Nasze kobiece przyjaźnie zmieniają się, są pełne różnych emocji. Czasami potrzebujemy przerwy albo po prostu nasza przyjaźń się kończy lub zaczyna ponownie. Nasza wspólna przeszłość jednak łączy nas już na całe życie. Jak to jest z waszymi przyjaźniami?
Zapraszamy na trzecią i ostatnią część opowieści o przyjaźniach naszych klubowiczek. Jednocześnie życzymy wszystkim, waszym i naszym przyjciółkom, szczęścia we wszystkich jego wymiarach. Wspierajmy się nawzajem.
Oliwia z Austrii powołuje się na wypowiedź Lisa z książki „Mały Książę” Antoine’a de Saint-Exupery: „Oswoić znaczy stworzyć więzy”. Taką definicję przyjaźni lubię najbardziej i jest to również jeden z moich ulubionych momentów w książce – opowiada. Jednak zdecydowanie wygrywa stwierdzenie: „Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Ale dziś chciałabym opowiedzieć o więzach przyjaźni, w której to obie patrzymy właśnie sercem.
Z Agą poznałam się na studiach. To była klasyczna historia. Poznałyśmy się poprzez wspólne wykłady, imprezy itd. Z czasem nasza znajomość nabrała tempa, były wspólne wakacje i wyjazd na stypendium do Danii. Już wtedy nasza przyjaźń była dość obiecująca. Miałyśmy podobne priorytety i podobnie patrzyłyśmy na świat. Dzieliłyśmy razem chwile smutku i radości, a nasze głowy i serca wypełniane były powoli wspólnymi wspomnieniami. Wydawałoby się, że wszystko było idealne. A jednak okazało się, że nasza przyjaźń nie przetrwała rozłąki. Aga postanowiła zostać w Danii, a ja wróciłam do rodzinnego miasta. Obie starałyśmy się najlepiej jak mogłyśmy ułożyć sobie życie po studiach. Utrzymywałyśmy kontakt, ale z czasem ten zaczął słabnąć. Do naszych konwersacji zaczęły wkradać się nieporozumienia i negatywne emocje. Potrzebowałyśmy siebie nawzajem, a jednak nie potrafiłyśmy odnaleźć siebie na odległość. Każda z nas miała swoje problemy i każdej z nas wydawało się, że ta druga jej nie rozumie. Kontakt urwał się po jakimś roku. Mimo że nie rozmawiałyśmy, myślami często wracałam do mojej kumpeli, śledziłam ją na social mediach. Ale jak to przy rozpadzie związku bywa, serce mocno krwawi, a oglądanie zdjęć przyjaciółki, która układa sobie życie bez ciebie, powoduje jeszcze większy ból. Wydaje mi się, że tego bólu było w końcu już za dużo i po długim czasie przerwy stała się rzecz wyjątkowa. Wróciłyśmy do pisania do siebie. Każda z nas wyrzuciła z siebie to, co ją męczyło. Szczerze i bez filtra. Obie przyjęłyśmy to „na klatę”. Odnowiłyśmy kontakt, zaczęłyśmy się spotykać, opowiadać, co się dzieje w naszych życiach. Od tego momentu nasza przyjaźń weszła na zupełnie inny poziom. Dużo głębszy, dużo bardziej prawdziwy. Teraz rozmawiamy codziennie, o wszystkim i o niczym; o rzeczach ważnych i banalnych. Po mojej przeprowadzce do Niemiec, to właśnie ona pomogła mi przetrwać szok emigracyjny. Wspierała, pisała, sprawdzała, czy wszystko w porządku.
Więzy, które stworzyłyśmy jeszcze w czasach studenckich okazały się na tyle silne, że mimo braku kontaktu przez jakieś dwa lata, udało nam się odnowić przyjaźń i to ze zdwojoną siłą. Teraz aż trudno mi uwierzyć, że ta rozłąka miała naprawdę miejsce. Mimo dzielących nas kilometrów jesteśmy sobie bliższe, niż gdy dzieliłyśmy ze sobą pokój. Jesteśmy żywym przykładem, że przyjaciółki to rodzina, którą wybieramy sobie same.
„Ze starym przyjacielem jest jak ze starym płaszczem. Jest bardzo wygodny. Przybrał kształt mojego ciała, doskonale dopasował się do moich wypukłości i nie krępuje moich ruchów, a jedyną oznaką jego obecności jest ciepło, które czuję, gdyż on mnie ogrzewa”. (Victor Hugo)
Kolejną opowieść o swoich meandrach w przyjaźni przedstawia Sylwia z Norwegii. Zanim mnie i Olgę połączyła wielka przyjaźń, dzieliła nas ogromna antypatia, a w zasadzie nienawiść – wspomina Sylwia. Miałyśmy wspólną przyjaciółkę, ale nigdy nie spędzałyśmy czasu w trójkę. Kiedy ja przychodziłam do Emilii, Olga wychodziła. Nie lubiłam jej do tego stopnia, że któregoś razu omal nie złamałam jej nosa podczas gry w siatkówkę. Miałam dużo siły i postanowiłam użyć jej przeciwko Oldze, serwując w nią piłkę. Szukałam okazji, by jej dopiec. Minęło tyle czasu, a ja wciąż nie wiem, co rozpętało wojnę między nami. Pogodziła nas wódka. Nie przyznam się, ile miałyśmy lat, ale byłyśmy daleko od pełnoletności. Od jej osiągnięcia dzieliły nas lata świetlne. Któregoś wieczoru postanowiłyśmy zakopać topór wojenny, a miał nam w tym pomóc kradziony spirytus. Spirytus należał do ojca Olgi i był ukryty na strychu, gdzie znajdował się także jej pokój. Nawiasem mówiąc, lokalizacja pokoju sprzyjała rozwojowi alkoholizmu w kolejnych latach. Sporą ilość alkoholu rozcieńczyłyśmy kompotem truskawkowym. Olga była prawie nieprzytomna, a ja, jako starsza o dwa lata koleżanka, starałam się trzymać fason i w miarę możliwości kontrolować sytuację. Zakończenie tej historii było równie zabawne jak my w stanie wskazującym. Olga zrzuciła winę na brata, za co dostał manto od ojca, a później kara dosięgnęła małoletnią spirytusową złodziejkę i także oberwała. Już później nic nie kradłyśmy ze strychu, zresztą nie było już co. Wszystko zostało wypite. Od tamtej pory Olga stała się mi najbliższą z całej naszej paczki przyjaciółek, do której później dołączyła Monika. Dom Olgi był dla nas miejscem magicznym, oazą spokoju i beztroski. Nikt nas nie kontrolował. Przesiadywałyśmy godzinami w kuchni, obgadując wspólnych wrogów lub rozmawiając o chłopakach. Układałyśmy idiotyczne piosenki, które bawiły tylko naszą czwórkę. Śmiałyśmy się z siebie nawzajem. Słuchałyśmy Pidżamy Porno i Happysadu. Było dużo śmiechu i taniego wina. Pewnego dnia wspólnie zarządziłyśmy, że obetniemy Oldze włosy. Nie pamiętam, która wykonała pierwsze cięcie. Muszę zaznaczyć, że pomysł miałyśmy na miarę profesjonalnych fryzjerek. Niestety żadna z nas nie zorientowała się w porę, że cieniowanie rozpoczęłyśmy od dołu. Olga do tej pory nas za to wyzywa, tzn. mnie, bo Emila i Monika umyły ręce i według ich wersji wydarzeń, one tylko nadzorowały pracę i się przyglądały. Dlaczego zatem nie zareagowały?
Dom Olgi był noclegownią i jadłodajnią. Z tęsknotą wspominam kanapki z pasztetem i ketchupem. Kulinarnym rarytasem w wykonaniu Olgi były naleśniki z parówką i majonezem. Kultowa stała się także karpatka jej autorstwa. Śmiało można byłoby ją podać osobom, które mają spore braki w uzębieniu. Karpatka miała konsystencję mocno płynną. Ola często nosiła ubrania zabrudzone farbą, a jej wymówką było słynne zdanie: “No co? Malowałam”, co oczywiście nie było prawdą. Każda z nas miała swoje osobiste dramaty i nastoletnie rozterki. Domy Moniki, Emilii i Olgi wspólnie tworzyły substytut mojego domu. Mama Moniki emanowała prawdziwym matczynym ciepłem z lekką dozą nadopiekuńczości. Mama Emilki o nic nigdy nie wypytywała i zawsze z otwartymi ramionami przyjmowała mnie pod ich dach. A mama Olgi pracowała we Włoszech, ale to jej zawdzięczam pierwsze prawdziwe wakacje za granicą. Na zawsze pozostanę jej wdzięczna za ten wspaniały czas i mam nadzieję, że już niebawem będę mogła ugościć ją w swoim domu. Miałam wtedy szesnaście lat i ani grosza przy sobie. Za wszystko zapłaciła pani Jola.
Byłyśmy nierozłączne. Każda z nas była całkowicie inna, ale pomimo różnic potrafiłyśmy się dogadywać bez słów. Milczeć też nam się udawało, a to definiuje prawdziwą przyjaźń. Wiele razem przeżyłyśmy. Dzięki dziewczynom przetrwałam najtrudniejszy okres w moim życiu. Kiedy nie miałam gdzie spać ani co jeść, one zawsze były obok. Tamte beztroskie lata przeminęły. Teraz każda z nas ma rodzinę, dzieci, obowiązki i pracę. Pochłonęły nas dorosłe sprawy. Z Olgą nadal mam kontakt. Bywały okresy kiedy nie odzywałyśmy się do siebie długo, bez żadnego powodu, zwyczajnie wpadłyśmy w łapska codzienności. Zawsze kiedy wracałyśmy do siebie, nie było sztuczności, nie dało się odczuć tego “zawieszenia”. Było normalnie, jakby gdyby nic się nie stało. Cenię Olgę za jej dobre serce, za to że nikogo nie ocenia i daje szansę. Podziwiam jej spokój ducha i umiejętność pogodzenia się z wieloma sprawami, z życiem. Wiele mogłabym się od niej nauczyć. Absolutnie kocham w niej swobodę i lekkość bytu. Ma w sobie coś z dziecka. Może to ten szczery uśmiech? Jesteśmy jak ogień i woda, ale nawzajem się uzupełniamy. Ona często działa na mnie chłodząco i reguluje temperaturę moich emocji. Ja nawołuje ją do walki o siebie i chcę, żeby była silna oraz bardziej stanowcza. Monika, Olga i Emila były dla mnie jak siostry. Najlepsze lata spędziłam właśnie z nimi. Aktualnie kontakt mam jedynie z Olgą. Pomimo sytuacji, decyzji, życiowych zakrętów i całej reszty, która miała wpływ na nasze relacje, nadal podtrzymuję obraz tej niesamowitej przyjaźni, która dawała mi radość życia i nie raz to życie ratowała. Liczę, że jeszcze kiedyś będzie nam dane usiąść w czwórkę przy wspólnym stole i śmiać się do rozpuku jak za dawnych lat.
„Prawdziwa przyjaźń jest w stanie pokonać czas, odległość i milczenie…” (Isabel Allende)
O swoich doświadczeniach opowiedziały:
- Oliwia Zimniewska, Austria
- Sylwia Kaźmierczak, Norwegia (insta: @dziewczynabombera)
Zebrała: Honorata Demczuk