EmigracjaFelietony

Rzucić wszystko i ruszyć na koniec świata? Brzmi fantastycznie, zwłaszcza jak jest się świeżo po szkole lub studiach, ma się pstro w głowie i całe życie przed sobą. Zero zobowiązań, za to mnóstwo możliwości, które daje kurczący się świat w dobie globalizacji. Sytuacja wygląda trochę inaczej, gdy na przeprowadzkę decydujemy się już jako „pełnoprawni” dorośli, po trzydziestym roku życia, często z bagażem doświadczeń i rodziną na głowie.

Czy taka bardziej „dorosła” emigracja jest łatwiejsza czy wprost przeciwnie? Czy opłaca się wyrywać zapuszczone korzenie? Posłuchajmy kobiet, które na taki krok się zdecydowały.

Przed nami siódme niebo!

Człowiek młody jest nie tylko elastyczny, ale i pełen optymizmu. Wiara, że „jakoś to będzie” (ponoć to nasza polska filozofia) jest wyjątkowo silna.

“Ta dziewczyna, która ledwie skończywszy 19 lat wyjechała na spontaniczną, wymyśloną pewnego  popołudnia emigracyjną eskapadę, miała siano w głowie” – opowiada Agnieszka Ramian. (Szkocja, @Agnieszka Ramian)

“Dozwoloną wagę bagażu rejestrowanego przy swoim pierwszym, właśnie tym, locie samolotem przekroczyła o 150%, a w bagażu podręcznym miała żelazko. Była absolutnie nieprzygotowana – nie przeczytała nic o kraju ani mieście, do którego się wybierała. Glasgow było dla niej jedynie jednym z pól na planszy Eurobiznesu. Była całkowicie zdana na swojego towarzysza podróży i odpowiadało jej to. 

Zatrzymali się u jego znajomych, spali na podłodze w mieszkaniu wypchanym po brzegi dwunastoma osobami. Na znalezienie mieszkania mieli kilka dni, na znalezienie pracy – do końca kieszonkowego. Nie pracowała nigdy wcześniej, nie miała żadnego doświadczenia, a jednak miała w sobie przekonanie, że jakaś praca się zawsze znajdzie.”

Podobne podejście miała Kasia (Hiszpania/Portugalia, blog: Kanoklik)

“Kiedy po raz pierwszy wyprowadziłam się z Polski, tuż po skończeniu studiów, z zaledwie paroma groszami w kieszeniach, nic nie wydawało się straszne. Fakt szukania pracy, mieszkania i to, że trzeba było bardzo ostrożnie wydawać oszczędności, dodawał smaczka całej wyprawie. Wszystko się dobrze ułożyło i potem zachęciło do kolejnych przeprowadzek.”

Pozytywnie do nowych perspektyw podchodziła także Kinga Eysturland (Wyspy Owcze/Urugwaj,blog: Kierunek Dania)

“Na pierwszą dorosłą emigrację wyjechałam w wieku 22 lat, kiedy jeszcze byłam „młoda i głupia”. Jestem typem narwańca – zadaniowca, który lubi wysoko zawieszone poprzeczki i nie boi się zmian. Wyjechałam bez zobowiązań, męża, dzieci, kredytów i innych kul u nogi. Wyjazd w takich okolicznościach jest co prawda jedną wielką niewiadomą, ale wiedziałam, że biorę odpowiedzialność tylko i wyłącznie za siebie oraz, że wszystko jest w moich rękach. 

W wieku 20 lat miałam również perspektywę „całego życia przed sobą”, a także towarzyszyła mi ciekawość tego, co się w nim jeszcze wydarzy. Na emigracji poznałam mojego męża – również emigranta, który wyjechał z Moskwy na Wyspy Owcze w wieku 23 lat.”

Często jest tak, że krótkoterminowe wyjazdy przeciągają się, a emigrantką człowiek zostaje trochę przypadkiem, tak jak Jadźka Matelska (Malezja/Kolumbia, blog: RandomTravelStories)

“Kiedy już po studiach usłyszałam o programie stażowym AIESEC, w ramach którego można wyjechać na dowolny kraniec świata, zapaliłam się do tego pomysłu. Marzyła mi się Ameryka Południowa, w której byłam już porządnie zakochana, ale trochę przez przypadek trafiłam do Kuala Lumpur, stolicy Malezji, kraju, o którym nie miałam zielonego pojęcia. Moja stopa stanęła po raz pierwszy na azjatyckim kontynencie, od razu z zamiarem zostania na pięć miesięcy. Spodobało mi się tak bardzo, że finalnie spędziłam w Azji dwa lata.

Pierwsze tygodnie oczywiście nie były łatwe, odczułam szok kulturowy, ale do wszystkiego, co nowe, podchodziłam z bojowym entuzjazmem, postanowiłam po prostu cieszyć się tym doświadczeniem, jakie by ono nie było. I wiecie co – udało się!” 

Nie przesadza się starych drzew

Wiele dziewczyn, które wyprowadziły się z Polski w bardzo młodym wieku, nie wyobraża już sobie ponownie podejmować tak radykalnych kroków. 

“Trzydziestodwuletnia ja nie ma już siły, ochoty i odwagi na takie chaotyczne początki, zaczynanie od zera. Choć mam teraz wykształcenie, bogate CV i o niebo lepszy angielski to jestem pełna obaw, że mogłabym nie dać rady. To, jak zaczęła się moja emigracyjna przygoda i jak wyglądała, zanim dotarła do jakiegoś stabilnego punktu, teraz widzę jako brawurę i nieostrożność, a z drugiej strony – może dla takiej osoby jak ja, nielubiącej zmian, to był jedyny sposób na dokonanie tego?” – mówi Agnieszka Ramian. (Szkocja, @ Agnieszka Ramian)

“Dziś, mając lat 35, sto odwiedzonych krajów na koncie i dwa domy na dwóch kontynentach, zaczynam odczuwać potrzebę zredukowania biegu” – zgadza się Kinga Eysturland. (Wyspy Owcze/Urugwaj, Kierunek Dania

“Myśl o przeprowadzce czy zmianie mieszkania, napawa mnie nie tyle lękiem, co natychmiastowym zniechęceniem. Walizki pakuję kilkadziesiąt razy w roku, więc nie uśmiecha mi się pakowanie dorobku życia do kartonów w miejscu A i ponowne rozpakowywanie ich w miejscu B. 

Oprócz tego po tym, jak kupiliśmy mieszkanie w Urugwaju, obiecałam sobie, że już nigdy nie sprowadzę się do kraju, którego języka urzędowego nie znam. Z racji tego, że niewiele osób w Ameryce Południowej mówi po angielsku, życie zmusiło mnie do nauki hiszpańskiego, choć nigdy o tym nie marzyłam ani język ten specjalnie mnie nie interesował. Ot, językowa siła wyższa, spowodowana bezradnością i sprowadzeniem dorosłego człowieka do poziomu małego dziecka. Dlatego myślę, że pozostanę przy poznawaniu świata poprzez podróżowanie, natomiast kolejnej emigracji raczej podziękuję.”

Gdzie są moi przyjaciele?

 Z pewnością jednym z największych wyzwań, jakie napotykają starsze emigrantki jest budowanie na nowo sieci relacji społecznych. O tych trudnościach opowiada Sara Kosmowska (Kanada, blog: Clumsy and Stupid)

“Do Kanady wyemigrowałam w wieku 26 lat. Wcześniej miałam okazję pomieszkiwać za granicą, ale nigdy dłużej niż pół roku. Kiedy przeprowadziłam się do Yellowknife, położonego sto kilometrów od koła podbiegunowego, wszystko miało smak nowości. Poznawanie nowych ludzi zawsze wydawało mi się dużo łatwiejsze daleko od domu. 

Schody zaczęły się, kiedy przeprowadziłam się do Montrealu krótko po moich trzydziestych urodzinach. Nagle okazało się, że moje umiejętności społeczne się wyczerpały, nie potrafiłam budować trwałych relacji, co doprowadzało mnie do skraju frustracji. 

Montreal miał być kanadyjskim epicentrum kultury i zabawy, tylko że mnie kluby nocne mało interesowały, a w gąszczu informacji trudno było się zorientować w tym, co dzieje się na mieście i jeszcze do tego znaleźć wydarzenia w języku angielskim. Posiadanie męża też nie wpływało pozytywnie na budowanie dużej siatki znajomych. Zaczęłam się łapać na tym, że wolę spędzić spokojny wieczór w domu zamiast z przypadkowymi ludźmi na mieście. 

Nie oszukujmy się, zawieranie nowych znajomości to ciężka praca. Zwłaszcza w dużym mieście trzeba spotkać się z dużą ilością osób i oddzielić ziarno od plew, bo nie wszyscy będą pasować do naszej osobowości. Może zabrzmi to dziwnie, ale długo nie mogłam znaleźć kogoś, kto byłby dobrym materiałem na przyjaciela, ba, długo nie mogłam znaleźć nikogo, z kim mogłabym się zatracić w długiej, interesującej rozmowie. 

Kiedy mamy dwadzieścia kilka lat spotykamy ludzi w szkołach, na różnego rodzaju programach, mieszkając ze współlokatorami etc. Kiedy zabraknie tych czynników, zawieranie nowych znajomości zaczyna być wyzwaniem. Większość ludzi po trzydziestce ma już poukładane relacje społeczne i często są zajęci zakładaniem i planowaniem rodzin, co nowej osobie z zewnątrz nie ułatwia sytuacji. 

No i my, trzydziestoletni emigranci szukamy innych wartości w ludziach, chcemy głębokich relacji na lata, zaczynamy sobie uświadamiać, że nasza rodzina jest daleko od nas i że potrzebujemy nowej siatki bezpieczeństwa w nowym miejscu. To właśnie chyba było największym problemem w mojej późnej emigracji. Potrzebowałam paczki zgranych przyjaciół na teraz i na już i tym myśleniem chyba sama zagnałam siebie w jakiś nieszczęsny kołowrotek.”

Wydaje się, że w małych miejscowościach niekoniecznie jest łatwiej, o czym mówi Jadźka Matelska (Malezja/Kolumbia, blog: RandomTravelStories)

“Do Kolumbii wyprowadziłam się w trzydziestym pierwszym roku mego życia i był to, w przeciwieństwie do emigracji azjatyckiej, krok całkowicie zaplanowany i przemyślany. Wraz z kolumbijskim narzeczonym zdecydowaliśmy się zamieszkać w jego rodzinnym miasteczku, które ma ok. piętnaście tysięcy mieszkańców. Z jednej strony cieszył mnie ten wybór, bo nie pociągała mnie Bogota ani inne przytłaczające metropolie, miałam ochotę zamieszkać w miejscu ładnym i blisko natury. 

Z drugiej jednak strony doskwiera brak międzynarodowej społeczności „ekspatów”, która bardzo pomogła mi się zadomowić w Kuala Lumpur. W okolicy nie ma nie tylko Polaków, ale i w ogóle cudzoziemców. Jestem zdana głównie na mojego partnera, jego rodzinę i znajomych – to wspaniali ludzie, wielu z nich bardzo polubiłam, ale czuję potrzebę stworzenia własnej siatki kontaktów. Sprawy nie ułatwia bariera językowa, bo mój hiszpański wciąż nie jest całkiem biegły, wierzę jednak, że z czasem będzie coraz lepiej.”

Stereotypowi trudnych znajomości na emigracji zaprzecza Kasia (Hiszpania/Portugalia, blog: Kanoklik)

“Czasem słyszę, że przemieszczając się, ciężko mieć znajomych, ja się zupełnie z tym nie zgadzam. Wręcz przeciwnie, moje życie wielokrotnie mi pokazało, że mimo iż zmieniłam miejsce zamieszkania wiele razy, mogę polegać na moich, często rozsianych po całym świecie przyjaciołach. 

Żyjemy w czasach, gdy ludzie, którzy mieszkają obok siebie rzadziej się widują niż ci, którzy żyją w różnych państwach, więc na brak kontaktu z bliskimi nie mogę narzekać.”

Rodzina, ach, rodzina

Decyzji o wyjeździe po trzydziestce nie ułatwia fakt, że często ponosimy już odpowiedzialność nie tylko za siebie, jak wspomina Ania Bittner (Portugalia, blog: Przeczytałam Książkę)

“Emigrowałam dwa razy. Pierwszy raz spontanicznie, bezrefleksyjnie, traktując wszystko jako wielką przygodę, ale i w poczuciu, że robię to, co od zawsze było mi przeznaczone. Za drugim razem miałam przed oczami wszystkie trudności i problemy, z jakimi wiąże się wyjazd do nowego kraju. 

Miałam prawie 39 lat, dwoje dzieci i podobno ułożone życie. Emigracja do kraju, którego języka nikt z nas dobrze nie znał, którego kultury dopiero się uczyliśmy i który funkcjonuje zupełnie inaczej niż nasze kraje ojczyste, wydawała mi się być wyzwaniem. Wiedziałam, że muszę zatroszczyć się o szkołę, opiekę zdrowotną dla dzieci i właśnie to wydawało mi się być największą niewiadomą. Ja to ja, ale dzieci, które niekoniecznie popierały nasz szalony pomysł pierd… pardon, rzucenia wszystkiego, były największym hamulcem.”

Czasem wydaje się jednak, że największy problem z takim wyjazdem mają osoby postronne:

“U nas była ekscytacja, że można wszystko od nowa, a potem zmęczenie, że trzeba wszystko od nowa. Wyjechaliśmy, kiedy kredyt na mieszkanie się rozkręcał, starszy syn zaczynał państwową szkołę muzyczną w Warszawie, mąż i ja mieliśmy świetne prace. Wszyscy pukali się w głowę, pytając, po co jedziemy do Kanady” – wyznaje Kasia Kate Jeziorska. (Kanada, blog: Kanada się nada)

Serce, które jeszcze na wszystko stać

Czy powyższe wypowiedzi oznaczają, że emigracja po trzydziestce nie jest już możliwa? Wiele dziewczyn z Klubu Polki na Obczyźnie udowadnia, że wprost przeciwnie.

“Po pięciu latach wiem, że podjęliśmy najlepszą decyzję. Kraj jest w miarę oswojony, język nauczony, okoliczności obadane, właściwie to można by się przeprowadzać dalej!” – mówi Ania Bittner. (Portugalia, blog: Przeczytałam Książkę)

“Ta druga emigracja była dużo bardziej świadoma, przemyślana, przetrawiona na wszystkie strony. I pewnie dlatego taka udana i pewnie dlatego jestem z siebie taka dumna, bo mówię płynnie w kolejnym języku, bo założyłam firmę i jestem swoją szefową, bo ogarniam wybujałą biurokrację i wszystko sama załatwiam. Bo codziennie doceniam to, co mam i jestem ogromnie wdzięczna, że mogę mieszkać tu, gdzie mieszkam” – dodaje. 

Często taki krok pozwala odkryć w sobie niezauważany wcześniej potencjał i miłość do przygód, tak jak w przypadku Joli (Kanada, @my_canadian_adventure_page)

“Wyjechałam, mając 32 lata. Najtrudniej było zostawić to ustatkowane, całkiem dobre życie. Jednak ktoś mnie “zapalił”, że jeszcze możesz wszystko, być, kim chcesz, zmienić, co chcesz, zacząć od nowa jak nowe życie. 

Była też we mnie potrzeba przygody, nigdy nie zrealizowana, bo wcześniej wszystko było poukładane, zabezpieczone, przewidywalne. Do dziś dziękuję tej osobie, która otworzyła we mnie zakopane pokłady wiary w niemożliwe, choć to nie z nią żyję i nie tam, gdzie pierwotnie zamierzałam.

Zaczynać od nowa już wcale nie tak prosto, już się tak nie chce. Przez pracę mojego męża, będę zaczynać od nowa jeszcze wiele razy. Jest mi dobrze na emigracji, to mój dom. Trochę to czasu zajęło, ale mam tu rodzinę, pracę i przyjaciół. Tęsknię za ludźmi w Polsce. Wiem, będę tęsknić za tymi, których zostawię w Kanadzie. Będę się bać trudu nowego, choć obecnie mój wybór jest pomiędzy: stawiać czoła samej wszystkiemu “na starych śmieciach ” czy iść po nowe razem. Wybieram razem, nieważne, gdzie.”

Gdzie jest mój dom prawdziwy

Wydaje się, że w „dorosłej” emigracji kluczowa jest zmiana oczekiwań. Nie dotyczy ona tylko oczekiwań wobec ludzi – potencjalnych znajomych czy przyjaciół. Wyjazd po trzydziestce nie jest już po prostu zwykle traktowany tylko w kategorii szalonej przygody, jak mówi Jadźka (Malezja/Kolumbia, blog: RandomTravelStories)

“Wyjechałam do Kolumbii z zupełnie innym podejściem niż kilka lat temu na staż do Malezji. Bywam mniej elastyczna niż kiedyś, ale to dlatego, że jestem teraz dużo bardziej świadoma siebie, swoich potrzeb, decyzji i planów życiowych. Mam też za sobą sporo podróżniczych doświadczeń, a w Kolumbii bywałam wcześniej i wiem mniej więcej, czego się spodziewać. 

Oczywiście nigdy nie mogę zadeklarować na sto procent, że to przeprowadzka na całe życie, ale nie wykluczam, że tak, że właśnie tu założę w końcu swój dom i rodzinę. Przez znaczną część dorosłego życia przeprowadzałam się i podróżowałam, szukając swego miejsca na Ziemi, najpierw w Polsce, potem na świecie. Mam nadzieję, że Kolumbia okaże się taką przystanią.”

Podobne nadzieje żywi Kasia (Hiszpania/Portugalia, blog: Kanoklik)

“Kryzys pojawił się około 35 roku życia kiedy brak własnego kąta zaczął doskwierać. Teraz to jest mój cel. Już zostać w jednym miejscu, z którego od czasu do czasu gdzieś pojadę. Chcę mieć rośliny, piec chleb i zgromadzić dużo akcesoriów do tworzenia, rysowania i malowania.

Kolejnych przeprowadzek nie traktuję już jako dodatkową atrakcję, teraz to jest szukanie domu, w którym będę mogła zatrzymać się na dłużej, a może na zawsze.”

I tego życzymy wszystkim Polkom, błąkającym się po tym cudownym świecie! 

O swoich doświadczeniach opowiedziały:

Agnieszka Ramian (Szkocja)

Kasia (Hiszpania/Portugalia)

Kinga Eysturland (Wyspy Owcze/Urugwaj)

Jadźka Matelska (Malezja/Kolumbia)

Sara Kosmowska (Kanada)

Ania Bittner (Portugalia)

Kasia Kate Jeziorska (Kanada)

Jola (Kanada)

Całość zebrała i zredagowała:

Anna Jadwiga Matelska

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Jaro
Jaro
4 lat temu

Emigracja po 30ce?! Mam prawie 50 i myślę o tym, żeby się gdzieś przenieść. Dzieci już podrośnięte, sytuacja rodzinna stabilna, zawodowo w Polsce nic więcej nie osiągnę (za stary), a oferty pracy z zagranicy są. Ryzyko kontolowane, bo wrócić zawsze można.

Aga
Aga
4 lat temu
Odpowiedz  Jaro

Świetnie, to gdzie pan emigruje. Ja mam 40 lat i też się zastanawiam.