Felietony

Emigracja jest kobietą, przynajmniej w Nowym Jorku. Najsłynniejsza imigrantka w amerykańskiej historii to Annie Moore, siedemnastoletnia Irlandka, która w 1892 roku jako pierwsza przeszła odprawę w nowo otwartym centrum imigracyjnym na Ellis Island. Do czasu jego zamknięcia w 1954 roku przewinęło się przez nie ponad dwanaście milionów przybyszów, pragnących spełnić swój American dream. Jako pierwsza zarejestrowana, Annie otrzymała w prezencie od miasta złotą dziesięciodolarówkę, która miała jej pomóc szczęśliwie się urządzić i rozpocząć nowe życie. Czy się udało? Dziewczyna poślubiła niemieckiego sprzedawcę ryb z targu na Fulton Street, urodziła jedenaścioro dzieci, z których dorosłości dożyło pięcioro. Sama zmarła w wieku pięćdziesięciu lat z powodu niewydolności serca. Choć z dzisiejszej perspektywy jej dola wydaje się ciężka, to Annie żyło się o niebo lepiej niż wielu jej rodaczkom, które nie opuściły Irlandii.

Wolność opromieniająca świat

Kilka lat przed otwarciem centrum imigracyjnego na Ellis Island na sąsiedniej Bedloe’s Island (dziś Liberty Island) stanęła ofiarowana Amerykanom przez Francuzów Statua Wolności. „Wolność opromieniająca świat” to symbol Nowego Jorku i Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie najbardziej rozpoznawalna kobieca figura na świecie. Jej ramię, uniesione jakby w powitalnym geście,  zaprasza w gościnne progi miasta i całej Ameryki, gdzie strudzeni przybysze mogą znaleźć schronienie.

A może jest w tej symbolice coś jeszcze – jakiś pierwiastek feministyczny? Od początku istnienia Nowego Jorku kobiety miały tu trochę łatwiej niż w innych miejscach na ziemi. Imigrantki z Europy i Azji przeczuwały, że tu naprawdę będą mogły zacząć nowe życie i wieść je po swojemu, między innymi dlatego, że mogły zarabiać własne pieniądze. Tym jednak, które porwały się na rejs w nieznane przez niespokojny ocean, przeważnie chodziło o coś więcej niż chleb. Budując od podstaw nowy, wspaniały świat, kobiety miały szansę współtworzyć jego zasady, a nie tylko biernie przyjmować te, które opracowali dla nich mężczyźni. 

Męski Nowy Jork

Fizycznie Nowy Jork powstał głównie rękami tych ostatnich. To oni drążyli korytarze metra i wznosili wieżowce, nierzadko przypłacając to życiem. Kobiety z kolei trzymały w ryzach twardą nowojorską codzienność, toczącą się w cieniu spektakularnych konstrukcji. W XIX wieku nowojorczanki rodziły nawet kilkanaścioro dzieci, które należało wykarmić, ubrać i pomieścić w jedno-, dwupokojowych klitkach w kamienicach. Wieczny harmider, ciasnota, upał, śmiertelne choroby. I ciągłe liczenie każdego centa. Wielu mężczyzn na dłuższą metę nie wytrzymywało takiego życia albo już go nie chciało. W czasie kryzysu w latach siedemdziesiątych XIX wieku tygodniowo swoje rodziny porzucało stu nowojorskich mężów i ojców. Znikali; przenosili się do innej dzielnicy albo odjeżdżali w siną dal. Samemu łatwiej się utrzymać niż wykarmić całą gromadę. Ale matki musiały sobie poradzić. Szyły, sprzątały domy, pracowały w fabrykach, a dzieci razem z nimi. 

Kobieta na Moście Brooklyńskim

W wielu miejscach i wymiarach Nowego Jorku widać „kobiecą rękę”, choć nie mówi się o tym wystarczająco głośno. Kiedy w Europie ruch sufrażystek dopiero raczkował, w Nowym Jorku Emily Warren Roebling z sukcesem ukończyła budowę współczesnej miejskiej ikony – Mostu Brooklyńskiego. Przejęła stery po zmarłym mężu i chorym synu, doprowadzając zagrożone brakiem nadzorcy przedsięwzięcie do szczęśliwego zakończenia, choć wcześniej w rodzinnej firmie była „tylko” sekretarką. Wtajemniczona w najdrobniejsze szczegóły budowy, Emily gładko weszła w rolę głównego inżyniera, ale nigdy oficjalnie nie przyjęła tego tytułu.

Na uroczystym otwarciu mostu w 1883 roku uroczyście przekroczyła go u boku prezydenta Chestera Arthura. W tamtych czasach liczący 1834 metry Most Brooklyński był najdłuższym wiszącym mostem na świecie. Wielu wątpiło, czy brawurowa konstrukcja wzniesiona pod nadzorem kobiety okaże się wystarczająco solidna, by wytrzymać ciężar samochodów i ludzi oraz siłę nadmorskiego wiatru. Obawy te na dobre rozwiał widowiskowy przemarsz dwudziestu jeden słoni i siedemnastu wielbłądów, który zorganizowano rok po otwarciu mostu. Przewodniki turystyczne przeważnie milczą o Emily, ale na jednej z wież mostu wisi poświęcona jej tablica z napisem: „Za każdym wielkim dziełem stoi poświęcenie kobiety”. 

Filmowe życie

Od zbliżenia na Most Brooklyński i Statuę Wolności zaczyna się film Working girl z Melanie Griffith (w polskiej wersji Pracująca dziewczyna), jedna z wielu popkulturowych historii o młodej kobiecie w Nowym Jorku. Ich scenariusze są do siebie podobne: główna bohaterka opuszcza bezpieczne, lecz nieco nudne otoczenie, i jedzie do miasta snów. Z jednej strony trochę się go obawia – jest obce, bezwzględne, przytłaczające. Z drugiej zaś wierzy, że znajdzie w nim to, czego tak boleśnie jej brakowało: przygodę, spełnienie, sens życia, który polega na czymś więcej niż prowadzenie domku z ogródkiem na przedmieściach. Nasza heroina przeczuwa, że świat ma do zaoferowania coś lepszego. Pakuje więc swój skromny dobytek i wyrusza w niekoniecznie daleką, ale przełomową podróż, która mimo wielu przeszkód (podłych mieszkań, przypadkowych zajęć, dziwnych znajomości) ostatecznie doprowadzi dziewczynę do odnalezienia tego, za czym tęskniła. To coś to nie tylko ciekawsze życie, kariera czy miłość, ale przede wszystkim własne „ja”. 

Nowy Jork receptą na szczęście?

Baśń o Kopciuszku, który wyrusza na nowojorski bal, opowiedziano już niezliczoną ilość razy. Śniadanie u Tiffaniego, Seks w Wielkim Mieście, Diabeł ubiera się u Prady, Niania w Nowym Jorku czy Dzień dobry TV to czarujące historie romansu dziewczyny z miastem. To ono, a nie wyimaginowany książę, okazuje się prawdziwą miłością; to z miastem bohaterka buduje najtrwalszy związek, który nie tylko odurza, ale też daje coś cenniejszego – wolność. Nowojorski adres, postrzegany jako szansa na lepszą pracę albo ucieczka od miłosnego zawodu, staje się czymś więcej niż tylko zmianą scenografii.

Miasto najpierw sprowadza na ziemię i pozbawia złudzeń, ale kiedy nasza bohaterka zaciśnie zęby, tupnie nóżką i się nie podda, zasłuży na nagrodę. Tą nagrodą jest wiara we własne siły, poczucie, że dam sobie radę w każdej sytuacji i że nie muszę już czekać, aż ktoś lub coś pojawi się w moim życiu, bo mogę po to sięgnąć sama. Nie wspominając o radosnym kołowrocie ekscytujących zdarzeń i osób, które oferuje Wielkie Jabłko.  

Dlaczego to właśnie kobiece historie są tak popularne, skoro do Nowego Jorku przyjeżdżają także mężczyźni? Cóż, niezawodny przepis na wciągającą opowieść to wyrazista postać pierwszoplanowa i piętrzące się przed nią przeszkody, a tych kobiety zawsze miały więcej. Dla bohaterek książek i filmów Nowy Jork jest nie tylko mierzeniem się z codziennością w wielkim, obcym mieście, ale przede wszystkim przekraczaniem własnej słabości i sztywnych ram społecznych. I choć te historie są zgrane, często pełne sloganów i łzawych uniesień, to trudno im odmówić aktualności.

Fragment ten pochodzi z książki Magdaleny Żelazowkiej “Nowy Jork. Opowieści o mieście”.

5 5 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
trackback

[…] mieszkam we Francji ja i moja kobiecość podlegamy podwójnym […]