troszkę jak dzieci, infantylne, lekko przygłupie i nieświadome samych siebie. I nieodkryte, chociaż już wcześniej miały kontakt z innymi białymi. Bo biały człowiek jest stworzony do rzeczy wielkich, do odkrywania, dominacji, rządzenia.

Biały człowiek uważał, że wie lepiej, więc czasem koloryzował materiał badawczy, żeby nagiąć wyniki badań do panujących teorii, czy oczekiwań zleceniodawców. Czasem też ubarwiał, bo przecież wiedział lepiej. A czasem robił to zupełnie nieświadomie. Po prostu żył w przekonaniu, że najlepsza, najfajniejsza i najmądrzejsza jest rasa biała (potem żółta, a na końcu czarna i tak to wygląda nawet dziś, chociaż w nauce odchodzi się od pojęcia „rasa”), zupełnie nie zdając sobie sprawy, że w liście notowań pozostałych ras biały zawsze jest (o ironio!) na ostatnim miejscu. Czasem także biały człowiek siadał w zaciszu swojego gabinetu (to tak zwani badacze gabinetowi), brał do ręki ciekawe z jego punktu widzenia (i totalnie wyrwane z kontekstu) artefakty i zastanawiał się „co to jest?”, „do czego służy?” i pisał, co mu ślina na język przyniosła. No, może tak nie zupełnie, ale była to naukowa, wtórna interpretacja tego, co mu powiedział, ten, co mu przyniósł, a któremu powiedział ten, co mu dał, o tym, co się dowiedział od tego, któremu zabrał.

Ile prawdy w prawdzie

Czy można zatem opisać, w kontekście seksualności, zespoły chorobowe uwarunkowane kulturowo? Jasne można. Wszystko można, jak się chce. Ale! Źródła, tudzież publikacje opisujące zjawiska kulturowo-chorobowe, pochodzą często z lat 70. XX wieku i wczesnej. Czyli do czasu, kiedy to nie było internetu, a badacz miał na oczach metodologiczne klapki zapewniające mu obiektywne poznanie prawdy. Do czasu kiedy chciał określić i nazwać wszelkie, w jego oczach, patologie, tak odmienne od jego własnej (kulturowej) normy. Zbadać, nazwać, zaklasyfikować, ogłosić światu jaka jest prawda. Ale jaka? Dla kogo? Ponownie „mielone” rzekomo obiektywne fakty są wtórnie interpretowane. Z jednej strony tak funkcjonuje nauka, z drugiej łatwo o pomyłki i nadużycia.

Słynny raport Kinseya podał światu do wiadomości informację, że najlepszy seks mają trzydziestolatki. I od półwiecza z okładem powiela się ten mit. Mit, bo grupa badanych kobiet nie obejmowała pięćdziesięciolatek, które w ówczesnym postrzeganiu kobiecości i seksualności były za stare na seks (sic!). Dzisiaj wiemy, że częstotliwość i jakość zbliżeń kobiet po pięćdziesiątym roku życia jest równie satysfakcjonująca jak ich metrykalnych córek. Może nawet lepsza, bo dzisiejsze „trzydziestki” dopiero zakładają rodziny, rodzą dzieci, więc są wiecznie niedospane i pewnie seksakrobacje im nie w głowie. Ale kto by o tym pamiętał.

Kojarzycie „Imię róży”? No więc, autor tej powieści, pan Umberto Eco (notabene profesor, semiotyk) stwierdził kiedyś, że nie możemy opisywać, analizować, dekonstruować innej kultury niż nasza własna. Bo tylko swoją kulturę znamy na tyle dobrze, żeby obnażyć mechanizmy jej działania. Co jest bardzo trudne. Wychowani, wtłoczeni w takie a nie inne ramy poznawcze z trudnością łapiemy dystans. Chętnie powielamy stereotypy. To, co swojskie i znane staje się nasza prawdą. I masz babo placek.

No więc, czy nie ma zatem różnic w postrzeganiu seksualności? Są. Czy można o nich pisać? Tak. Nawet trzeba. Pokazywać inność. Bo każdy z nas jest inny, każdy z nas jest Innym. Czy można wyciągać ogólne wnioski? Nie. No, więc gdzie tu sens, gdzie logika?

Ano, trzeba wziąć po uwagę, że bardzo często (seks)ciekawostki są wtórnym, subiektywnym, wybiórczym, uproszczonym, skrótowym przekazem wiedzy, umoczonym w większym czy mniejszym stopniu w dominującym dyskursie ideologii.

Jedni twierdzą, że tylko spokój może nas uratować. A ja śmiem twierdzić, że krytyczne myślenie.

Ściskam udami, Wiktoria Morella

 

Wiktoria Morella – to jej pseudonim artystyczny i chociaż w papierach doktor kulturoznawstwa, sercem i duszą antropolożka kultury. Namiętne szuka dziury w całym, szczególnie w zakresie antropologii seksualności, ciała oraz kultury popularnej. Zwolenniczka poznawania świata poprzez zabawę.

www.wiktoriamorella.pl

 

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
5 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Pharlap
5 lat temu

Bardzo UDA-ne rozważania.

Awatar użytkownika
Anna
5 lat temu

Ale ciekawy tekst! Dzięki 🙂

Maradag
5 lat temu

Świetne. Mądre. Z humorem o poważnych sprawach pisane.

Awatar użytkownika

To trzeba UDOstepnic 🙂

Limonka
5 lat temu

Jedno pojęcie nie daje mi spokoju… ten “wybielony anus”?!?!?!?!?!