FelietonyŚwięta i tradycje

Scenka 1

Siedzę na balkonie, przez cały dzień z domu naprzeciw z pełną mocą dudni coś w rodzaju gruzińskiego disco-polo. Nagle wszystko milknie w pół piosenki, a z domu rozlega się żałosne zawodzenie „oj deda, deda, dedaaaaa….” (gruz. „o mamo, mamo”). Aha, czyli ktoś umarł. Zawodzenie nie milknie ani po godzinie, ani po dwóch, zmienia się jedynie jego natężenie, dołączają inne głosy, a niektóre cichną. Monotonne „oj deda….” powtarzane do zdarcia gardła prześladuje wszystkich na ulicy jeszcze przez kilka dni. 

Scenka 2

„Danuta, chodź na chwilę” – prosi dwudziestoletnia córka gospodyni. „Popatrz, które buty lepsze, które ładniejsze?” – pyta i prezentuje mi błyszczące złote szpilki oraz nieco niższe granatowe czółenka na obcasie. „Keti, ale na jaką okazję chcesz je założyć, idziesz na wesele?” – pytam. „No co ty, na jakie wesele, ciotka umarła, na pogrzeb idę i muszę super wyglądać. To co, założę te złote, chyba są bardziej sexy?”. 

Scenka 3

Budzi mnie gwałtowne walenie do drzwi. Zaspana otwieram, do środka wpada sąsiadka i przejęta informuje mnie, że w nocy zmarł mąż właścicielki, więc trzeba wszystko przygotować, bo ciało już w drodze. Co??? Na klatce schodowej czeka już tłum nieznanych mi ludzi z obrusami, świecami i cholera wie czym jeszcze w rękach. To nie ukryta kamera, to się dzieje naprawdę! 

Gruzińskie zwyczaje pogrzebowe są w stylu takie same, jak wszystko w Gruzji – przesadzone, teatralne, jak wielka sztuka rozpisana na dziesiątki aktorów. A przynajmniej takie są na prowincji, może w stolicy wszystko odbywa się w bardziej stonowany sposób, ale prowincja starannie kultywuje tradycje. 

W momencie śmierci członka rodziny, niezależnie od jego wieku i faktycznych uczuć, jakie budził w innych za życia, zaczyna się wielki płacz. Czasem z potrzeby serca, a czasem na pokaz. Ma być głośno i dramatycznie. Zewsząd zbiegają się sąsiedzi i znajomi, oni też dołączają do szlochów, ale jednocześnie dyskretnie zaczynają przemeblowanie w domu. W najbardziej reprezentacyjnym pokoju ustawia się coś w rodzaju katafalku, na którym w trumnie układany jest zmarły. Dookoła trumny zasiada najbliższa rodzina, pojawia się pop z błogosławieństwem, po czym cała okolica przychodzi pożegnać się z osobą, która właśnie opuściła ziemski padół. Przez pokój przewijają się dziesiątki, a może i setki ludzi, nawet niekoniecznie znajomych, bo dla nie znających pojęcia prywatności Gruzinów chodzenie na pogrzeby i stypy to prawie sport narodowy i wspaniała rozrywka. Za to ewentualny cudzoziemski gość na pogrzebie to absolutny gość honorowy. 

W tym samym czasie w przydomowym ogrodzie ustawia się stoły, przynosi lub gotuje jedzenie i rozpoczyna suto zakrapiane ucztowanie ku czci zmarłego. Kolejny dzień to ciąg dalszy szlochów, modlitw, wizyt, rozmów towarzyskich i biesiadowania – i tak w kółko przez tydzień. Tak, według tradycji przez siedem dni zmarły leży w domu, niezależnie od pory roku, a przypominam, że latem w Gruzji standardowa temperatura to 40 stopni! Po tygodniu ciało wynosi się z domu i w otwartej trumnie niesie okrężną drogą przez całą miejscowość na cmentarz. Dlaczego trumna jest otwarta? To proste, aby zmarły miał okazję pożegnać się na zawsze z miejscami, które były mu bliskie za życia. Po religijnej ceremonii pogrzebowej żałobnicy wracają do domu zmarłego i biesiadują jeszcze jakiś czas, aż pierwszy etap obrzędów zostaje zakończony.

Czterdzieści dni później ma miejsce kolejny wielki zjazd towarzysko-rodzinny, którego zasadniczą treścią jest wspólne wspominanie zmarłego, a następnie kilkudniowa impreza ku jego czci. Ot, taka stypa z opóźnionym zapłonem. Myślę, że teraz staje się już jasnym, dlaczego młode dziewczyny tak stroją się na pogrzeby – to idealna okazja poznać fajnego chłopaka. Inaczej niż na weselach, gdzie wszyscy bawią się pod czujnym okiem starszego pokolenia, a w dodatku osobno młode kobiety, a osobno mężczyźni, na pogrzebach towarzystwo jest dużo bardziej rozluźnione i wymieszane. Ileż zauroczeń i wielkich miłości narodziło się na gruzińskich stypach!

Pamięć o zmarłych kultywowana jest także bardzo specyficznie. W drugi dzień świąt wielkanocnych rodziny spotykają się przy grobach, polewają je winem i układają na nich barwione na czerwono pisanki, a potem wspólnie śpiewają i ucztują w atmosferze lekko nostalgicznego pikniku. Co ciekawe, grobowce też nie są byle jakie, przypominają małe altanki z ławeczką, płotkiem i tysiącem ozdób, a na pomnikach zmarłych przedstawia się w sposób dla nich charakterystyczny – w najlepszych ubraniach, pijących wino, tańczących, prowadzących samochód, rozmawiających przez telefon komórkowy…. W jednej z okolicznych wsi widziałam nawet nagrobek w kształcie samochodu naturalnej wielkości, bo zmarły był właścicielem pierwszego w okolicy auta.

Popularne jest także ustawianie w oknach fotografii zmarłych albo wkomponowanie ich zdjęcia w ścianę domu. Często widuje się starsze kobiety, które noszą okrągłe broszki z podobiznami zmarłych mężów lub dzieci. Najciekawsze są jednak małe budki podobne do karmników dla ptaków stawiane przy gruzińskich drogach w miejscach, gdzie ktoś zginął w wypadku samochodowym. W budce takiej z reguły umieszczona jest fotografia zmarłego i butelka lub szklanka z alkoholem, czasem także owoce lub słodycze. Zatrzymując się w takim miejscu, oddajemy hołd zmarłemu, wskazane jest też uczczenie jego pamięci poprzez wypicie toastu w jego intencji. Jak to zauważył mój znajomy – tworzy się przez to swoiste perpetuum mobile: ktoś ginie w wypadku, kolejny pije toast ku jego czci, wsiada do samochodu… i za chwilę pojawia się kolejna mini-kapliczka. Oczywiście to tylko ponury żart, ale trzeba przyznać, że szczególnie w wysokich górach takich budek widuje się przerażająco dużo. Dla mnie były czymś w rodzaju ostrzeżenia – uważaj, żeby nie stanęła tutaj kapliczka upamiętniająca ciebie!

Danuta Łazarczyk

5 6 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze