Felietony

Wyspy Zielonego Przylądka. Muszę przyznać, że nadal, mimo że są moim drugim domem od prawie ośmiu lat, nazwa tego miejsca, zwłaszcza w języku polskim, brzmi dla mnie magicznie.

Tak jak nadal magiczny w pewnym sensie jest splot wydarzeń, który sprawił, że w 2011 roku po raz pierwszy przyjechałam na położony na Oceanie Atlantyckim archipelag wysp. I zostałam.

Pierwszym, jednym z kilku miejsc w jakich mieszkałam, była miejscowość w tak zwanym interior wyspy Santiago. Nie stolica, nie turystyczna wyspa Sal czy Boa Vista, ale niepozorna miejscowość Pedra Badejo. Dokładnie pamiętam moje pierwsze wrażenie. Było dobrze po północy, kiedy wyszłam z lotniska. Droga do Pedra Badejo była dość słabo oświetlona i po drodze minęliśmy niewiele innych miejscowości. Ciemność, ciemność, ciemność, wtem nagle korytarz z bananowców i…. tłum ludzi na plaży, wielka scena i muzyka do rana. Tuż pod moim oknem. Traf bowiem chciał, że przyjechałam do Pedra Badejo w najbardziej wyjątkowym dla tego miejsca dniu – kiedy hucznie obchodzone są dni miasta. Hucznie i do białego rana. Właśnie tak przywitały mnie Wyspy Zielonego Przylądka.

I był to niejeden taki traf. Zresztą cała moja historia znalezienia się na Wyspach Zielonego Przylądka to jeden wielki przypadek. Choć tak naprawdę, jak mawiał jeden z moich ulubionych pisarzy Tiziano Terzani: „Nic nie zdarza się przypadkiem”. I wiem, że to, gdzie teraz się znajduję jest wynikiem wielu mniejszych i większych decyzji, które podjęłam w przeszłości, każda będąca częścią układanki. Zupełnie jak w zabawie rysunkowej „połącz kropki” – każda pojedyncza kropka niewiele nam mówi i dopiero po połączeniu wszystkich układają się w rysunek. Najzabawniejsze jest jednak to, że zawsze, kiedy wydawało mi się, że ten pod tytułem Wyspy Zielonego Przylądka jest już skończony, okazywało się, że wcale jeszcze nie. Co więcej, mam wrażenie, że to dopiero początek, choć przecież minęło tyle już czasu!

Jedno wiem – z projektu wolontariackiego, który miał trwać sześć miesięcy, zrobiło się prawie osiem lat, z różnymi miejscami zamieszkania, różnymi zajęciami i wieloma spełnionymi marzeniami!

Zawsze kochałam przygody, podróże, poznawanie nowych miejsc i ludzi. Ale też doskonale pamiętam, że wyjeżdżałam z Polski na chwilę, dla przygody właśnie. I to mi przypomina, że moje rzeczy nadal „tymczasowo” zdeponowane są na strychu u przyjaciółki. Ale to tylko dlatego, że przy każdej wizycie w Polsce, niezależnie ile trwa, jest tyle rzeczy do zrobienia, tyle osób do odwiedzenia, że nigdy nie starcza czasu, aby je odebrać i… zdeponować w domu u rodziców.

Ja i Wyspy Zielonego Przylądka przeszliśmy różne fazy. Była, jak to zawsze na początku, fascynacja, euforia, no po prostu zakochanie. Przyszedł też czas spojrzenia przez mniej różowe okulary. Czy to naprawdę to? I czy naprawdę nie przeszkadza mi to i to? A co z tym i tym? Ale zawsze kiedy myślałam, żeby czmychnąć, to one zawsze, zawsze wynajdowały coś, co sprawiało, że zostawałam. I tak się już przyzwyczaiłam. I teraz łapię się na tym, że na najbardziej banalne pytanie: „Co tu robisz?”, a pada ono średnio raz na miesiąc i jest wprost proporcjonalnie do liczby nowo spotkanych przyjezdnych, pierwsza odpowiedź jaka przychodzi mi do głowy to: „Mieszkam.” I to zupełnie, zupełnie bez cienia arogancji. Ale to może też dlatego, że domyślam się, że pytający najczęściej oczekuje w miarę prostej odpowiedzi: pracuję tu i tu, mój partner tu pracuje albo coś podobnego. Bynajmniej nie kilkuminutowej historii. A ja … a ja tymczasem czuję się szczęśliwą ośmiornicą, która ma właśnie historię do opowiedzenia. Jestem ośmiornicą, która z copyrighterki, jak sama z siebie żartuję, bo z wykształcenia jestem specjalistką ds. praw autorskich, zamieniła się w copywriterkę, producentkę filmową, nauczycielkę angielskiego, managerkę projektów, liderkę kółka fotograficznego i kilka innych. Niektóre z tych zajęć są wynagradzane w monetach, inne w uśmiechach i niebywałej satysfakcji. Niektóre ściśle związane z miejscem, w którym mieszkam, niektóre wirtualnie wiążą mnie z miejscami odległymi o tysiące kilometrów. Ale wszystkie sprawiają, że chcę i mogę tu być. I że chyba pogodziłam z tym, że jak jestem tu, w Mindelo, to tęsknię za Polską, a jak jestem w Polsce, to tęsknię za moim Mindelo.

Emilia Wojciechowska

Konstruktorka mostów między ludźmi i ideami. Nieustannie ciekawa świata. Copyrighterka i copywriterka zakochana po uszy w nietypowych projektach audiowizualnych. Aktualnie z pasją tropiąca stare ciężarówki na Cabo Verde, które od kilku lat jest jej drugim domem. Autorka bloga: Byle naprzód.

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze