Walizka. Stanęła w korytarzu, w ciemnym kącie, wypełniona jak zawsze po brzegi i jakby zestrojona z zegarem. Tym, który od lat wisi na tej samej ścianie. Na jakiś czas się schowa w naszym dawnym pokoju, by powrócić, kiedy wskazówka wskaże czas pożegnania. Ulotnimy się za drzwiami, z walizką w ręku, a one będą patrzeć, jak kolejny raz znikamy, ich oczy zabłysną na ten krótki moment niby kryształy. A potem za miesięcy kilka albo za trzy kolejne pory roku znowu staniemy z walizką w kącie przedpokoju. Znowu razem zjemy obiad, patrząc na siebie, myśląc, że jesteśmy takie same, a jednak z każdym powrotem trochę inne.
My i nasze mamy
Dziś, z okazji ich święta postanowiłyśmy oddać im głos. To one przygotowały nas do tej niepowtarzalnej podróży, jaką jest dorosłe życie. Od początku wiedziały, że kiedyś wyfruniemy z gniazda… Ale czy domyślały się, że polecimy aż tak daleko? Teraz, kiedy same budujemy rodziny, chciałybyśmy je zapytać, jak to jest. Jak to jest być mamą Polki na Obczyźnie.
Zapraszamy do lektury i życzymy mamom z całego świata walizek wypełnionych po brzegi zdrowiem radością i spełnieniem.
Maria, mama Agaty z Turcji / Tur-tur Blog
Siedzę na plaży Kleopatry, wpatruję się w morze, za plecami mam miasto i góry. Ciepło, przyjemnie, spokojnie. Czego chcieć więcej? Czy byłabym tutaj, gdyby nie moja córka, która trzynaście lat temu zaczęła swoją przygodę z turystyką i po kilku latach trafiła właśnie tu? Pewnie nie.
Kiedy w 2005 roku wyjechała z Poznania do pracy za granicą, byłam pełna obaw, czy sobie poradzi. Czy nie stanie się jej krzywda. Jak zniesie ten upalny klimat. No i czy ja nie „zatroskam się na amen”. Przecież to prawie trzy tysiące kilometrów od domu. Musiałam poddać się, zaufać losowi, jej mądrości i mieć nadzieję, że będzie uważna i roztropna; przecież życie polega na tym, że ciągle uczymy się i rozwijamy poprzez nowe doświadczenia i przeżycia.
Chcąc mieć z nią kontakt, nie tylko telefoniczny (wiadomo, drogo), musiałam zainteresować się nowinkami internetowymi – Skype, śledzenie bloga, Facebook, wyszukiwarka. Podczas pobytu w Polsce córka oswajała mnie z komputerem i Internetem. Natomiast syn, który mieszka w Poznaniu, doszkalał mnie, gdy jej nie było, a wszystko mi się mieszało. Jednak powoli uspokajałam się, czułam się coraz swobodniej z myślą, że pewnie znowu wyjedzie.
Powroty z wojaży były zawsze świętem w domu. Zapraszałam moją rodzinę, koleżanki i słuchaliśmy opowieści i przygód z egzotycznego kraju. Urządzaliśmy pierwsze „tureckie wieczory” – przebieranki, degustacje smakołyków. W ciągu kilku lat przywiozłam na wczasy do Turcji kilkanaście osób z rodziny i znajomych. Jeździliśmy na wycieczki w historyczne miejsca. Spełniło się moje wielkie marzenie – zobaczyłam Stambuł. Córka zabrała mnie i moich przyjaciół na krótką wycieczkę po tym niezwykłym mieście.
Spotykaliśmy otwartych, sympatycznych ludzi; udało się, „niechcący”, obalić parę stereotypów, przełamać opory przed barierą językową, uruchomić wyobraźnię i gestykulację, gdy brakowało słów. Przecież w każdym kraju, niezależnie od koloru skóry, oczu i tak zwanych różnic kulturowych ludzie chcą tego samego: pokoju i spokoju, przeżywania radości i dobrych chwil. Dzięki temu wszyscy poszerzyliśmy swoje horyzonty i nie boimy się „innych”.
Ja też musiałam po raz pierwszy odważyć się wsiąść do samolotu, sama poradzić sobie na olbrzymim lotnisku, przyswoić na początek parę zwrotów po turecku, odświeżyć mój szczątkowy angielski, żeby porozumieć się z mężem córki i jego sympatyczną rodziną. Myślę, że dalej będę się rozkręcać, a są ku temu powody szczególne. Mój śliczny polsko-turecki wnuk rozpoczął dziś dziesiąty dzień życia.
Szczęścia i zdrowia Ci życzę, mój Kochany Chłopcze, spotykaj na swojej drodze dobrych, mądrych, tolerancyjnych i ciekawych świata ludzi.
Twoja anneanne* Maria
*(anneanne to po turecku babcia od strony mamy)
Małgosia, mama Dominiki z Francji / Pastelowa kropka
Wyjazd Dominiki zbiegł się z jej ślubem. Zaraz po weselu razem pojechaliśmy do Hiszpanii. Wtedy pierwszy raz poleciałam samolotem, wtedy też dowiedziałam się, że nie boję się latać, chociaż całe życie myślałam, że się boję (śmiech). Po raz pierwszy spróbowałam kuchni innej niż polska: kalmary, krewetki, oliwki, tapasy, paella de frutos do mar i co najważniejsze, zaczęłam degustować wina. Z kolei odkąd córka zamieszkała we Francji, cały czas (gdy jestem u niej) dziwię się, że samodzielnie gotuje (przed wyjazdem w domu nigdy nie tego nie robiła) zaryzykuję i powiem, że nie nauczyła się gotować „po polsku”. Ale gotuje lepiej ode mnie. Mało tego, ma tyle pomysłów na potrawy i dekorację stołu, że mogę się od niej tylko uczyć. Nigdy nie pomyślałabym też, że będę jadła chleb, maczając go w oliwie, jak za czasów Chrystusa. Duża odległość, jaka nas dzieli i wyjazd po zamążpójściu sprawił, że przez tyle lat nie czuję się teściową (śmiech). Wiem też, że pobyt córki za granicą rozwinął nas. Zwłaszcza syna Andrzeja, który był nastolatkiem, dorastał, kiedy Dominika wyjechała. Zaczął podróżować, zwiedzać, poszerzać horyzonty. Mieliśmy okazję być w Arles, przejść szlakiem Van Gogha, poczuć magię miejsc, w których powstawały jego słynne obrazy. Oglądałam wtedy te obrazy i nie wiedziałam, gdzie jest to Arles. Książka o Van Goghu leży na półce, a obrazy jakby ożyły. Tak właśnie zmienia się moje życie po wyjeździe Dominiki w różnych obszarach. Cieszę się, że Dominika mieszka w tak pięknym zakątku Europy i w ten sposób mamy, oprócz Katowic i Ustronia, jeszcze jedno, dodatkowe, choć zagraniczne, miejsce na ziemi, gdzie możemy wspólnie spędzać czas.
Halina, mama Justyny z Niemiec
Ponieważ moja córka opuściła rodzinny dom już dużo wcześniej, nie odczułam jej przeprowadzki do innego kraju w jakiś szczególny sposób. Jestem przyzwyczajona od wielu lat, że nie ma jej na miejscu i odwiedza nas jedynie kilka razy w roku. W zasadzie, nie ma dla mnie różnicy, czy mieszka w Toruniu czy w Hamburgu. Oba miasta są bardzo daleko od Żywca. Spodziewałam się, że wyemigruje do Niemiec, bo od dziecka uczyła się niemieckiego i wyjeżdżała tam do pracy. Było to więc dla mnie oczywiste, że kiedyś w końcu przeniesie się za zachodnią granicę.
Przez większość życia nie miałam czasu na podróże z powodu obowiązków rodzinnych oraz pracy zawodowej. Dopiero kilka lat temu pierwszy raz wsiadłam na pokład samolotu i to od razu takiego, który zabrał mnie do Meksyku. Dzięki tej wyprawie nabrałam pewności siebie, bo wiem, że poradzę sobie także za granicą, nawet bez znajomości języka. Dzięki emigracji córki i bliskości dużego lotniska w jej mieście zamieszkania, odbyłyśmy razem kilka wspólnych podróży na naszą ukochaną Maltę. Czuję się dzięki temu jak obywatelka świata (śmiech)!
Często brakuje mi Justyny tutaj, na miejscu, bo mogłaby mi pomóc w wielu sprawach i mnie odciążyć. Nie chodzi jednak tylko o obowiązki (śmiech), ale i o chęć rozmowy z kimś bliskim, kim jest dla mnie moja córka. Chciałabym móc z nią częściej rozmawiać na żywo, a nie tylko przez telefon i Skype. Bywają chwile, kiedy czuję się trochę samotna i chciałabym po prostu wyjść z kimś na spacer, czy pojechać na zakupy. Tutaj też odczuwam duży brak Justyny.
Ponieważ mój syn także mieszka za granicą, bardzo się cieszę z każdych odwiedzin moich dzieci i ich rodzin. Tygodnie wcześniej planuję już, co dobrego dla nich ugotuję i upiekę, aby jak najlepiej ich ugościć. Bardzo lubię, kiedy jest u mnie w domu ruch i słychać śmiech zadowolonych gości. Odwiedziny dzieci to także okazja, żeby porozmawiać po ludzku, w cztery oczy, albo po prostu razem posiedzieć w milczeniu, które potrafi działać bardzo kojąco.
Anna, mama Isi z USA
Przyjaciółki często pytają: Jak ty znosisz tak długą rozłąkę z Isią? Pewnie umierasz z tęsknoty…. Czasem jeszcze dodają: Ja bym nie puściła swojego dziecka tak daleko… Hmm…. Nie puściła??? Dlaczego miałabym mojej córce zabronić wyjazdu na drugi koniec świata? Bo jest niebezpiecznie? Bo nie da sobie rady bez mamy? Bo stracę kontrolę nad jej życiem? A gdzie jest bezpiecznie? I jak długo można udzielać dorosłemu dziecku rad i wskazówek, jak ma żyć?
Czasem odnoszę wrażenie, że w opinii niektórych osób mogę uchodzić za wyrodną matkę, bo na pytanie, czy tęsknię, odpowiadam, że bardziej się cieszę, że mieszka na drugiej półkuli niż miałabym ją mieć tutaj na co dzień. Dlaczego? Bo w Meksyku odnalazła swoją drugą ojczyznę, a także męża, z którym tworzą niewyobrażalnie szczęśliwą parę! Bo jest spełniona i szczęśliwa. Bo potrafiła przełamać wiele barier i krok po kroku realizować swoje marzenia. Jestem dumna z jej osiągnięć. Jestem dumna, że pracuje na prestiżowym uniwersytecie w USA, że dostała się na doktorat, że pisze świetne artykuły, że ma ukształtowany światopogląd na wiele ważnych tematów. Że ciągle się rozwija intelektualnie i że jest powściągliwa w wydawaniu opinii. Że jest mądra, tolerancyjna i kocha ludzi. Czym jest tęsknota w porównaniu z radością i dumą przepełniającą matczyne serce z dziecka, które wyfrunęło z rodzinnego domu jako ledwo opierzone pisklę, a dziś jest mądrą, dojrzałą i niezwykle kreatywną osobą!
Tak. Jestem dumna i szczęśliwa, że życie Isi potoczyło się tak, jak ona tego chciała. Cieszę się, że jest teraz tam, gdzie sama zdecydowała, że chce być. Dzięki jej życiowym wyborom zyskałam cudowną meksykańską rodzinę. Zakochałam się w Meksyku i w kulturze tego kraju. Obiecałam sobie nawet, że nauczę się hiszpańskiego. Kreatywność i osiągnięcia zawodowe Isi są dla mnie inspiracją i siłą napędową do osiągnięcia jeszcze wielu celów w życiu! Przejawia się to m.in. tym, że moja działalność zawodowa zamiast spowolnieć, nabiera jeszcze większego rozpędu niż dotychczas! Już niedługo ukaże się seria książek dla dzieci, które w zamyśle tworzę dla moich przyszłych wnuków! Wiem, że i one kiedyś będą ciekawe świata, tak samo jak ich mama i babcia. Jestem przekonana, że kiedyś wybiorą swoją własną drogę życia, którą podpowie im serce. A my nie będziemy im w tym przeszkadzać. Fajnie jest mieć taką córkę jak Isia! Już nie mogę się doczekać, kiedy przyleci do Warszawy i będziemy gadać do rana przy winku! Kocham Cię Córuś i…… no dobrze, przyznam się – tęsknię!
Julitta, mama Moniki z Chorwacji / PrekoRupe
Od kiedy moja córka wybrała życie w Chorwacji, w moim życiu dużo się zmieniło. Cieszę się, że jest tam szczęśliwa i spełnia swoje marzenia, a jednocześnie bardzo mi jej brakuje, bardzo tęsknię. Oczywiście chciałabym, żeby była blisko mnie. Pokochałam Chorwację, chociaż klimat mi nie służy. Niech refren piosenki Jacka Silskiego List morza będzie dopełnieniem tego, co czuję.
Nigdy nie przestałam bać się latać samolotem, ale latam, między Polską, Chorwacją a Szwecją, bo i w Szwecji są moi bliscy, mój syn i mąż, za którymi też bardzo tęsknię. Zawsze ogromnie się cieszę na przyjazd moich dzieci i męża, wtedy jestem szczęśliwa, że mam ich blisko i mówię sobie – chwilo trwaj. Cieszę się ich szczęściem. Z drugiej strony martwię się, że są daleko i nie mogę im pomóc, gdy są w potrzebie, nie mogę tak po prostu przytulić. Za każdym razem, kiedy mam jechać do córki, czuję radość, to ona nauczyła mnie patrzeć na świat inaczej, podpowiedziała, jak wspaniale, czynnie i barwnie spędzać czas.
Jestem bardzo dumna z moich dzieci, że potrafią sobie świetnie radzić i są wspaniałymi ludźmi.
Danuta, mama Asi z Irlandii / Asica Scrap
Emigracja córki początkowo wywoływała we mnie przerażenie, obawę, jak sobie poradzi, do tego z dwójką dzieci. Z czasem przyszła akceptacja wyboru. Dla miłości matki nie ma kilometrów ani granic. Rozmawiamy przez telefon prawie codziennie, odwiedzamy się, kiedy tylko to możliwe. Jednak dorastania wnuków nie mogę widzieć na bieżąco i tego mi brakuje. Są także plusy tej sytuacji. Zobaczyłam kawałek świata, którego pewnie nigdy bym sama nie odwiedziła. Pokochałam zieleń Irlandii, bezkres Connemary i guinessa u Pana w pubie. Spróbowałam dań, których nigdy wcześniej nie miałam okazji jeść. Przestałam bać się podróżować, szczególnie latać samolotem. Zdobyłam w Galway przyjaciółkę. Obie z córką nosimy pierścień Claddagh. Z perspektywy czasu widzę, że wybór córki był właściwy. Jestem dumna z jej odwagi i cieszę się każdym jej szczęśliwym dniem. Jednak widok czterech pustych miejsc przy świątecznym stole zawsze wywołuje we mnie ogromny smutek i tęsknotę…
Jola, mama Doroty z Hiszpanii / Kropla Arganu
Dorota zawsze bardzo interesowała się Hiszpanią i dlatego zdecydowała się wyjechać na Erasmusa. Szczerze, to ja ją do tego namówiłam, nie przypuszczając, że przerodzi się to w „podróż jej życia”. Myślałam, że będzie to raczej chwilowa przygoda. Zmartwiłam się, kiedy po skończeniu studiów oznajmiła, że na dobre wyprowadza się do chłopaka, ale zaakceptowałam jej wybór.
Czasami tęsknię za córką. Wolałabym, aby była tutaj, ponieważ nie musiałaby się zmagać z trudnościami, jakie wpisane są w emigrację. Czy wyprowadzka Doroty za granicę coś zmieniła? Przede wszystkim to, że jej nie ma przy rodzinnym stole. Omijają nas ważne wydarzenia rodzinne, czasem te w Polsce, innym razem w Hiszpanii. Ale od czego mamy Skype czy WhatsApp? Całe szczęście, że dziś istnieją te narzędzia. Kiedyś były tylko listy… Emigracja Doroty sprawiła także, że mam pretekst do podróżowania. Odwiedzamy się praktycznie co roku. Nigdy nie bałam się latać samolotem, ale gdyby nie to, że córka mieszka za granicą, to nie podróżowałabym tak często. A naprawdę bardzo lubię odwiedzać Granadę, lubię próbować tamtejszej kuchni (no może poza owocami morza). Zaraziłam tym także moje koleżanki, które często przyłączają się do mnie i razem zwiedzamy Hiszpanię. Czasami myślę, że emeryturę mogłabym spędzić z córką w Granadzie. Czemu nie? Całe szczęście Dorota przylatuje do Polski regularnie, nieraz towarzyszy jej mój zięć. Jakiś czas temu odwiedzili mnie w powiększonym składzie i wreszcie mogłam zobaczyć mojego kilkumiesięcznego wnuka. Towarzyszyła im także teściowa Doroty, była to jej pierwsza wizyta w Polsce. Żadna z nas nie znała języka tej drugiej, mimo to jakoś się dogadywałyśmy, nie wyłączając tematów związanych z kuchnią. Ja, ma się rozumieć, proponowałam polskie dnia. Ugotowałam rosół, który zięć i teściowa córki przelali do kubków, zaś makaron zjedli osobno, czym mnie zdziwili. Z drugiej strony, kiedyś będąc u Doroty, zrobiłam coś podobnego. Teściowa wtedy przygotowała talerz kuskusu, a ja kotlety mielone. Zjadłam je razem z kuskusem, odważnie łącząc dwa kulinarne światy. Dorota dzięki swojej emigracji wprowadziła do naszej rodziny ciekawą różnorodność kulturową. Cały czas podziwiam ją za odwagę. Odwagę życia na emigracji.
Zebrały i opracowały:
Mariola Cyra
Dominika Horodecka
Łezka zakręciła mi się w oku. Te historie to i moja historia. Inne zakątki świata a ten sam mianownik.
Fajny pomysł dla tęskmniących matek na Dzień Matki 🙂 .Bardzo dobrze i ciekawie czytało mi sie o przeżyyciach innych mam i postrzeganiu swojego życia przez pryzmat wyjazdu córek i relacji z nimi na odległosć.Dowiedziałam się ,że nasze żeycie podobnie się zmienilo.
Jak to dobrze, że córkę mam niedaleko. Kiedy zachodzi potrzeba, kontaktujemy się i nie ma tej niszczącej tęsknoty. Mimo telefonów i portali, lepiej spotkać się w realu.
Serdecznie pozdrawiam
U mnie jest odwrotnie. To ja – matka wyjechałam. Córka została w Polsce. Była na początku studiów prawniczych, których nie można kontynuować w innym kraju. Tęsknotę zabijałyśmy wielogodzinnymi rozmowami przez komunikatory i krótkimi zdaniami dopisywanymi co kilka godzin na messengerze. Dawało to złudzenie nieustannego kontaktu, niestety, bez możliwości przytulenia. Pokochałyśmy samoloty a przede wszystkim błogosławiłyśmy nowe lotnisko w Lublinie, bo to dzięki niemu, gdy mąż złamał nogę a mnie wypadł dysk, w pięć godzin od rozmowy, córka wylądowała w Brukseli. 25 lat temu stałam się mamą i z roku na rok, coraz bardziej mi się to podoba 🙂
Mądre matki wychowują mądre córki (dzieci). Choć łza w oku się kręci, chociaż nie można się przytulić to trzeba pozwolić IM wyfrunąć i zbudować własny dom …