EmigracjaFelietonysąsiadów

Wyjazd z Polski mocno ograniczył grono moich znajomych w ojczyźnie. Z drugiej strony – tak się dzieje przy każdej przeprowadzce. Kiedy kończyłam szkołę średnią miałam świetną paczkę kumpli. Wydawało się, że będziemy przyjaźnić się na zawsze.

Z czasem, kiedy każdy zamieszkał w innym mieście więzi osłabły, wszystko gdzieś się rozpłynęło. Kontaktów było coraz mniej i mniej. Więc… nie ma to wielkiego znaczenia, czy człowiek przenosi się do miasta oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów czy na drugi koniec świata.

Spada ilość znajomości, ale wzrasta jakość. Zostają te prawdziwe. Te, które będą trwać lata.

I niesamowicie się cieszę, że są w moim życiu tacy ludzie, których mogę nazwać przyjaciółmi. Nie są to tylko osoby z Polski, ale także te, które poznałam na swojej drodze po świecie. Choć cudownych Polaków poznałam również podczas emigracji, daleko na północy Norwegii. Niektórzy byli na chwilę, inni zostaną tymi ważnymi osobami na całe życie. Bo dla mnie przyjaciel to nie człowiek, z którym muszę rozmawiać codziennie, dzwonić, spotykać się często. Ważne jest to, że nawet jak się zobaczymy po wielu miesiącach rozłąki, to nic się nie zmienia. Dogadujemy się, jakbyśmy ostatni raz widzieli się chwilę temu.

Jestem osobą, która ceni sobie samotność. Nie przeszkadza mi brak towarzystwa, nawet na dłuższą metę. Lubię podróżować sama.

Nie boję się zamieszkać gdzieś, gdzie nie znam nikogo i mimo że czuję samotność, to ona mi nie wadzi. Kiedyś starałam się nie przyzwyczajać do ludzi, bo wiedziałam, że nic nie jest na stałe, że nadejdzie chwila, kiedy wyjadę. Że będzie żal z powodu rozłąki. Po jakimś czasie to się zmieniło, nauczyłam się czerpać radość z kontaktów z poznanymi ludźmi. Uczyć się od nich. Poznawać miejsca, w których żyję lepiej, właśnie dzięki integrowaniu się z otoczeniem. Bardzo łatwo przychodzi mi nawiązywanie znajomości. Mimo iż ich nie szukam, pojawiają się same. W Sangkhlaburi znała mnie właściwie cała wieś, chociaż o to nie zabiegałam. A to z kimś poszłam na piątkowy bazar, innemu zrobiłam zakupy w mieście, robiłam drinki w wioskowym barze i tak… nagle zorientowałam się, że należę do lokalnej społeczności, że jestem z nią związana. I choć wiem, że większości ludzi, którzy zapadli mi w pamięć nigdy już więcej nie zobaczę, to mam świadomość jak wiele ich obecność zmieniła. I to właśnie jest najcenniejsze. Mam niesamowite szczęście do dobrych ludzi i jestem za to wdzięczna losowi, który stawia ich na mojej drodze.

Najważniejsze w nawiązywaniu przyjaźni na emigracji – nie myśleć zbyt wiele, nie analizować, nie oceniać. Bo kultury się różnią, bo jesteśmy inni.

Myśląc o barierach, nigdy nie da się ich przeskoczyć. A czasem wystarczy tak niewiele – postawić piwo komuś, kto ledwie mówi po angielsku, by okazało się, że nagle ma do powiedzenia całkiem sporo. Warto próbować. Wejść w nowe środowisko z otwartym sercem. Mnóstwo ludzi będzie przychodzić i odchodzić. Zawsze. Niezależnie od miejsca zamieszkania. Życie się zmienia. Warto cenić ludzi, którzy pojawiają się na naszej drodze choćby na chwilę. Za niektórymi z nich będę już zawsze tęsknić. I to są właśnie ci, których nazywam przyjaciółmi.

5 1 vote
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Awatar użytkownika
4 lat temu

Tak właśnie 🙂

Anna
Anna
4 lat temu
Odpowiedz  baixiaotai

🙂