Felietonymeksykański ojciec

Marzec

Dookoła świat powoli budzi się do życia. W tym roku do Teksasu zawitała prawdziwa zima. Rzadki w tym rejonie śnieg przemroził krzaki jaśminu na naszym płocie. Ich oszałamiający zapach to moja ulubiona oznaka teksańskiej wiosny. Szukam zielonych kiełków, poukrywanych między uschniętymi brązowymi liśćmi. 

Dookoła świat wybucha kolorami i zapachami. Zielone jaszczurki wygrzewające się na słońcu uciekają mi spod stóp prosto pod pierwsze kwitnące azalie, które zaraz opadną i zmienią trawniki w jaskrawe dywany z różowych płatków. Moje dzieci znajdują pancerzyki po cykadach i obserwują, jak kijanki powoli zmieniają się w żaby. 

Wiosna. Życie.

Nerwowo sprawdzam telefon, czekając na wyniki badań od mojej położnej. Jestem w pierwszych tygodniach ciąży. W poprzednich ciążach zawsze lubiłam ten stan – moment tajemnicy między mną a moim ciałem, tylko mój moment z budzącym się życiem. 

Wyniki wreszcie przychodzą – zbyt mało. Zbyt wolno. Niewykrywalne. Brak. 

Dookoła kwitnie życie, a we mnie niewidzialna strata i złamane serce.

Październik 

Październik to miesiąc poronienia, straty ciąży, straty dziecka. To miesiąc burzenia tabu związanego ze stratą – nawet 20% ciąż kończy się poronieniem, więc dotyczy to bardzo wielu z nas. To mój miesiąc – byłam w ciąży siedem razy, urodziłam troje dzieci. Cztery straty: trzy poronienia, jedna ciąża pozamaciczna. Bilans, który sprawia, że trudno mi z pełnym zaufaniem spojrzeć na swoje ciało. 

Październik to miesiąc normalizowania tego, jak różnie może wyglądać przeżywanie i jak może wyglądać życie po stracie. W dzień, w którym zaczęłam ronić, robię sobie zdjęcie z najmłodszą córką. Siedzimy na progu domu i łapiemy promienie zachodzącego słońca, podczas gdy jej rodzeństwo tworzy obok nas błotne korytarze dla wróżek i ślimaków. Na zdjęciu jestem uśmiechniętą kobietą, pełną wdzięczności za dzieci i wiosnę. A jednocześnie jestem też kobietą o złamanym sercu, pełną rozpaczy i złości. 

Często ludzie, którzy chcą mnie pocieszyć, mówią: “Zobacz, ile masz!” I to prawda, mam dużo. Mam trójkę zdrowych dzieci i wiem, jakie to olbrzymie szczęście i przywilej. Ale tak jak w tęczy jest miejsce na wszystkie kolory, tak w moim sercu jest miejsce na wszystkie emocje. Można czuć wdzięczność za dzieci, które są oraz smutek i żal za dziećmi, które nigdy się nie urodzą. 

Strata ciąży jest często trudnym doświadczeniem.

Na obczyźnie to jeszcze bagaż języka. Bo chociaż po angielsku komunikuję się bardzo swobodnie, to nigdy wcześniej nie musiałam zastanawiać się nad terminologią medyczną. Na szkolnych zajęciach i językowych obozach powtarzałam podstawowe zwroty o chorobach: ty jesteś przeziębiony, jego boli palec u nogi, my cierpimy na ból brzucha. Nagle muszę ogarnąć nowe słowa, a wraz z nimi nową rzeczywistość: ciąża pozamaciczna, operacja usunięcia jajnika, jajowód. 

Strata ciąży na obczyźnie to stawienie czoła innemu systemowi opieki zdrowotnej. Mam wielkie szczęście do empatycznego zespołu. Od chirurżki, która mnie operowała, przez pielęgniarki, które pozwoliły moim dzieciom spać ze mną w szpitalnym pokoju i położne, które mnie cierpliwie wspierały przy pozostałych stratach. W gabinecie i na sali operacyjnej czekały na mnie zrozumienie i szacunek, których czasem wciąż brakuje w polskich szpitalach. Za to po wyjściu czekały telefony z działu finansowego, regularnie przypominające o nieopłaconym rachunku. Dla wielu kobiet w amerykańskim systemie zdrowia urodzenie martwego dziecka jest droższe niż żywego. Trauma starty jest potęgowana strachem przed otwieraniem kolejnego szpitalnego rachunku. 

Miesiąc poruszania tabu związanego ze stratą ciąży powoli się kończy. Nie pozwólmy, by ten temat zniknął do następnego października. Nasze wsparcie, obecność i rozmowa są ważne każdego dnia.  

Katarzyna Suchodolska

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze