Felietony

To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Do toskańskich cyprysów i pinii w samym sercu Val d’Orci. Do domków na skałach wpadających do morza na Wybrzeżu Amalfitańskim. Do apuglijskich miasteczek o rozkosznych nazwach – Locorotondo czy Alberobello. I wreszcie do rzymskich ulic i uliczek, którymi godzinami spacerowałam z aparatem, zachwycając się ich klimatem i urokiem.

Była też miłość do zatłoczonej kawiarni u Pina na rogu via Goito i Montebello, w której przesiadywałam nad filiżanką cappuccio i obserowałam przechodniów codziennie rano. Miłość do bruschetty* z pomidorami popijanej czerwonym winem w knajpie na wprost Panteonu, do gelato** z tej lodziarni niedaleko Porta Pia i do cornetti*** od Marii z klimatycznej cukierni La Porteneria, dekorowanej starymi drzwiami, do której się schodziło po schodkach jak do piwnicy. Miłość do domowych ravioli z ricottą i szpinakiem w małej, rodzinnej restauracji na wzgórzu Montepulciano albo do lokalnego sera z pewnego umbryjskiego miasteczka, którego nazwy nie pamiętam, za to smak sera doskonale.

Powinna być jeszcze miłość do ludzi, wszak Włosi słyną ze swojego otwartego i przyjaznego sposobu bycia.

No i tu moje uczucia zaczynają się zawieszać. Błądzą gdzieś pomiędzy „uwielbiam włoski luz i południowy temperament” a „do szału mnie doprowadzają nagminne oszustwa i krętactwa”, nawet jeśli te drugie odbywają się z wdziękiem i jakby mimochodem.

I nie chodzi mi wcale o przypadkowych Włochów, którzy gdzieś kiedyś próbowali mi sprzedać coś drożej tylko dlatego, że byłam nietutejsza. Nie, ten trik zarezerwowany jest przez Egipcjan. Chodzi o bardziej wysublimowany rodzaj naciągania, przed którym uchronić się znacznie trudniej, ale z czasem spokojnie można dojść do wprawy.

Faktury. W fakturach od włoskich instytucji dostarczających wszelkiego rodzaju usługi należy zawsze oczekiwać… „pomyłki”. Taki prąd dajmy na to. Kiedy po kilku miesiącach braku rachunku za prąd wreszcie w skrzynce pojawia się magiczna koperta, od razu wiadomo, że pismo zacznie się słowami „z powodu problemów technicznych”. Oznacza to mniej więcej tyle, że należy wziąć kalkulator oraz stare rachunki za prąd i przypomnieć sobie podstawy matematyki. Jeśli rachunek za okres pięciu miesięcy opiewa na kwotę 1000 euro, a wcześniejsze oscylowały w granicach 60 euro za miesiąc, można dojść do wniosku, że problemy techniczne wyżej wymienionej instytucji nie do końca zostały rozwiązane. Odczytanie liczników i podanie ich przez telefon na niewiele się zda, ponieważ uprzejma pani po drugiej stronie nie wierzy, że… podajemy prawidłowy odczyt. Należy zatem udać się do siedziby w celu złożenia reklamacji i dostając numerek 645, uzbroić się w anielską cierpliwość. W trakcie czterogodzinnego czekania można na przykład uratować życie panu w okienku, którego petent chwycił za przywsłowiowe fraki i prawdopodobnie chciał na nim wyładować swoje żale za rachunek za prąd, który z powodu problemów technicznych wynosił… 18 tysięcy euro.

Podobne problemy techniczne miewali też dostawcy gazu, ale ich trudniej było sprawdzić, ponieważ rachunek przysłali po dwóch latach. Co prawda można było nie zapłacić i kłócić się do upadłego, ale bez ciepłej wody i ogrzewania, przez okres nieokreślony.

Condomigno, czyli opłaty administracyjne za budynek, też wymagały nie lada skupienia, zwłaszcza, gdy nagle wzrastały trzykrotnie, a światło świeciło tak samo słabo, sprzątaczka myła korytarz tak samo niechlujnie, a winda w kamienicy nieremontowana od lat. Zmienił się za to administrator budynku i zapewne w tym tkwił cały szkopuł.

Banki. Z nimi też trzeba było obchodzić się ostrożnie i zachowawczo. Kiedy po pół roku od zamknięcia konta przychodziło pismo, że należy uiścić opłatę za jego prowadzenie za ostatnie sześć miesięcy, kto nie miał w szufladzie schowanego na czarną godzinę potwierdzenia zamknięcia, ten nie zobaczył niewinnej miny pana w okienku i nie zrobił awantury jego przełożonemu. Musiał obejść się smakiem. I zapłacić.

Ale pomyłki zdarzają się nawet najlepszym, nie ma co się nad nimi rozczulać, powiedziałby przeciętny Włoch, rozkładając szeroko ręce i sopranem wydając z siebie dosadne, krótkie „E!”, zawsze wtedy, gdy się orientował, że ty się zorientowałeś, że próbował zrobić cię w konia.

Przez te cztery lata, które  spędziłam we Włoszech takie incydenty zdarzały się regularnie.

Wtedy były irytujące, dziś wydają mi się nieważne i patrzę na nie z przymrużeniem oka. Ot, taka kultura i styl. Zresztą odkąd mieszkam w Egipcie dochodzę do wniosku, że Włosi w tych sprawach muszą się jeszcze wiele nauczyć. Słyszałam nota bene, jak kiedyś pewien egipski hydraulik od nastu lat pracujący we Włoszech odezwał się z wyrzutem do egipskiego dyplomaty, przebywającemu na placówce w Rzymie – „Żeby Włoch Egipcjanina w konia robił! Panie ambasadorze, nie rób pan wstydu!”.

Moja miłość do Italii pozostała więc niezmienna i dziś, obudzona w środku nocy z najtwardszego snu i zapytana o moje miejsce na ziemi, odpowiedziałabym bez zastanowienia – Val d’Orcia, Amalfi, Rzym.

________________________________________

* bruschetta – grzanka z czosnkiem i oliwą;
** gelato – lody;
*** cornetto – croissant.

5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
14 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Gosia
Gosia
6 lat temu

Ja też mieszkam w Egipcie.Ale tu jestem skłonna zaakceptować te wszystkie problemy opisane w artykule. Wiadomo, brak rozwinietej infrastruktury itp.nawet jeżeli dostajesz zawyżony rachunek, to wciąż są to małe pieniądze. Włochom nie odpuszczę.

Awatar użytkownika
6 lat temu

Świetny tekst 🙂 Pośmiałam się. Nagle okazuje się, że Polska wypada przy kimś blado z przekrętami … 😉

Ultra
6 lat temu

Taki ciekawy post i humorystycznie napisany. Dobrze się czyta, super.
Serdecznie pozdrawiam

OneWay2Freedom
OneWay2Freedom
6 lat temu

A to ja dodam od Ciebie, jak to mnie w konia zrobiono!
Pracowałam w Wenecji w Giorgio Armani. Moja koleżanka chodziła do baru na rogu, żeby wziąć nam kawę na wynos i pamiętam, ile płaciła ona, ale jak poszłam ja… bo blondyna z niebieskimi oczami to zapłaciłam więcej 🙂 i się wręcz zaśmiałam…tak tak moi Drodzy, wróciłam tam z moją koleżanką z pracy, żeby im w pięty poszło, że tak się nie robi :)!

Ilona
Ilona
2 lat temu

Świetny tekst! Również jestem zakochana we Włoszech. A czy mogłabyś się podzielić tym jak np. byłaś traktowana w pracy? Mój chłopak będąc na stażu w Rawennie niejednokrotnie był przepraszamy za to, że musi zmywać szkło laboratoryjne, bo to ‘robota dla bab’. Bardzo mnie to ciekawi, bo czasami myślę o wyjeździe do Włoch do pracy. A i również bardzo lubię Osiecką i Fogga. 😄
Chętnie posłuchałabym również rad o tym jak zaplanować wycieczkę do Egiptu! Chciałabym pojechać tam w te wakacje i poznać choć trochę ich kultury, ale niestety nie wiem od czego zacząć. Pozdrawiam, Ilona

Beata (Bea Italia)
2 lat temu

Ja kocham Włochy od 25 lat. Przyjeżdżałam na wakacje w Alpy. Teraz mieszkam we Włoszech właśnie w Alpach ale mam okazję zwiedzać też inne rejony. Moje odkrycie roku 2022 to Umbria. Tak samo piękna zielona i pagorkowata jak Tosknia, ale bardziej dzika i mniej zatłoczona.

Awatar użytkownika
Anna
2 lat temu

Hahaha uśmiałam się. Ja nawet przy okazji krótkich urlopów we Włoszech widziałam to oszukańcze podejście, ale na urlopie można się dalej z tego śmiać (a niech sobie chłopak zarobi!). Ale wyobrażam sobie, jak to musi być uciążliwe, jak się tam mieszka i ma takie przygody na co dzień… Echhh