Felietony

Mój ulubiony folder ze zdjęciami nosi nazwę „Miłość własna”. Tak. Nauczyłam się kochać siebie i jeśli wyjątkowo polubię jakąś swoją fotografię, dodaję ją właśnie do tego albumu. Kiedy co jakiś czas któryś z licznych kompleksików wystawia głowę niczym hydra, otwieram folder i uśmiecham się do siebie. Przecież to, czy akurat WYGLĄDAM lepiej czy gorzej nie zmienia faktu, że JESTEM piękna. Jeśli nie jestem w czyimś guście – trudno. Najważniejsze, że jestem w moim guście.

Oczywiście, by dostać się do „Miłości własnej”, zdjęcie musi przejść bardzo ostrą selekcję. Żadnych zamkniętych oczu, nietwarzowych kolorów, pryszczy i wałeczków. Ale… po folderze widać też, jak bardzo zmieniła się moja percepcja piękna. Kiedyś dominowały tu zdjęcia z makijażem i biżuterią, w wyjątkowo pięknych strojach. Teraz może się załapać i zdjęcie w wyświechtanym podkoszulku, bez makijażu, sauté. Doskonale widać wszystkie zmarszczki koło oczu, na szyi, a także tę gniewną pionową na czole. Widać worki pod oczami – cóż, jestem matką w średnim wieku, po nieprzespanych nocach dochodzę do siebie z tydzień. Ważny jest uśmiech, ciepło, spokój – to wystarczy, bym czuła się piękna. 

No dobrze. Wrzucam fotkę na fejsa. Powtarzam sobie, że to nieważne, czy się podobam innym, ale przecież odrobina próżności jeszcze nigdy nikogo nie zabiła. Kolejne serduszka, lajki i pochlebne komentarze poprawiają humor – więc jednak podobam się nie tylko sobie samej! „Do twarzy Ci w tej fryzurze”, „piękna sukienka”, „co za uśmiech!” – niby nic takiego, a przecież łechce ego. I niech łechce! To jak czekoladka do kawy, jak kleks śmietany na zupie-kremie, jak promyk słońca zza chmur. Obejdziesz się i bez tego, ale jest ci tak przyjemnie!

I wtedy pisze Ona. W prywatnej wiadomości, bo to pytanie nie ma być widoczne dla wszystkich.

„Czy jesteś smutna?”

Tak. Nie. 

Ciężko powiedzieć.

Mam dobre życie, wiele wesołych chwil, córeczkę – małego anioła, rezolutnego i empatycznego, męża, który mnie kocha, pracę, którą lubię, przyjaciół, dach nad głową, wiele nieprzeczytanych książek, dużo muzyki… Jestem szczęśliwa. 

A jednak, jeśli się bliżej przyjrzeć, widać ten smutek w głębi oka. Czy więc jestem smutna? Nie! Raczej… naznaczona smutkiem. Brzmi pretensjonalnie, wiem. Trudno mi jednak znaleźć lepsze sformułowanie na to, co tkwi na dnie oczu. Już nigdy nie podzielę się szczęściem i weselem z moją Mamą. Już nigdy nie powiem w gniewie, że „wracam do domu”, mając na myśli ten dom, który miałam w Polsce. Już zawsze przeglądając stare zdjęcia, będę mieć gulę w gardle.

Większość ludzi nie patrzy w moje oczy na tyle długo czy też na tyle głęboko, by ten smutek dostrzec. Dlatego dziękuję ci, Przyjaciółko, za to, że chce ci się patrzeć w moje oczy i że umiesz zrozumieć. Dzielą nas tysiące kilometrów, a jednak – widzisz moją duszę, a nie tylko to, co na zewnątrz.

Natalia Brede

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Maria
Maria
2 lat temu

O jak ja Cię rozumiem! Myślę że każda z nas, która zostawiła “dom” w Polsce ma ten smutek gdzieś daleko w spojrzeniu…
Staram się zatrzymać każdą chwilę, zapach, emocje jakie mam za każdym razem będąc w Polsce na krótką ale “pełną emacji” chwilę.

Awatar użytkownika
2 lat temu
Odpowiedz  Maria

Też się staram. Ale te chwile i tak umykają.