FelietonyPodróże

Rynek kamperów i kampervanów od kilku lat przeżywa oblężenie. Media społecznościowe zalewane są zdjęciami vanów boho z łapaczami snów i klimatycznymi światełkami, na tle których spełniona życiowo vanliferka z metalowym kubkiem kawy w ręce patrzy prosto na zachodzące nad oceanem słońce. Nie dziwi więc, że każdy pragnie mieć swojego kampera i ruszyć nim w wymarzoną podróż. Niestety w mediach społecznościowych nie wspomina się o mniej widowiskowych aspektach van lifu. W końcu zdjęcie z opróżniania toalety jest zdecydowanie mniej atrakcyjne niż z podziwiania zachodu słońca, mimo że jedno i drugie jest w van lifie regularnie gwarantowane.

Złe dobrego początki

Od początku pandemii w Polsce zarejestrowano ponad 3200 pojazdów kempingowych. W 2021 roku było ich o 100% więcej niż w roku poprzednim. A nasz był jednym z nich. Peugeot J5, półintegra z luksusową zabudową Hymer. Rok produkcji – 1989. Prawie mój rówieśnik. Kiedy szukaliśmy kampera w marcu 2021 roku, trwał boom na tego typu pojazdy, o czym sprzedający doskonale wiedzieli. Nierzadko wystawiali ogłoszenia z samochodami, które, delikatnie mówiąc, nie zachęcały do oglądania. O kupnie nie wspominając. Oferta była więc mocno ograniczona. Kamper, którego kupiliśmy, był jedynym, jaki obejrzeliśmy na żywo. Ale nie było się co zastanawiać. Spełniał nasze kryteria: miał łazienkę (przy dwójce małych dzieci, w tym niemowlaku, obowiązkowy element), był duży i gotowy do jazdy, a tym samym nie wymagał remontu. To ostatnie, przy dzieciach i pracy na etat, było dla nas kluczowym warunkiem. Po cichu marzyliśmy o zbudowaniu własnego kampervana od zera, ale tym razem mierzyliśmy siły na zamiary.

Kampera kupiliśmy w perspektywie dłuższej podróży.

Ale zanim do niej doszło, przez ponad trzy miesiące testowaliśmy go na ojczystych trasach. Taktyka, którą przyjęliśmy, była słuszna, gdyż pojazd psuł się za każdym razem. Aż ciężko było w to uwierzyć. Finalnie w czerwcu – w najgorszym z możliwych momentów, bo zaraz przed sezonem kamperowym, nasz dom na kółkach trafił do mechanika na lawecie z silnikiem pękniętym na pół.

Nie było się już co oszukiwać: sromotnie przegraliśmy tę bitwę. Naturalnym było pojawienie się licznych momentów zwątpienia, czy zakup tak starego samochodu był dobrym pomysłem. Na szczęście minęły wraz z wizytą u mechanika, u którego na naprawę czekały pojazdy znacznie młodsze. Od pewnego wieku, w przypadku kamperów, awarie są po prostu nieuniknione. Po wymianie, bagatela, silnika, skrzyni biegów, zawieszenia i kilku innych elementów, odebraliśmy pojazd gotowy do podróży. Załatwiliśmy formalności związane z wyjazdem, wyprowadziliśmy się z wynajmowanego mieszkania i na początku grudnia ruszyliśmy ku słońcu. Kierunek – Turcja.

Pokaż mi, czym jeździsz, a powiem ci kim jesteś

Ludzie w Polsce pukali się w głowy, kiedy oznajmialiśmy im, że ruszamy naszym 32-latkiem w tak daleką podróż. Wiele osób nie wyjechałoby nim za granicę własnego miejsca zamieszkania. Tym bardziej z dwójką małych dzieci. A co dopiero na inny kontynent! Na miejscu okazało się jednak, że może i w środowisku niekamperowym jesteśmy postrzegani jako szaleńcy, ale na innych vanlifersach wiek naszego kampera nie robi najmniejszego wrażenia.

Uwagę przyciągają za to pojazdy przerobione na domy na kółkach, które szary Kowalski już dawno odstawiłby na złomowisko. I owszem, zdarzają się kilkuletnie kampervany, a nawet nowe kampery prosto z salonu (chociaż akurat taki widzieliśmy tylko jeden), jednak śmiało można powiedzieć, że ludzie po prostu jeżdżą tym, co mają oraz na stworzenie czego pozwoliła im ich własna fantazja. Karetki, wozy strażackie, ciężarówki wojskowe czy terenówki przerobione na mobilne cztery ściany wcale nie należą do rzadkości. A niektóre z wyposażeniem, które potrafi zwalić z nóg: kominki, suszarnie do ziół, pralki, piekarniki. Oczywiste w domu.

W kamperze – niekoniecznie.

Zresztą tak samo jak przeróżne pojazdy w drodze można spotkać bardzo odmienne typy ludzi. Są medytujący codziennie o poranku hippisi, dla których van life jest sposobem na życie, ale i twardo stąpający po ziemi pracownicy korporacji, którzy zdecydowali się na krótką przerwę w karierze, żeby spełnić podróżnicze marzenie. Są ludzie, którzy żyją z relacjonowania swojej podróży w mediach społecznościowych, ale też tacy, którzy pracują w modelu quasi tradycyjnym, czyli zdalnie, ale z kampera. Niektórzy harują przez kilka miesięcy w roku, żeby jego resztę móc spędzić w drodze. A wielu vanlifersów podróżuje po prostu dzięki oszczędnościom. Żadna z poznanych nam osób nie trafiła szóstki w totolotka ani nie odziedziczyła fortuny po ciotce z Ameryki. Zamiast kredytu na mieszkanie wybrali skromniejsze życie na kilku metrach kwadratowych.

Co do wieku, tutaj również nie ma reguły. Kamperami podróżują ludzie młodzi, którzy powoli wkraczają w dorosłe życie, millenialsi zawiedzeni konsumpcjonizmem i wspinaczką po szczeblach kariery, którzy szukają nowej życiowej drogi czy czerpiący z wolności emeryci. Są rodziny z dziećmi w różnym wieku (starsze w edukacji domowej), pary, samotne wilki. Niektórzy zostają w jednym miejscu nawet kilka miesięcy, tworząc małe społeczności, inni nastawieni są na zwiedzanie. Nierzadko vanlifersi podróżują wspólnie, potem rozjeżdżają się na jakiś czas, żeby za chwilę znowu spotkać się w innym miejscu. Dzisiejszy van life nadal ma w sobie coś z pierwotnego nomadyzmu, ale przybiera przeróżne formy i praktykowany jest przez ludzi z bardzo odmiennymi wartościami i usposobieniami. 

Van life w Turcji

Mija piąty miesiąc naszej podróży po Turcji. Z dwójką dzieci: niespełna pięcioletnim synem i ponad roczną córką, przejechaliśmy od zachodniej części kraju nad Morzem Egejskim do wschodnich krańców, niedaleko Syrii i Iranu. W planach mamy jeszcze kilka punktów do odwiedzenia. Były leniwe tygodnie, podczas których staliśmy w jednym miejscu, było też intensywne zwiedzanie. Już po kilku tygodniach od wjazdu przekonaliśmy się, że Turcja jest w tym roku popularnym kierunkiem wśród vanlifersów. Najwyraźniej było to widać w zimie. Chociaż jak się okazało, ta była w Turcji w tym roku wyjątkowo chłodna.

Jak na złość.

Nie zmienia to jednak faktu, że Turcja jest miejscem idealnym do tego stylu życia i podróżowania. Przede wszystkim sami Turcy kochają caravaning na dziko, a z założenia van life to omijanie kempingów. Od piątku do niedzieli na najbardziej popularne miejsca zjeżdża się cała masa tureckich kamperów i przyczep (to głównie w tych ostatnich gustują lokalsi). Zresztą nie brakuje też mieszkańców, którzy przyjeżdżają na weekendowe piknikowanie zwykłymi samochodami. Rozmawiają, grillują, tańczą, dzielą się jedzeniem, piją ukochany przez Turków çay. Widać, że ten wspólny czas na świeżym powietrzu jest dla nich ważny. Dlatego nie przeszkadza im obecność kamperów. I to czuć. Nierzadko mieszkańcy częstują swoich tymczasowych sąsiadów warzywami i owocami z własnych upraw. Są ciekawi innych ludzi, niezwykle życzliwi, pomocni. A jeśli czasem pojawi się policja, to przede wszystkim sprawdzić, czy wszystko w porządku. Aż chciałoby się tej tureckiej życzliwości zabrać trochę na drugą stronę cieśniny Bosfor…

Z technicznego punktu widzenia, czyli codziennego serwisowania kampera, Turcja sprzyja życiu w drodze. Właściwie wszędzie można znaleźć krany z bieżącą wodą. Leżący gdzieś przy drodze lub na plaży szlauch czy kran to norma. W ostateczności zbiorniki można napełnić przy każdym meczecie. Podobnie z opróżnieniem chemicznej toalety. Chociaż tutaj trzeba się bardziej nagimnastykować ze znalezieniem przyjaznego miejsca. Pozbywanie się śmieci też nie stanowi problemu – można je wyrzucić do wszechobecnych wolnostojących kontenerów, o które, choćby już w Polsce, bardzo ciężko. Niestety, jeszcze nie wszyscy Turcy mają w zwyczaju z nich korzystać. Zaśmiecone plaże, ulice, pola to smutny obraz tureckiego krajobrazu.

Powódź

Każdy szanujący się vanlifer podróżujący po Turcji prędzej czy później trafia do dzielnicy mechaników nazywanej sanayi obecnej w każdym większym tureckim mieście. W plątaninie ulic znaleźć można specjalistów od przeróżnych marek samochodowych (co wieści tablica nad wjazdem zakładu samochodowego), sklepy z częściami, knajpy i… zakłady stolarskie. Jedni kamperowicze przyjeżdżają do sanayi na rutynową wymianę oleju, inni z mniej lub bardziej poważnymi usterkami. Nasz kamper do sanayi dotarł na lawecie z powodu, którego nigdy nie braliśmy pod uwagę. A braliśmy ich wiele.

Pewnego wieczoru, w kompletnej ciemności, nasz dom na kółkach wjechał tyłem do morza. Z nami w środku. W popłochu wyskakiwaliśmy z dziećmi do lodowatej wody, nie zastanawiając się nad tym, co stanie się z kamperem. W tamtym momencie liczyło się tylko nasze bezpieczeństwo. Dwa miesiące po tym wydarzeniu nadal ciężko nam jest w nie uwierzyć. Tak samo jak w to, że na chwilę przed wypadkiem, o godzinie 21, w piątkowy wieczór właśnie w to miejsce przyjechał zawodowy nurek. Samochodem terenowym. Z własną łódką. Korzyść z obecności nurka w takiej sytuacji jest oczywista. Ale dwa ostatnie fakty, z pozoru mało ważne, również miały kolosalne znaczenie. Dzięki pojazdowi z napędem na cztery koła, kamper, który w pewnym momencie zatrzymał się w wodzie, mógł zostać wyciągnięty na żwirową plażę. Łódka posłużyła do odnalezienia na morzu drzwi wejściowych, które wypchnęła siła wody. Karma? Przeznaczenie? Na pewno nie przypadek. Takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem. 

Tej nocy nasza dalsza podróż stanęła pod znakiem zapytania.

Mieliśmy właściwie dwa wyjścia: powrót do Polski i kojarzenie tej wyprawy tylko z jej niefortunnym zakończeniem. Lub przywrócenie kampera do stanu użyteczności i kontynuowanie naszej tureckiej przygody. Postanowiliśmy mieć z tego pobytu zdecydowanie milsze wspomnienia niż zjazd nocą do morza, który był, jak do tej pory, najgorszym wydarzeniem w naszym życiu. Tym samym zdecydowaliśmy się na drugie rozwiązanie. Naprawienie kampera zajęło w sumie kilka tygodni i tyleż samo tysięcy lir. Odwiedziliśmy kilku mechaników i elektryków samochodowych w różnych miastach. Do tego wymiana zepsutych sprzętów. Mieliśmy chwile zwątpienia i rezygnacji. Ale dopięliśmy swego. Nasza podróż trwa nadal. Jednak tylko my wiemy, ile własnych barier musieliśmy przekroczyć, żeby znaleźć się w miejscu, w którym jesteśmy.

Van life (nie) dla każdego

Nie każdy może podzielić się tak dramatycznymi doświadczenia jak my, jednak van life to nie tylko piękne widoki i wymuskane wnętrze domu na kółkach. Media społecznościowe stworzyły fałszywy obraz życia w drodze. Owszem van life ma swoje ogromne zalety: wolność, nocowanie w pięknych okolicznościach przyrody, zasypianie przy szumie fal, budzenie się przy śpiewie ptaków. Ale wad wcale nie ma mniej: codziennie serwisowanie kampera, znienawidzone przez niektórych ręczne mycie naczyń, częste zmiany miejsca, brak stabilizacji, nieustanny bałagan spowodowany małą przestrzenią, przebywanie z kompanami podróży niemalże 24h na dobę na kilku metrach kwadratowych. Wbrew pozorom, życie w drodze nie gwarantuje ciągłej radości, świetnego samopoczucia i braku trosk. Problemy, spięcia i chwile zwątpienia zdarzają się równie często, jak w klasycznym życiu. Jak wszędzie, w van lifie również trzeba znaleźć balans. Wówczas smakuje najlepiej. Warto o tym pamiętać, wybierając stylowe, blaszane kubki i łapacze snów do swojego domu na kółkach. 

Paulina Walczak-Malta

5 2 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze