Felietony

Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że Szkocja do której przyjechałam pracować sezonowo w 2007 roku, nie jest już tym samym krajem w roku 2020.

Zmiany są nieuniknione: te na lepsze, na gorsze i na inne. Tak przyjemnie przeliczało się funty szterlingi na złotówki po kursie 1 do prawie 6 te kilkanaście lat temu. Choć pracowałam wtedy za minimalną krajową na godzinę (wówczas £5.25), to po pierwszej wypłacie czułam się bogata. Zrobiłam to, co wiele osób w moim wieku przed studiami – wyjechałam dorobić sobie, korzystając z otwartych granic, które dało Polsce przystąpienie do Unii Europejskiej w 2004 roku. Ta możliwość mocno ukształtowała życia kilku pokoleń młodych: ja wyjechałam i zostałam, młodsi członkowie mojej rodziny szli w moje ślady i również przyjeżdżali tu do pracy. Gdyby nie łatwość przemieszczania się między państwami członkowskimi i ten entuzjazm emigracyjny, który przyszedł jak fala i porwał mnie ze sobą, być może nigdy nie pojechałabym w świat. Ten świat w pewnym sensie się kończy, bo 31 stycznia tego roku Wielka Brytania wystąpiła z Unii Europejskiej.

Kiedyś Unia Europejska była fajna, taka prestiżowa piaskownica,

w której wszyscy chcieli się bawić, należeć do klubu. Wielką Brytanię, będącą członkiem-kolosem, praktycznie utożsamiano z Unią Europejską, tak bardzo się liczyła. Historycznie Wielka Brytania należała do zorganizowanej wspólnoty krajów europejskich od 1973 roku, a więc jeszcze zanim Unia Europejska została powołana we współczesnej formie. To oznacza, że kilka pokoleń dorastało w świadomości bycia częścią czegoś większego i przyzwyczajone do pewnych udogodnień i uproszczeń. Dzięki Unii Europejskiej również w mojej świadomości zagościło to poczucie dostępności i szeroko pojętej europejskości.

Jestem przeciętnym zjadaczem chleba, więc wyłożę wam to w prostych przykładach. Do tej pory wszędzie na terenie UK mogłam machnąć moim dowodem osobistym – gdy przekraczałam granicę, kupowałam wino, nowy zestaw noży lub gdy wchodziłam do klubu potańczyć. Noszenie przy sobie paszportu, co teraz może stać się koniecznością, wydaje mi się dziwne i nieporęczne, jakbym była w podróży. A jestem przecież u siebie, po sąsiedzku, za miedzą. Nie musiałam się martwić o pozwolenie na pobyt stały czy na pracę, bo wszystko było  przyznawane z automatu. Ledwo moja noga stanęła na tej obcej ziemi, a już jako mieszkańcowi innego kraju Unii Europejskiej coś mi się należało i technikalia dotyczące rozpoczęcia życia tutaj jako pełnoprawny uczestnik systemu były formalnością. Ja nie znałam innego życia za granicą a wielu tubylców pewnie nie pamięta już życia przed Unią Europejską.

Szczerze mówiąc, byłam zszokowana, kiedy w referendum w 2016 roku Wielka Brytania przewagą niespełna 1 mln 300 tys. głosów postanowiła opuścić Unię Europejską.

Może to tylko żart? Obserwując reakcje lokalnych, odniosłam wrażenie, że też nie dowierzali, niektórzy nawet wstydzili się za swój kraj, robiący krok wstecz. 52% za wyjściem versus 48% za zostaniem w Unii – nie można tego nazwać dramatyczną przewagą. Należy również podkreślić, że statystyka ta nijak się miała do nastawienia samej Szkocji, gdzie aż 62% społeczeństwa chciało pozostać w Unii Europejskiej. Jednakże Szkocja, jako część Wielkiej Brytanii, musiała wyjść razem z nią pomimo  zdecydowanego sprzeciwu swoich obywateli. Premierka Szkocji, Nicola Sturgeon, próbowała interweniować w Europarlamencie i wywalczyć dla Szkocji możliwość pozostania członkiem UE, jeśli natychmiast odłączy się od Wielkiej Brytanii, ale wniosek odrzucono i procesu nie można było zatrzymać. Było już za późno, szkocki naród posmakował konsekwencji swojej decyzji z 2014 roku, kiedy odbyło się referendum dotyczące niepodległości Szkocji.

Po przyjeździe do Glasgow dość szybko zauważyłam, że stworzony przez Mela Gibsona w filmie „Waleczne serce” obraz uzbrojonych Szkotów biegnących, agresywnie i nieskładnie krzyczących „SZKOCJA!!! WOLNOŚĆ!!!” jest zarazem przerysowany jak i trafny. Szkocja jest jak odrębny kraj, niby mówi się po angielsku, ale jednak nie; kultura ma tyle swoistych elementów, że nie można jej spakować do tego samego wora z tradycjami i historią Anglii i uznać za jedną wielką bogatą kulturowo rodzinę. Nie radziłabym nikomu nieopatrznie nazwać Szkota Anglikiem. Niektórzy mówią o sobie, że czują się Brytyjczykami – przede wszystkim młode pokolenie – ale nostalgia za niepodległą Szkocją jest wciąż żywa i znakomita większość określa swoją tożsamość narodową jako czysto szkocką. 

W 2014 roku Szkocja stanęła przed wyborem i możliwością zrealizowania tego wielopokoleniowego marzenia i stania się niepodległym krajem, niezależnym i osobnym od Wielkiej Brytanii.

W moim mieście do tej pory tematem numer jeden przy rodzinnym stole czy na stołku barowym w pubie była wyższość klubu sportowego Glasgow Celtic nad Rangers F.C. lub odwrotnie (dwie drużyny piłkarskie, których kibice nie darzą się zbytnią sympatią; wiedzcie, że w Glasgow futbol to religia), a w następstwie ogłoszenia referendum niepodległościowego został on wyparty przez debaty o kampanii YES (tak, dla niepodległej Szkocji) lub Better Together (nie zmieniajmy obecnej sytuacji). Propaganda atakowała zewsząd, kształtując skrajne opinie, które potrafiły skłócić ze sobą nie tylko członków tej samej rodziny, ale również dwójkę obcych sobie pasażerów w autobusie. Kiedy na zderzaku naszego auta ktoś (rzecz jasna bez konsultacji z nami) umieścił nalepkę YES na tle szkockiej flagi, zdzieraliśmy ją w obawie, że ktoś wspierający opozycję zdewastuje nam samochód. Całe miasto było oklejone i huczało swoje prawdy. 

Zwolennikami nowej Szkocji byli przede wszystkim seniorzy, klasa robotnicza oraz rodziny o niskich dochodach i korzystające z zasiłków. Wyglądało na to, że to się naprawdę stanie i będziemy mieć niepodległą Szkocję, w powietrzu czuć było to napięcie, gotowość do pomalowania twarzy i wspólnego wykrzyknięcia haseł wolności. Ostatecznie wyszło inaczej – po przeliczeniu głosów okazało się, że Szkocja jednak się nigdzie nie wybiera. Glasgow, w którym mieszkam, było jednym z zaledwie trzech miast w całej Szkocji, które większością głosów opowiedziało się za odłączeniem od Wielkiej Brytanii. Mieszkańcy mojego miasta nie byli zadowoleni z wyniku i w noc jego ogłoszenia wyszli z pubów i wzięli się za łby, aby dać upust nagromadzonym emocjom. Zamiast świętowania skończyło się na zamieszkach z udziałem policji. Miejscowi zazwyczaj nazywają takie zjawisko sobotą, a tym razem była to tylko noc z czwartku na piątek…

Wielkie decyzje dotyczące przyszłości majaczyły nad Szkocją, wprowadzając podziały już od dłuższej chwili.

Jeszcze wszyscy porządnie nie doszli do siebie, nie wzięli głębokiego oddechu, a już trzeba było decydować o pozostaniu lub wyjściu z Unii Europejskiej. Czarę goryczy przelał fakt, że głos Szkocji jako całości tak naprawdę się nie liczył, bo moc decyzyjna, która rozpędziła tę machinę należała do Westminster (parlament brytyjski). Żadna ze mnie politykoznawczyni, więc to co nastąpiło potem, ta cała przepychanka polityczna z udziałem przedstawicieli Wielkiej Brytanii oraz reprezentantów interesu szkockiego przed obliczem Europarlamentu, mająca na celu uściślić co, gdzie, kiedy i jak, brzmiała dla mnie mniej więcej w ten sposób: Wychodzimy! Nie wychodzimy. Ale kiedy wychodzimy? Nie chcemy iść z wami. Odwołajmy całą sprawę. Ustalmy zasady wyjścia. Wnioskujemy. Odrzucamy. To są nasze warunki. To kiedy? Może teraz. Może później. Czy ktoś zna datę? No przecież chcieliście wyjść… Trwało to 3,5 roku, pertraktacje ciągnęły się niemiłosiernie, trącąc niezdecydowaniem wszystkich stron. 

Brak konkretów, fikcyjne daty i powracające wrażenie, że to chyba nigdy nie dojdzie do skutku sprawiły, że śledzenie postępów w tej sprawie stało się męczące. Wiele osób miało już dość tego stanu zawieszenia. Ja osobiście po jakimś czasie straciłam ochotę na emocjonowanie się tematem, a czasem niestety ktoś miał potrzebę zagadnąć mnie, emigranta z kraju członkowskiego Unii Europejskiej, co myślę o tej całej sytuacji. Razu pewnego był to taksówkarz azjatyckiego pochodzenia, który w swoim słabym angielskim wydukał, że przez UE jest w UK za dużo Polaków. Kontekst raczej wskazywał na to, że miał na  myśli po prostu dużo/tak wielu, ale poczułam niemiłe ukłucie: bo niby przyganiał kocioł garnkowi, a nagle otwiera się dysputa o tym, kto jest bardziej u siebie.

Prawie przegapiłam dzień wyjścia Wielkiej Brytanii, a więc i Szkocji, z Unii Europejskiej.

i byłam zdziwiona, że to już, że jednak wyłoniła się jakaś definitywna data, kiedy odwróciłam wzrok na przysłowiowe dwie sekundy. Do tego stopnia zgubiłam wątek. Procedury trwają i jeszcze potrwają zanim sprawa zostanie sfinalizowana, ale od 31 stycznia tego roku Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej nie jest już państwem członkowskim. Nie było fajerwerków, nie było tym razem rozróby na mieście, wszystkie te zapędy rozrzedziły się gdzieś po drodze. Ekscytacja się wypaliła, a widziałam jej jeszcze niebezpiecznie sporo przy wcześniejszej planowanej dacie wyjścia, którą miał być 31 października 2019, czyli Halloween. Czy odczułam jakieś drastyczne zmiany? Jeszcze nie. Złożyłam wniosek o status osiedleńczy, którego przyznanie powinno być formalnością, bo mieszkam tu już ciągiem od około dziewięciu lat. 

Parlament Szkocji oświadczył, że nie zamierza ściągać flagi Unii Europejskiej i przewidywane jest kolejne referendum dotyczące niepodległości, które pozwoliłoby Szkocji uwolnić się od Wielkiej Brytanii i ubiegać ponownie o członkostwo w Unii. Jak będzie? Patrząc na ostatnie lata ciężko mi wyrokować, co jest najbardziej prawdopodobne, ale jedno jest pewne – Wielka Brytania staje w obliczu przemian i już od dawna nie była tak mało zjednoczona.

Agnieszka Ramian

0 0 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Rudzieńka
Rudzieńka
4 lat temu

Doskonale cię rozumiem. Do końca życia będę pamiętać dzień po referendum – udałam się do lekarza a recepcjonistka w przychodni powiedziała mi, że mogę już rezerwować bilet powrotny do mojego kraju bo nikt mnie tu nie chce. Nie chcę nawet myśleć o tych wszystkich przejawach rasizmu który dotknął mnie, moich znajomych czy innych imigrantów których spotkałam i rozmawiałam na ten temat. Jest tego zdecydowanie za dużo. Od tamtego referendum w okolicy w której mieszkam nastroje się pogorszyły tak bardzo, że jest mi wręcz przykro iż w ludziach może być tyle bezpodstawnej złości i nienawiści. Jednocześnie rozmawiając z anglikami którzy byli… Czytaj więcej »

ANTIFA JAWORZNO
ANTIFA JAWORZNO
4 lat temu

Bardzo możliwe że w końcu Szkoci wybiorą niepodległość…

trackback

[…] Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej, a następnie referendum w sprawie wystąpienia i brexitu. Trudno jednoznacznie ocenić panowanie królowej Elżbiety II. Z pewnością była mostem […]