Wsiadłam do autobusu. Miejsce 14D. Właściwie 13D, ale dlatego że wielu przewoźników jest bardzo przesądnych, „oszukują” pasażerów, że przecież po dwunastce jest zawsze czternastka. Niech im będzie. Ja sobie akurat z tego nic nie robię. Trzynastka będzie szczęśliwa. Jeszcze przy oknie. Przestrzeni na nogi aż ponad moje potrzeby. Żyć nie umierać. Gotowa na kolejną wyprawę. Sześć godzin w autobusie to dla mnie czysta rozkosz. Czas na słuchanie muzyki, nadrobienie czytelniczych zaległości, medytacje oddechowe, rozmyślanie, pisanie tekstów dla portalu Polki na Obczyźnie i snucie planów na przyszłość. Rozsiadam się więc wygodnie, słuchawki w uszy, pasy zapięte i ruszamy.
Aż tu nagle trach! Oparcie siedzenia przede mną ląduje prawie na moich kolanach! Ale to jeszcze nic. Również włosy nieznanego mi pochodzenia (hmm, pamiętam dobrze, że nogi porządnie ogoliłam jeszcze wczoraj wieczorem. Chyba tak szybko nie odrosły?) również lądują na moich dolnych kończynach! O zgrozo! Co się tutaj dzieje? Młodziutka pasażerka z przodu postanowiła zrobić sobie wygodne gniazdko na czas długiej podróży. Jasne, ja wszystko rozumiem. Fajnie jest sobie odespać imprezy podczas podróży, ale nie kosztem innych pasażerów. O nie, moja kochana! Twoja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna moja – wpadło mi zaraz do głowy.
Autobus to przestrzeń publiczna. I pomimo tego, że siedzenia można sobie rozłożyć, warto pamiętać o tym, że za nami siedzi inny pasażer/-ka i może zanim to zrobimy (osobiście uważam, że w tanich liniach lotniczych czy firmach przewozowych to totalnie zbędne udogodnienie), warto zerknąć w tył, czy może ktoś akurat nie ma rozłożonego stolika, na którym stoi gorąca kawa i czy te piękne długie włosy nie wylądują w tej właśnie gorącej kawie albo, co gorsza, w kanapce z majonezem. Warto zapytać, czy nie będzie to komuś przeszkadzać. Warto poczekać, aż ktoś skończy posiłek w tych jakże już niedogodnych okolicznościach, kiedy trzęsie na prawo i lewo, dmucha z klimatyzacji, a nieznany nam gość obok być może już głośno chrapie na naszym ramieniu.
Ta sytuacja zdarzyła się naprawdę.
Całkiem niedawno zresztą. Ta i wiele jej podobnych, które nieraz dały mi do myślenia podczas moich podróży. Zaczęłam więc się zastanawiać, czy jest coś takiego jak savoir-vivre podróżnika/-czki? Co wolno, a czego nie w środkach transportu, hotelach, restauracjach, muzeach, na ulicy etc. Coś na wzór kodeksu, którego powinni przestrzegać wszyscy zwiedzający świat, po to, żeby każdy w tej podróżniczej przestrzeni czuł się wygodnie i bezpiecznie. Czy w ogóle potrzebny jest spis takich nakazów i zakazów? Czy nie chodzi o to, żeby po prostu być kulturalnym zawsze i wszędzie, być świadomym konsekwencji swoich zachowań wobec innych?
Wiele osób niestety myśli jednak inaczej. W podróży mogą wszystko. To, czego nigdy nie zrobiliby w domu, w miejscu pracy, czy nawet w swoim mieście, w trasie jest zawsze i wszędzie dozwolone. Z jakiego powodu – nie mam pojęcia. Nagle wydaje im się, że za miedzą ktoś posprząta za nich śmieci, współpasażer/-ka mówi w innym języku, więc się nie doczepi do włosów w kawie, a z hotelu wyprowadzą się za dwa dni, więc nie poniosą konsekwencji za zniszczoną lampę czy obrażanie recepcjonistki.
Czego to ja już nie widziałam w trasie! Lista nie ma końca! Oto kilka perełek.
Obcinanie, piłowanie i malowanie paznokci czy robienie makijażu w pociągu. Serio, nie ma na to czasu w domu przed wyjazdem? Nie docierają do mnie argumenty typu, bo dzieci, bo projekt, bo zmęczona byłam. Dbanie o higienę to prywatny biznes, a nie publiczny. W domu sobie pazurki strzelaj do zupy, a nie do mojego oka czy kubka z herbatą.
Kładzenie w autobusie bosych stóp na siedzenie czy to swoje czy sąsiada. Nie no, ja rozumiem, że w długiej trasie naprawdę czasem wygodnie jest zdjąć buty. Sama to robię, bo siedzenie po turecku jest jedną z najwygodniejszych dla mnie pozycji. Ale nie na boso, a w skarpetach! Wypranych, nie dziurawych, świeżych, a nie takich, które pamiętają zeszłotygodniowy deszcz i hotelowy kurz z dywanu!
Zabieranie w drogę jedzenia, które podczas konsumpcji odbiera tlen innym!
Jajka, czosnek, ryba, cebula poczekają, aż wysiądziesz z autobusu. Naprawdę nie ubędzie twojemu życiu na jakości, jeśli raz na jakiś czas spakujesz kanapkę z serem czy humusem. Albo banana czy drożdżówkę z dżemem. Sama mam wiele ograniczeń, jeśli chodzi o dietę w podróży, ale planuję moje menu tak, żeby nie powodowało mdłości u pasażerów obok.
Długie głośne rozmowy przez telefon. Jak mnie to wkurza! Pewnie, nie zawsze mamy czas na kontakt z rodziną czy przyjaciółmi na co dzień. Jesteśmy zabiegani, zapracowani i pięć minut w ciągu dnia na przypomnienie babci, że wpadniemy do niej na szarlotkę za miesiąc czy wyznanie mężowi miłości do końca świata i jeszcze dłużej to zadania nie do wykonania. Poważnie? Lepiej to robić z dwudziestoma świadkami wokół, wykrzykując co piąte słowo, bo babcia przygłuchawa, a mąż akurat na meczu piłki nożnej i ledwo słyszy swój własny oddech, a co dopiero stęsknioną żonę gdzieś daleko w trasie. Żyjemy w dobie internetu. Dzwonić można za darmo albo za grosze przez apki typu WhatsApp czy Messenger. Na każdej stacji, w hotelu, przy ulicznym hotspocie. Publiczny transport to nie budka telefoniczna. Mam dużo swoich problemów i radości. Nie muszę przez kilka godzin słuchać o twoich.
Pijackie burdy i publiczne obnażanie się.
Nie zliczę na palcach jednej ręki, ile razy byłam świadkinią upitych dżentelmenów z wysp, którzy dla zabawy pokazywali gołe tyłki przypadkowym przechodniom. Ciekawa jestem, jakby taki gość się poczuł, gdyby to jego córce czy żonie ktoś wypiął owłosiony zad podczas zakupów czy rozkoszowania się ptysiem w kawiarni? Czy w ogóle zrobiłby to w swoim mieście, z dużym prawdopodobieństwem, że ktoś z tłumu go rozpozna. Jak się wytłumaczy potem swojemu lekarzowi czy pani w banku, że to chyba nie był jednak on, pomimo iż ukradkiem zrobione przez kogoś zdjęcie jawnie przeczy jego zapewnieniom?
Tzw. dress code, czyli odpowiednie do miejsca i sytuacji ubranie. I nie, nie mówię tutaj tylko o zakrywaniu ramion, kolan i głowy w meczecie z szacunku do innej religii, kultury etc. Mówię tutaj o zwykłym pamiętaniu, że do śniadania w hotelowym barze zakrywamy owłosiony tors, a na wyprawę w góry nie zakładamy mini kiecki i szpilek. Jeśli nie dla swojego bezpieczeństwa, to dla nienarażania innych na widoki, których góry serwować nie powinny. Nie widzę nic przyjemnego w oglądaniu półnagiej tylnej anatomicznej części ciała wspinającej się przede mną damy. Nie po to chodzę w góry. Ani ja, ani rodziny wokół mnie.
Ubliżanie i obrażanie kelnerów tylko dlatego, że nie rozumieją języka, w którym zamawiasz jedzenie czy drinki.
Widziałam takie przypadki często w Chinach czy w Wietnamie. Krzyki, obraza, brak słów typu „dziękuję” czy „proszę”, bo taki książę czy księżniczka z anglojęzycznego kraju myślą, że cały świat powinien znać ich rodowity język. Otóż nie! Pamiętaj, to ty jako obcokrajowiec masz w obowiązku nauczyć się przynajmniej kilku podstawowych słów w języku kraju, który akurat zwiedzasz. A jeśli nie chcesz tego robić, to zachowuj się wobec innych z szacunkiem i rób wszystko, żebyś dostał zamówienie pod nos. Bo może się zdarzyć tak, że wyjdziesz z restauracji głodny. I z poczuciem wstydu na długi czas.
Spóźnianie się na zorganizowane toury, wycieczki, zwiedzanie itp. czy opóźnianie wyjazdu po postoju, przerwie itp. Nie jestem wielką fanką autokarowych wycieczek czy grupowych wyjazdów, ale czasami nie da się inaczej. Są miejsca, gdzie samemu nie da się albo nie wolno wjechać. Takich wypraw miałam zaledwie kilka, ale za każdym razem ktoś się spóźnił kilka minut albo był „poszukiwany” na terenie przystanku, bo nie zjawił się na czas na swoim miejscu, tylko zorganizował sobie wycieczkę w poszukiwaniu czegoś mocniejszego do picia albo, co gorsza, zdecydował pozbierać lokalne grzyby w lesie, bo słyszał, że z tej okolicy nadają się najlepiej na pikle i sos do pieczeni z dzika.
Przykładów można by wymieniać w nieskończoność.
Dużo widziałam i dużo pewnie jeszcze zobaczę. Wiem, że nikt nie jest ideałem. Wszyscy mamy swoje przyzwyczajenia i swoje widzimisię. Nie oczekuję od nikogo perfekcjonizmu czy milczenia przez dziesięć godzin lotu. Danie sobie na luz i wypicie kilku drinków na odwagę do zatańczenia lokalnej samby jest ok, jeśli przy tym nie obrażamy lokalnych biesiadników. Jakieś granice muszą być. Jakiś kod, którym się kierujemy nie dlatego, że musimy, że dostaniemy grzywnę, ale dlatego, że szanujemy drugiego człowieka i jego przestrzeń. A jeśli ci się to nie podoba, jeśli uważasz, że wszystko ci wolno, to być może prywatny jet albo jacht będą dla ciebie lepszym sposobem na zwiedzanie świata? Stać cię na to? Nie? To może chociaż stać cię na odrobinę kultury osobistej. I uśmiech. Też się przydaje w podróży. Czasami bardziej niż pieniądze czy znajomość języka
KALENDARZ POLKI 2023
kalendarz na cztery pory roku
Już po raz trzeci zabieramy Was w całoroczną podróż dookoła świata wraz z Kalendarzem Polki, jedynym w swoim rodzaju plannerem-książką.
Tym razem czeka na Was jeszcze więcej zdjęć i tekstów, których autorkami jesteśmy my – Polki z Klubu Polki na Obczyźnie. Znów opowiadamy o tym, co jest nam najbliższe – o życiu na emigracji oraz pasji do podróżowania i odkrywania świata. O lokalnych ciekawostkach, świętach, wyjątkowych miejscach i smakach, ale także o naszych marzeniach, wspomnieniach i przemyśleniach.
Do każdego egzemplarza dodajemy eko torbę na zakupy w prezencie (do wyczerpania zapasów).