EmigracjaFelietonyAmeryka pachnie zwycięstwem

Jako młoda dziewczyna i córka marynarza nasłuchałam się opowieści taty o dalekim kraju za oceanem, w którym wszystko było duże i kolorowe, wieżowce sięgały chmur, samochody miały skórzane dachy, sklepy z zabawkami były rozmiarów stadionu, a życie wyglądało, jakby toczyło się na innej planecie.

Tata wypływał w długie rejsy transatlantyckie, częstotliwość jego wyjazdów nie szła w parze z długością pobytu w domu, zatem jak wyjechał w jeden ze swoich rejsów, to po powrocie, jego rodzina powiększyła się o jedną małą osóbkę – mnie. Do końca nie wiadomo było, czy będę chłopcem, czy dziewczynką, a że tatusiowie najczęściej marzą o synku, to tata na przywitanie swojego pierworodnego przywiózł kilka amerykańskich „matchboxów”. I tak zapoczątkował we mnie miłość do techniki i wydawałoby się chłopięcych gadżetów.

Jako niemowlak nie miałam jeszcze szansy bawienia się resorakami, ale jak troszkę podrosłam, to fordy, pontiaki i chevrolety były moimi pierwszymi umilaczami czasu i zupełnie zastępowały mi smoczek.

W kolejnych latach, jak tata wracał z rejsu, zabierał mnie do sklepu dla marynarzy, w którym można było kupić wyłącznie zagraniczne produkty za dolary bądź bony. Kupowaliśmy kolejne “matchboxy” – nie do zdobycia wtedy nigdzie indziej niż w Pewexie bądź Baltonie. Od małego uwielbiałam samochody, a w szczególności te amerykańskie! Pragnęłam je kiedyś zobaczyć na żywo, przejechać się takim amerykańskim wozem, w którym silnik głęboko ryczy, a osiem cylindrów pod maską wyrywa ciężką potężną maszynę do przodu! W okresie szkolnym najczęściej bawiłam się z chłopcami, jeździliśmy wspólnie na rowerach i je naprawialiśmy. Często zajeżdżałam do sąsiadów, którzy mieli zakład samochodowy, podglądałam, jak wyglądają podwozia samochodów, uczyłam się rozróżniać silniki i ich pojemności. Na pamięć znałam każdą markę samochodu, potrafiłam nawet wymienić ilość koni mechanicznych w różnych pojazdach.


Już jako uczennica podstawówki zdawałam sobie sprawę, że aby podróżować, musiałam znać język obcy.

Od wczesnych lat uczyłam się zatem języków i miałam ku temu smykałkę. Z chłopakami graliśmy w państwa i miasta, w ostatniej rubryczce, zamiast kolorów dodawaliśmy marki samochodów, a wszystko wypełnialiśmy w języku angielskim. Ot, taka zabawa w czasach, kiedy komputerów nie było, a dzieci spędzały pół dnia na podwórku.

Na studia wybrałam Akademię Morska, Wydział Nawigacyjny w systemie zaocznym, moje zamiłowanie do techniki trwało, więc rozpoczęłam pracę w salonie samochodowym GM. Testowałam samochody, uczyłam się każdego szczegółu na ich temat tak, aby żaden klient mnie nie zaskoczył. Wybór moich studiów morskich był również głęboko przemyślany, miałam w głowie dość cwany plan. Wymyśliłam sobie, że kiedyś wybiorę się w rejs za ocean i tak jak tata odwiedzę odległy amerykański ląd, ba – może tam nawet zostanę? Ameryka była dla mnie wtedy tak nieosiągalna jak lot na Marsa, ale wierzyłam, że przyciągając wyłącznie pozytywne myśli, otaczamy się dobrą energią, która pomaga w dojściu do celu.

Nie musiałam długo czekać, wysyłane do wszechświata prośby, dały natychmiast sygnał zwrotny. Na drugim roku studiów wydarzyło się coś nieprawdopodobnego; koleżanka oznajmiła mi, że wylatuje do USA do swojej rodziny i zaprosiła mnie, abym do niej doleciała. Nadarzyła się długo oczekiwana dla mnie okazja, więc nie zastanawiałam się ani trochę, załatwiłam wizę, wzięłam dziekankę, rozstałam się z pracą i pożyczając od rodziców pieniądze na bilet, wyruszyłam w nieznane. Nie zapomnę momentu, w którym maszyna Boeinga odrywała się od tafli pasa startowego w Berlinie, poczucia szczęścia, radości jednocześnie przeplatanego z obawą, niepewnością i strachem, co to będzie? Łzy płynęły mi po policzku i do dziś nie wiem, czy bardziej ze szczęścia, czy ze smutku, że opuszczam stary kontynent, ukochanych rodziców i brata.

Lądując na lotnisku w Filadelfii, wypatrywałam pierwszych amerykańskich akcentów, wszystko wyglądało inaczej. Wysiadając z samolotu, zauważyłam niespotykane w Europie wykładziny, zapach lotniska pamiętam do dziś: mieszanka matowej taśmy Scotch ze świeżo wydaną gazeta. Przejście przez kontrolę było kolejnym wyzwaniem, któremu musiałam się stawić. Wysłano mnie na drugą kontrolę, wypytywano mnie, w jakim celu przyjechałam i na jak długo zamierzam zostać. Dużym plusem był fakt, że posługiwałam się dość dobrze (jak mi się wtedy wydawało) językiem angielskim, więc celnik był dla mnie wyrozumiały. Przybił mi stempel na sześć miesięcy i witaj przygodo! Stało się! Marzenie się spełniło! Odebrałam bagaż z karuzeli i udałam się do wyjścia. Przesuwne drzwi otwierając się, wpuściły powietrze z zewnątrz, moje nozdrza od razu wyczuły zapach Ameryki: czysta świeża pościel, ciepła bawełna i nutka gumy balonowej. Tak pachnie Ameryka, zapach czystego zwycięstwa!

Tu marzenia stają się realne!

Osiągnęłam swój cel, nie wierzyłam, że udało mi się postawić nogę na tak odległym kontynencie. Ameryka stała przede mną otworem i teraz ode mnie zależało, jak się jej odwdzięczę za przyjęcie.

Koleżanka odebrała mnie z lotniska, wsiadłyśmy do jej niebieskiego pontiaca, była to moja pierwsza podróż amerykańskim samochodem wzdłuż autostrad w Filadelfii; tępy dźwięk automatycznej skrzyni biegów, odgłos kół przemieszczających się zwinnie po szerokiej sześciopasmowej autostradzie, rozświetlone potężne centrum miasta i słynne drapacze chmur, po bokach olbrzymie kolorowe podświetlane tablice reklamowe, wszystko tak jak sobie wyobrażałam – z wielkim rozmachem. Po chwili zjechałyśmy z autostrady i przede mną pojawiły się uliczki z zabudową kolonialną, co za zaskoczenie, dosłownie, jakbym przeniosła się w czasie. Filadelfia to jedno z najstarszych miast w Stanach, to tu prezydent Jefferson w 1776 r. podpisał Deklarację niepodległości, co zapoczątkowało narodziny Stanów Zjednoczonych, a tego ciepłego wrześniowego dnia 1998 roku, w jednym z amerykańskich miast pionierskich narodziłam się nowa ja: odważna, niezależna, chłonna amerykańskich przygód.

Czy byłam na to gotowa? Od urodzenia czekałam na ten moment. Byłam odważna i nic nie stało mi na przeszkodzie. Nie znałam słowa strach! Zafascynowana możliwościami, jakie pojawiły się na mojej drodze życia, niezwłocznie rozpoczęłam kroki ku spełnieniu swoich amerykańskich marzeń.

cdn…

Beata DeSantis

4.7 11 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze