EmigracjaFelietonykomunikacja miejska

Yer skelf is oon upper deck” – bąknął kierowca autobusu po sprawdzeniu mojego biletu. Był to mokry marcowy wieczór, mieszkałam już wtedy kilka miesięcy w Wielkiej Brytanii i zdążyłam się przyzwyczaić do akcentu, który totalnie różnił się od tego, który znałam z  amerykańskich filmów. Sama nawet nauczyłam się połykać „r” w „party” i syczeć wyrafinowanym „s” w „issue”, aby brzmieć bardziej posh.

Ale to… to było zupełnie coś nowego. Zdanie wypowiedziane szybko przy warkocie silnika odbijającego się echem o betonowe ściany dworca Victorii nie przypominało żadnego znanego mi języka. Ba! Nie byłam nawet pewna, czy to pytanie, czy zdanie oznajmujące!

I tak staliśmy naprzeciw siebie niewygodnie długie sekundy: on, mój dobrodziej-gospodarz przybytku na czterech kółkach i ja, mająca mu powierzyć swoje życie na całą noc, z nadzieją, że o poranku obudzę się w miejscu oddalonym o siedemset kilometrów.

W końcu litościwy kierowca uwolnił mnie i ludzi stojących za mną w kolejce z tej niezręcznej sytuacji i krystalicznie czystą angielszczyzną oznajmił: „Your bunk is on upper deck. Twoja koja jest na wyższym poziomie”.

To było moje pierwsze spotkanie ze Szkocją, przy tym nieszczęsnym wejściu na pokład dwupiętrowego autobusu sypialnego z Londynu do Edynburga.

Kiedyś pomiędzy stolicami tych dwóch krajów kursował taki autokar z miejscami leżącymi. Koje były całkiem wygodne, dostawało się czystą pościel, poduszkę, butelkę wody, małą przekąskę, nawet szczoteczkę do zębów maskę na oczy. Była też kawa i herbata na pokładzie. Mimo tych wszystkich udogodnień nie było wielu chętnych do takiej całonocnej podróży, bo samolotem było taniej, a pociągiem szybciej i wygodniej.

Jednak wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, choć myślałam, że wiem już wszystko o Wielkiej Brytanii. Była dla mnie jak striptizerka, która zrzuciła z siebie ubrania już na początku perfomansu. Przez jej nieustającą obecność w mainstreamowej kulturze, nie pozostało w niej nic z aury tajemnicy. Nic nie jest zaskakujące, wszystko już zostało napisane, nakręcone, zaśpiewane. Nawet owiane legendami życie rodziny królewskiej nie wzbudza już takiej ekscytacji, jak jeszcze kilka lat temu, a zwłaszcza w epoce przed serialem „The Crown”.

Ale Szkocja to co innego. To egzotyka w każdym calu. To gaelicki folklor, to celtycka mitologia, to kultura oświecenia, to owce i włochate krowy, wróżki i jednorożce.

Gdy obudziłam się po dziewięciogodzinnym półśnie, w czasie którego czułam każdy zakręt i każde hamowanie, zaczął się dla mnie nowy etap w odkrywaniu Wielkiej Brytanii. Szybko okazało się też, że większość moich przypuszczeń na temat Szkocji jest błędna lub wyolbrzymiona. Na przykład to, że Szkoci są skąpi albo gburowaci. To taki sam stereotyp, jak fakt, że Polacy dużo piją.

A co najważniejsze przekonałam się, że Szkocja to nie Anglia. Szkoci są bardzo czuli na tym punkcie i na każdym kroku podkreślają swoja inność i odrębność. I lepiej się nie pomylić w obecności Szkota, bo to może cię skazać w najlepszym wypadku na ostracyzm społeczny, a w najgorszym możesz zarobić w nos.

Ta skomplikowana relacja pomiędzy Szkocją a Anglią ma swoje początki w średniowieczu. Jak pamiętamy z filmu „Braveheart”, już w XIII wieku między Anglikami a Szkotami toczyły się zacięte walki. Swoją drogą lepiej nie wspominać tego filmu Szkotom, bo bardzo go nie lubią. To amerykańska produkcja, która zawiera wiele błędów merytorycznych, a Mel Gibson mówi w niej z nieudolnie udawanym szkockim akcentem.

Myślę, że to także dobry obrazek ilustrujący, jak popkultura traktuje Szkocję. Z pewnym sentymentem, ale też pobłażliwością, jak ładną widokówkę na ścianie w eleganckim angielskim domu. To z kolei przez Szkotów jest odbierane (moim zdaniem słusznie) jako przejaw skrajnej arogancji i doprowadza ich do uzasadnionego szału.

Podkreślmy więc to jeszcze raz: Szkocja to mały, ale dumny kraj z własną historią i dziedzictwem kulturowym. Kraj, w którym jak się mówi, przypada najwięcej wynalazców w przeliczeniu na mieszkańców. Kraj, który ma własny parlament, system szkolnictwa czy ochrony zdrowia. W przeciwieństwie do uprzejmych, ale chłodnych Anglików, Szkoci to przyjaźni, gościnni i otwarci na obcokrajowców ludzie. Chyba że ci obcokrajowcy pochodzą z Anglii. To wtedy wiadomo. Inna bajka.

Dla mnie ten autobus cały czas jedzie. Szkocji cały czas się uczę, daję się jej zaskakiwać i zachwycać. Kto jedzie ze mną?

Magdalena Grzymkowska

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze