Felietony

Każdy kit zatytułowany: “Wiem, jak masz żyć”, “Wiem, co jest dla Ciebie dobre oraz jak masz osiągnąć szczęście i to czego pragniesz” nadaje się tylko i wyłącznie do kosza. Arogancka pewność, umieranie za poglądy, za jedyną słuszną i najprawdziwszą prawdę, za wartości jest tak naprawdę jedynie złudzeniem, którego każdy z nas potrzebuje, by określić samego siebie. 

Zakopujemy się w okopach pewności, wirtualnie kasujemy znajomych, którzy myślą lub czują inaczej, bo jedyne czego nam potrzeba, to utwierdzanie siebie samych w tym, co już dawno wiemy i czujemy. Naukowcy biją na alarm, media społecznościowe, które w założeniu miały nas łączyć, prowadzić do dyskusji, do spotkania ludzi o różnych poglądach i stylach życia, zamieniły się w pole bitwy, gdzie każdy wie, jak wszyscy powinniśmy żyć, co robić i czym się kierować w podejmowaniu decyzji.

Każdy ma opinię o wszystkim. I każdy swoją opinię uważa za jedyny słuszny sposób na życie i działanie. Każdy odwołuje się do prawdy, do stanu rzeczy, za który tak naprawdę nikt nie poręczy głową. Musi mieć swoje zdanie na tematy, które jeszcze kilka lat temu nikogo nie interesowały. Musimy brać udział w globalnej debacie społecznej, która nie prowadzi właściwie do niczego, na takie tematy jak aborcja, uchodźcy, plastikowe słomki, publiczne karmienie piersią czy wyższość kubków menstruacyjnych nad podpaskami. 

Media społecznościowe sprawiły jednak coś dużo gorszego.

Nagle każdy z nas musi stanąć twarzą w twarz z sobą samym. Po prostu dowiedzieć się, kim jest i podejmować świadome decyzje. To dzieje się właśnie dzięki tej masowej konfrontacji, z którą się stykamy na co dzień, siedząc na fejsie, oglądając instastories czy klepiąc nienawistne komenty na forach. Człowiek poznaje i kształtuje siebie, swój charakter i przyzwyczajenia nie tylko w kontakcie z innymi, ale głównie przez stawianie się w opozycji do innych, odróżniając się.

Siedzimy więc w tych okopach zesrani po pachy. Broniący swoich małych prawdek-gówienek przed innymi gównoprawdami. Przerażeni faktem, że mogą nas ogarnąć wątpliwości wątpliwości. Wierzący w istnienie najprawdziwszej i jedynej prawdy.

Czekamy, aż  poklepie się nas po plecach i powie, że to nasza prawda zwycięży. Miałeś rację, tak trzeba żyć. Tylko to chcemy usłyszeć. 

Prawda jednak nie istnieje. To czego uczy nas emigracja, to tak naprawdę poczucie, że nic nie jest pewne. Że w każdym poglądzie i opinii czai się drugie dno. Wątpliwość nie jest już drogą do poznania siebie, jest naszą codziennością, jest nami samymi. Nikt, tak jak emigrant, nie doświadcza względności świata. 

Kiedy moi znajomi pytają mnie, czy jestem za lewicą czy prawicą, to nie wiem, co właściwie odpowiedzieć, bo moja opinia zależy od tego, czy rozmawiamy o Polsce czy o Francji.

Kiedy pytają mnie, czy jestem za aborcją na życzenie, to odpowiadam, że tak, ale potem pojawiają się wątpliwości związane z francuskimi doświadczeniami. Kiedy pytają, czy jestem za przyjmowaniem uchodźców, odpowiadam, że tak, ale nie bez wątpliwości. Przerażają mnie zarówno ci, którzy chcą topić łodzie z ludźmi, jak i ci, którzy w imię wolności chcą ich przyjmować bezwarunkowo. Przerażają mnie ci, którzy w imię tego, w co wierzą, gotowi są poświęcać życie kobiet, ale przerażają mnie też ci, którzy z dramatu robią sobie na kolorowych koszulkach podśmiechujki.

Mam poglądy, ale nie umarłabym za nie, bo nic nie jest pewne. Chcę pytać, bo tylko tak mogę lepiej zrozumieć. Nie czekam na klepanie po plecach, bo wiem, jak chcę żyć. Ale nie sprzedam ci tego przepisu. Dobra wiadomość jest taka, że każdy musi mieć swój własny. Tylko ty wiesz, jak musisz żyć. 

Jednak twoje doświadczenie jest tylko twoje. Moje doświadczenie jest tylko moje.

Nie zamierzam umierać na wojnie o to, czy jeździć z dzieckiem z tyłu samochodu czy wsadzać fotelik z przodu. Takich debat toczą się codziennie tysiące. Mam swoje zdanie, tak i tak oceniam inne opcje i działanie innych, dzięki temu wiem lepiej dlaczego robię tak, a nie inaczej, ale gówno mi do tego, co i jak robią inni. 

Oczywiście od razu wkraczamy na niebezpieczny i zaminowany grunt. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego, od razu wkraczamy również na płaszczyznę prawa, czyli umownego kodeksu mówiącego, jak należy postępować. Prawo też jest względne.

Można by wytoczyć armaty nauki i faktów. Nauka to fakty, czyli z założenia coś niepodważalnego. Ale nauka podważa się sama. Aktualny stan badań jest tylko aktualny, nigdy nie był i nie będzie wieczny. Nauka zatem może być punktem odniesienia na dziś, ale nigdy ponadczasową prawdą.

Fakty są dziś na przykład takie, że plastikowe słomki i jednorazowe podpaski zaśmiecają planetę. Faktem jest, że nauka nie uznaje podzielonej komórki i płodu za dziecko. Że jedzenie mięsa powoduje choroby krążenia, tak jak palenie – raka. Że ziemia nie jest płaska, bo jest elipsoidą i że krąży wokół gwiazdy – słońca. Fakty jednak stają się wielkim problemem, kiedy każda ze stron manipuluje nimi tak, by postawić na swoim i wyzbyć się wszelkich wątpliwości. Wątpliwości, które przybliżają nas do prawdy, której celem jest nie tyle zrozumienie i zaakceptowanie faktów, co po prostu siebie i drugiego człowieka.

Wszystko w imię faktów. Ale przecież wcale nie o to nam chodzi.

Zajmujemy się nie tylko walką o fakty, ale zmuszaniem całego świata do robienia z nimi tego, co my sami uważamy za słuszne, bo branie odpowiedzialności za własne decyzje w obliczu wątpliwości, jakie serwuje nam świat, to niełatwe zadanie. Potrzebujemy poklepania po pleckach. Wszyscy powinni tak robić, myśleć i czuć. Chcemy być pewni za wszelką cenę, że mamy rację. Nikt jednak w niczym nie ma tej pewności. Gdybyśmy nie byli tchórzami, zamiast wojny o to, kto ma rację, zajmowalibyśmy się po prostu zmienianiem świata według tego, w co sami wierzymy.

Wyobraź sobie zamiast nawoływania do zakazu słomek i podpasek, gotowość zrozumienia, że nie każdy chce prać podpaski wielokrotnego użytku lub nacisk na rządy, by wprowadzały ekologiczne spalarnie śmieci, które służą również jako ogrzewanie lub inne rozwiązania na miarę naszych czasów.

Wyobraź sobie wegetarian, którzy nie protestują przeciwko mordercom zwierząt, nie wysyłają mi wiadomości o treści “zabiłaś tego biednego kurczaka”, nie wymuszają natychmiastowego zaprzestania jedzenia mięsa, a którzy propagują korzystny wpływ mniejszego spożywania mięsa, przesyłając mi, np. wspaniały przepis na wegański pasztet, który obniży mi cholesterol. Albo ludzi nauki nietraktujących całej reszty jak debili, ale pomagających zrozumieć samą naukę. Zwolenników aborcji wykazujących więcej empatii, jej przeciwników pochylających się nad losem i krzywdą innych kobiet.

Wyobraź sobie świat, w którym ludzie sobie po prostu ufają i dają sobie przestrzeń do wolności.

W którym kobiety rodzące naturalnie nie rzucają się na te, które rodziły inaczej. W którym wojna między zwolenniczkami zwykłych podpasek i tymi, które wolą kubki menstruacyjne lub podpaski wielokrotnego użytku, nie zamienia się w poligon ideologiczny, a we wspólne poszukiwanie optymalnych rozwiązań. Tak wyglądałby świat bez okopów i bez umierania za gówno-prawdy, świat ludzi nie bojących się wątpliwości, utraty siebie i wyjścia do ludzi innych niż oni sami, tych z innym doświadczeniem i opinią. Świat ludzi, którzy pomimo tego dziwnego uczucia, którego doświadczają, spotykając kogoś zupełnie innego, szukają podobieństw. Którzy nie boją się, że każdy napotkany człowiek coś im zostawi, bo są na to gotowi.  

Tymczasem żyjemy w czasach-obozach, Polska A i Polska B, świat A i świat B, każdy żyje po swojej stronie światłowodowej kurtyny.

Katole i lewacy, naziole i komuchy, ekoterroryści i mordercy zwierząt, matki Polki i wyrodne matki. My i wy. Ja i ty. Zwolennicy i przeciwnicy na ringu idei, w które sami nie wierzą, zesrani ze strachu, że mogliby zmienić zdanie. 

Póki co napięcia na liniach wciąż wzrastają. Narastają i pęcznieją. Tak że nie da się już zatrzymać lawiny. To co dziś bierzemy za pewnik, jutro może przestać istnieć. To z czego jesteśmy dumni, jutro może być już tylko stertą niewypałów. Martwych idei. Za które będziemy się zabijać.

Pośród tego zgiełku dalej będą rodziły się dzieci, a ludzie umierali. Świat dalej będzie istniał, ale już nie taki, jaki znamy. Wirtualne spory, które zaczynają się od kubka menstruacyjnego czy samochodowego fotelika, kończą się w realu.

Opuściłam Polskę w Europie wolności, bez granic. Teraz jestem w Europie pełnej murów, metaforycznych i tych realnych, z betonu i drutu kolczastego i nawet jeśli wciąż mogę się swobodnie przemieszczać, to zastanawiam się jak długo?

Kto pierwszy rzuci kamieniem, by wygrała jego prawda? Czy to jest świat, w jakim chcemy żyć?

Paula Sauer 

KALENDARZ POLKI 2023

kalendarz na cztery pory roku

Już po raz trzeci zabieramy Was w całoroczną podróż dookoła świata wraz z Kalendarzem Polki, jedynym w swoim rodzaju plannerem-książką.

Tym razem czeka na Was jeszcze więcej zdjęć i tekstów, których autorkami jesteśmy my – Polki z Klubu Polki na Obczyźnie. Znów opowiadamy o tym, co jest nam najbliższe – o życiu na emigracji oraz pasji do podróżowania i odkrywania świata. O lokalnych ciekawostkach, świętach, wyjątkowych miejscach i smakach, ale także o naszych marzeniach, wspomnieniach i przemyśleniach. 

Do każdego egzemplarza dodajemy eko torbę na zakupy w prezencie (do wyczerpania zapasów).

5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze