Być może wiozłaś dzieci do szkoły albo kleiłaś pierogi,
albo może pisałaś jakiś raport w pracy, albo spacerowałaś z psem, albo robiłaś jedną z tysiąca rzeczy, które robisz codziennie. Po wielu latach na emigracji poukładałaś sobie życie, porobiłaś plany i dzień za dniem realizujesz sama siebie w mniejszym lub większym stopniu. Jesteś szczęśliwa mniej lub bardziej, ale wiesz już, że tu na tej obcej kiedyś ziemi jest twój dom. Bo tu masz rodzinę, przyjaciół, może psa. Skrupulatnie pielęgnujesz swoje realia i często nie zastanawiając się brniesz naprzód. Godziny mijają w szybkim tempie, a dni stają się podobne do siebie. I nagle dzwoni telefon. Słuchasz i czujesz jak krew napływa ci do oczu, a w uszach masz szum. Prosisz o powtórzenie, bo nie dociera, bo przecież to nie jest możliwe. Głos w słuchawce spokojnie ze zrozumieniem powtarza, akcentując to jedno zdanie: „Pani bliski jest chory”.
Czujesz jakby cię ktoś walnął obuchem w głowę, ale próbujesz zebrać myśli, przeanalizować sytuację.
Próbujesz znaleźć konieczny teraz spokój. Na tyle, na ile cię na to stać zadajesz konkretne pytania. Kiedy, jak długo, co można zrobić. Obiad jest nieugotowany, dzieci nieodebrane ze szkoły, nieskończony raport dla filmy, pierogi się właśnie rozgotowały w wielkim garze. Odkładasz słuchawkę i chcesz się zerwać i biec. Tylko dokąd? Po te pierogi… raporty… dzieci…? Czy tam do Polski, gdzie potrzebuje cię bliska osoba? Wiadomo, że tam, ale kto się zajmie pierogami, raportami, dziećmi… a może psem?
Zamiast biec, siadasz, bo nogi odmawiają posłuszeństwa, oczy pokrywa powłoka ciemności i powraca ta okropna, pulsująca jak powieka, myśl: Czy się jeszcze zobaczymy? Tyle kilometrów między wami, może morze, a może cały ocean was dzieli.
Słowa w słuchawce brzmiały jak wyrok. Tak bardzo chcesz myśleć racjonalnie, a tak bardzo nie możesz.
Bezsilność.
Desperacja.
Dylemat za dylematem.
Niepewność.
I ten nieznośny, uporczywy ból. Zaczął się w żołądku, powodując odruch wymiotny, a potem przeniknął do krwiobiegu i sparaliżował twoje kończyny.
Długo trwa zanim potrafisz się pozbierać. Ruszasz do działania.
Pal sześć rozgotowane pierogi, druga połówka zajmie się dziećmi i psem. Szef zrozumie, że jednak ten raport nie będzie skończony na czas. Tylko na jak długo starczy szefowi wyrozumiałości, a mąż też musi chodzić do pracy. Czy możesz sobie pozwolić, by pojechać do Polski i pomóc, a może nie zdążysz się nawet pożegnać. Jeśli dzieli was ocean, potrzebujesz pieniędzy na przelot. Wiadomo, że się znajdą, tylko czy wystarczy na resztę…
W Polsce chodzisz od lekarza do lekarza, słuchasz o opcjach, metodach, wizjach… mijają dni.
Dzieci w słuchawce opowiadają o szkole, o swoich znajomych, śpiewają ci piosenki. Partner cię uspokaja, ale gdzieś mimochodem napomina o możliwym awansie, tylko musi jak najszybciej wrócić do pracy. Ty też powinnaś, bo szef… Szukasz nowych klinik, możliwości leczenia, czegokolwiek, by pomóc. Telefony od dzieci są coraz bardziej rozpaczliwe: „Mamo wróć już do nas”. Serce ci krwawi, rozdarte na pół. Tam rodzina i tu rodzina. Tam najbliżsi i tu najbliżsi, a pomiędzy ocean.
Żadne z rozwiązań nie będzie prawidłowe, żadne nie przyniesie ulgi. Można by spróbować zabrać rodzica ze sobą, ale przecież stare drzewa trudno się przesadza.
Nie będę kończyć tej opowieści. Życie na emigracji napisało mnóstwo podobnych scenariuszy, bo ta odległość, gdy druga osoba nas potrzebuje, gdy jest chora, jest najtrudniejsza.
To mój największy koszmar…niestety coraz częściej o tym myślę..co będzie gdy ten telefon zadzwoni, bo że zadzwoni niestety wiem
Mój telefon też zadzwonił parę lat temu. Ale było już za późno na pożegnanie.
Nikomu nie życzę… 🙁
Aż mi się płakać zachciało
Moj telefon zadzwonił w zeszłym roku… zdążyłam się pożegnać, spędzić wspaniałe ostatnie chwile z najbliższą….
Czasami smutne jest te nasz życie na emigracji 🙁
Zawsze się zastanawiałam jak to będzie gdy mnie to spotka. Bo smutne wiadomości o chorobie bliskich lub śmierci prędzej czy później nas dopadają. Smutne ale prawdziwe. Kiedy przyszedł ten moment czujesz się totalnie bezsilny bo najbardziej zasmuca ta fizyczna rozłąka i odległość. Piękny tekst Dee:)
Dwa razy zadzwonił ten telefon i nigdy nie zapomnę mojej bezsilności I poczucia winter że to Ja wyjechałam ….
Zaczynałam czytać ten artykuł kilka razy, ale dopiero dzisiaj wytrwałam do końca. Telefon taki odebrałam kilka lat temu, będąc z dziećmi w trzecim kraju. Szybka organizacja by dzieci zostawić w domu z mężem, lot jednym, drugim, trzecim … samolotem i podróż na drugi koniec świata. Nic się nie liczyło, tylko to by być blisko Rodziców. Po miesiącu wróciłam do domu z zamiarem powrotu do Polski, ale już z dziećmi. Nie zdążyłam. Dlaczego nie zostałam? Dlaczego?
Na pogrzeb babci nie udalo mi sie dojechac. Zakopana bylam w sniegu w Manitobie. Wielu swoich bliskich pochowalam dlugo przed, ale ominelo mnie tyle innych waznych wydarzen. Juz nawet nie jestem zapraszana. Smutne.