Felietonybeagle

Wczoraj miałam się stawić na siódmą rano do szpitala. Nic poważnego: prosty zabieg pod narkozą, wybudzenie i do domu.

Okazało się, że plany i rzeczywistość nie do końca idą w parze. Ktoś, kto wysyłał listy do pacjentów, zrobił błąd. Cztery z ośmiu kobiet miały mieć zabieg/operacje po południu, gdyż nie było na tyle lekarzy. Szczęściara ze mnie – znalazłam się w tej popołudniowej czwórce. Pierwszy odruch typowo ludzki – złość. Mogłam się wyspać, zjeść śniadanie i na spokojnie przyjechać. A tym sposobem wstałam o czwartej, żeby się przygotować. Musiałam zachować post przedoperacyjny. Do tego godzina jazdy do szpitala, a tu taka sytuacja. Nikt nie wie dlaczego. Zamieszanie z poplątaniem. Po jakichś trzydziestu sekundach, złość zeszła. Szpital jest duży, pomyłki się zdarzają. Nie ma sensu denerwować się o coś, co już się stało. Żadna z obecnych pielęgniarek nie była temu winna, dlaczego więc miałaby ponosić konsekwencje za kogoś innego. Przełknęłam sytuację. Zaakceptowałam fakty i uśmiechnęłam się. Po co się złościć?

Dawno nie miałam takiego dnia. Zupełnie nie przygotowałam się na taką okoliczność. Nie miałam książki, zeszytu, nawet ładowarki do telefonu. Głodna, spragniona, odcięta. Co prawda telefon był, jednak bateria szybko potrafi się rozładować, dlatego nie umilałam sobie czasu poprzez przeglądanie Internetu. Musiałam być w kontakcie z bratem, który miał mnie później odebrać.

Bezczynność zabija. Czas płynie powoli. Siedziałam na fotelu z widokiem na rozkwitającą jabłoń. W tle rozmowy pielęgniarek oraz muzyka z radia. Czekanie. Nikt nie był w stanie konkretnie określić, kiedy będzie operacja. Dopiero około południa zaczęto się nami interesować i przeszłyśmy standardową procedurę. O piętnastej przyszła moja kolej na zabieg. Pamiętam słowa anestezjologa, który mówił, że założy mi maskę z tlenem, a do żyły wpuści środek usypiający. I nagle słyszę głos: „Aga, budzimy się”. Otwieram oczy i widzę, że jestem gdzie indziej, a zegar pokazuje szesnastą dwadzieścia. Powoli dociera do mnie, że jestem po. Czuję ból – to znaczy, że żyję. Wracam na salę i po standardowych procedurach mogę jechać do domu. 

Spędziłam w szpitalu dokładnie dwanaście i pół godziny. Chyba nadrobiłam wszelkie zaległości z całego życia. Teoretycznie miałam prawo się złościć i wściekać na całą sytuację. Tylko po co?

Po raz kolejny spojrzałam na to z innej perspektywy. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Na co dzień jestem zabiegana. Praca, szkoła, życie, ciągły ruch. Czas biegnie jak szalony. Dopiero było Boże Narodzenie, a za rogiem Wielki Post i Wielkanoc. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego więc wczoraj ten czas tak szybko nie mijał? Przecież sekunda za sekundą płyną tak samo. Jak to jest, że jeden dzień za drugim ucieka, a gdy siedzę na sali szpitalnej, czas jakby stał w miejscu. Czy to z czasem coś nie tak? Nie. To ja i moje podejście. Na co dzień nie zwracam uwagi na czas. Robię, co mam zrobić i wieczorem się orientuję, że właśnie kończy się kolejny dzień. Natłok obowiązków sprawia, że nie widzę tego czasu właśnie. Siedząc bezczynnie, mając zegar na ścianie mogłam mu się „przyglądnąć”. Dziś jestem wdzięczna za tę lekcję od życia. Potrzebowałam tego „odcięcia”, nie tylko w postaci narkozy, ale też od codzienności. Ile czasu marnuję na chociażby przeglądanie portali społecznościowych. Co to wnosi w moje życie? Co mi dają jakieś śmieszne filmiki, które oglądam w przerwie między zajęciami? Tu jakiś sms, tu rozmowa… Czas ucieka. Nawet się nie oglądnę, a będę u skraju życia. Właśnie po to była ta pomyłka, żebym przesiedziała w szpitalu pół dnia i wyciągnęła wnioski, by żyć, a nie pędzić przez życie z milionem rzeczy do zrobienia. Jestem wdzięczna za to przypomnienie, by być tu i teraz. Nie w przeszłości, bo tam już nic nie ma; ani w przyszłości, bo tam z kolei jeszcze nic nie ma. 

Czas płynie jednakowo dla każdego, tylko nie każdy ten czas widzi, bo przesłaniają go różne rzeczy, nie mówię, że nieważne. Tylko, czy warto tak pędzić? Życie to nie sprint. Nie ma co się spieszyć na metę.

Warto zwolnić, usiąść. Odciąć się na jakiś czas od tego, co mi nie służy. Eliminując wszelkie zagłuszacze zewnętrzne, mogę posłuchać swojego wnętrza. Pobyć sam na sam ze sobą. Dostrzec piękno natury. Czuć i smakować życie, takim jakim jest. Czas nie jest moim wrogiem, nie muszę się z nim ścigać, bo nieważne, jak szybko będę biec – nie wygram. Dziś zwalniam. Robię sobie „narkozę” i odcinam się od chaosu. Dobrze zrobić sobie taki reset. Tak, jak telefon potrzebuje się naładować, by działać, tak ja muszę się odciąć, żeby naładować akumulator i móc później funkcjonować. Świat nie przestał istnieć, gdy byłam w narkozie. Życie toczyło się dalej. Zwalniając i robiąc sobie „odcięcie”, jestem przekonana, że świat będzie dalej istniał. Jeżeli nie zadbam o siebie, to mogę dotrzeć na metę za szybko, a stamtąd nie ma odwrotu. I to nie prawda, że żyje się tylko raz. Żyjemy każdego dnia, tego konkretnego dnia, którym jest dzisiaj, bo tylko ten jeden dzień mamy. Warto go przeżyć najlepiej, jak się da, gdyż nigdy więcej się nie powtórzy… 

Wybieram życie.

A ty? 

 

Agnieszka Walaszek z @agusia_walaszek, Wielka Brytania

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze