Felietonyaleś sobie kraj wybrała

Przyjaciel to człowiek, do którego dzwonię po wielu miesiącach milczenia, a nie pyta: dlaczego się nie odzywałaś, tylko mówi: cieszę się, że właśnie dziś słyszę Twój głos.

Roma Ligocka

Emigrując, oddalamy się fizycznie od naszych przyjaciół, w pokonywaniu tego dystansu niewątpliwie pomaga nam Internet. O swoich sposobach na utrzymywanie przyjaźni pomimo odległości i o swoich przyjaciółkach opowiedzą kolejne klubowiczki. 

Magdalena z Austrii zna swoje przyjaciółki praktycznie od zawsze. Wychowałyśmy się na jednym osiedlu, chodziłyśmy do tej samej klasy od przedszkola. Gosia, Małgo, Karola, Ania i ja – pięć przyjaciółek, które przyjaźń na odległość opanowały do perfekcji. Poznałyśmy się jeszcze w pieluchach. Nasi rodzice, dziadkowie czy ciocie spacerowali z nami w wózkach. Później przyszło przedszkole, podstawówka, gimnazjum i liceum. Razem się uczyłyśmy, rozrabiałyśmy i razem dojrzewałyśmy. Po dziecięcej zabawie przyszedł czas na pierwsze miłości, pierwsze złamane serca, alkohol, papierosy, pierwszy pocałunek i pierwszy seks. I to wszystko przeżywałyśmy wspólnie.

Później wyjechałyśmy na studia, każda znalazła się w innym miejscu. Nasze kontakty trochę się rozluźniły. Nie było już tej ciągłości, ale z ratunkiem przyszły media społecznościowe i konwersacje na Messengerze. Założyłam grupę początkowo po to, żeby się umówić na spotkanie, jak wszystkie przyjedziemy do naszego rodzinnego miasta na święta. Pisząc ten tekst specjalnie to sprawdziłam –  było to 1 grudnia 2016 roku. Już po pierwszej wiadomości czuć było, że najzwyczajniej w świecie się za sobą stęskniłyśmy i tak nie czekając na spotkanie na żywo, przeniosłyśmy całą swoją przyjaźń do Internetu. 

Nasza grupa ma już pięć lat i nie ma dnia, by któraś z nas się na niej nie odezwała. Każda z nas ma inny charakter, każda wnosi coś wyjątkowego. W tym czasie świętowałyśmy tam nasze obrony, awanse, budowy domów, zaręczyny. Planowałyśmy wesela, cieszyłyśmy się ciążą, ostatnio “wspólnie rodziłyśmy”. Przez niemal dwadzieścia godzin wspierałyśmy Małgo w oczekiwaniu na poród, po prostu ze sobą pisząc. Ta grupa jest jak pamiętnik naszej przyjaźni, okraszony całą masą przeróżnych zdjęć. Byłyśmy ze sobą w najlepszych momentach swojego życia, ale i w najtrudniejszych. Teraz widujemy się na swoich ślubach, wieczorach panieńskich i przy okazji świąt. Nasza paczka pięciu przyjaciółek z dzieciństwa powiększyła się o trzech mężów, narzeczonego, dwoje dzieci i psa. A najlepsze jest to, że jeszcze wiele przed nami. 

Dominika ze Szkocji ma natomiast inne doświadczenia. Kiedy miałam naście, nawet dwadzieścia lat nawiązywanie przyjaźni było tak proste, jak pstryknięcie palcami – wspomina. Działo się samo, bez zbytniego wysiłku i jakby mimochodem. Trzy słowa zamienione z sympatyczną blondynką siedzącą po mojej prawej stronie na pierwszym wykładzie z botaniki, potem wspólna kawa, następna rozmowa… Ani się obejrzałyśmy, a na tych rozmowach spędziłyśmy kolejnych kilkanaście lat. Natalia stała się częścią rodziny i została mamą chrzestną mojej córki. 

Mam wrażenie, że wraz z wiekiem wszystko w tej materii bardzo się pokomplikowało. Emigracja też nie ułatwiła sprawy, dokładając barierę językową i różnice w mentalności. Wielokrotnie zastanawiałam się, czy to ja się zmieniłam i stałam się mniej otwarta i bardziej ostrożna w nawiązywaniu nowych znajomości, czy może przestałam trafiać na odpowiednie, nadające na tych samych częstotliwościach co ja, osoby. Przez pierwszych kilka lat na obczyźnie desperacko szukałam przyjaciółki, co zaowocowało bardzo toksyczną znajomością z rodaczką. Nasza relacja rozpadła się szybko i z niezłym hukiem, pozostawiając po sobie tlące się zgliszcza: niesmak, żal i spory dystans do rodaków, którego nie mogłam się pozbyć przez kolejnych kilka lat.

A potem, kiedy jej w ogóle nie wyczekiwałam, zdarzyła mi się przyjaźń jak z filmu. Przynajmniej wtedy tak myślałam, bo nigdy nie wierzyłam w to, że można nawiązać i utrzymać bliską relację przez Internet. Bo jak znaleźć bratnią duszę w bezdennej wirtualnej otchłani, gdzie każdy może być kimkolwiek chce i niekoniecznie sobą? A jednak! Był rok 2011, właśnie rozpoczynałam swoją przygodę z fotografią i zapisałam się do nowo utworzonego polskiego portalu fotograficznego. Wszystko zaczęło się od jednego intrygującego komentarza zostawionego pewnego dnia pod moim zdjęciem. Bardzo chciałam dowiedzieć się, kim jest jego autorka. Po nitce do kłębka trafiłam na profil Bożeny i zrewanżowałam się, komentując jej przepiękne fotografie.

Zachwyciło mnie jej fotograficzne oko i niezwykła wrażliwość. Zaczęłyśmy do siebie pisać – najpierw za pośrednictwem portalu, potem maila i… już nigdy nie przestałyśmy! Dzisiaj nie wyobrażam sobie codzienności bez Bo, bez jej wsparcia, siostrzeństwa, mądrości i niewyczerpanej dobrej energii. Pamiętam ten moment, kiedy zaprosiłam Bożenę do Szkocji, a ona, ku mojemu zaskoczeniu i wielkiej radości, natychmiast się zgodziła. Z drugiej strony bałam się strasznie, bo czułam, że to jest ta chwila, kiedy każda tego rodzaju wirtualna znajomość podlega weryfikacji.

Wyobrażam sobie, że Bo bała się sto razy bardziej – leciała sama do obcego kraju, na zaproszenie osoby, której nigdy nie widziała w realu, a która mogła ją wystawić do wiatru i w ogóle nie pojawić się na lotnisku albo okazać się wąsatym gościem o niecnych zamiarach. Do dzisiaj jestem jej niezmiernie wdzięczna za ten olbrzymi kredyt zaufania i piękny czas, który spędziłyśmy na wspólnym fotografowaniu i długich rozmowach. Ten test naszej przyjaźni wypadł chyba całkiem nieźle, bo rok później to ja odwiedziłam Bożenę w Polsce, w jej rodzinnym mieście. Nasza relacja trwa od prawie dziesięciu lat i rośnie w siłę, pomimo dzielących nas tysięcy kilometrów i sporej różnicy wieku. Dziękuję, że jesteś, Bo!

„Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać.”

Antoine de Saint-Exupéry

Maja z Nowego Jorku opowiada o swojej przyjaźni, która ją uskrzydla. Czasami, patrząc na jakąś parę, zastanawiamy się co ona w nim/on w niej widzi. Ja tak mam, kiedy wyobrażam sobie, że patrzę z zewnątrz na mnie i na Anię. Co Ania we mnie widzi? Przecież ja jestem okropna! Egocentryczna, marudna, histeryczna… a Ania… Ania jest moją antropomorficzną personifikacją doskonałości.

Poznałyśmy się jakoś strasznie dawno temu. Miałyśmy wtedy chyba po dziesięć lat. Rodzice posłali nas na kurs języka angielskiego, bo języki obce są bardzo ważne. Później trafiłyśmy do tego samego gimnazjum i liceum, choć do różnych klas. Chciałabym powiedzieć, że byłyśmy nierozłączne, wiecie, tak jak na filmach. Nie byłyśmy. Czasem byłyśmy bardziej zżyte, czasem oddalałyśmy się od siebie, ale zawsze wiedziałam, że mam w niej przyjaciółkę na dobre i złe. Kogoś, komu będę mogła powierzyć największy, najbardziej wstydliwy sekret, nie bojąc się, że zostanę oceniona. To jej wypłakiwałam się jako dziecko w rękaw w trolejbusie i to ona bez chwili wahania przeleciała przez Atlantyk tylko po to, żeby być świadkową na moim nowojorskim ślubie. Nie mogło być inaczej, przecież od samego początku kibicowała mojej niemożliwej historii miłosnej, mówiąc, że musi się udać.

I udało się, w dużej mierze dzięki niej – kiedy na kilka dni przed ślubem chciałam uciekać i rzucić to wszystko w cholerę, ustawiła mnie do pionu. Przypomniała mi, że jestem odważna. To znaczy – według niej jestem. I to wystarczy, żebym chciała taka być. Żebym chciała dorosnąć do wizerunku mnie, który Ania ma w głowie. Wydaje mi się, że gdyby każdy miał w swoim życiu taką Anię, ludzie generalnie byliby lepsi. A na pewno bardziej by się starali.

To ona sprawia, że potrafię spojrzeć na siebie łaskawiej i docenić to, co osiągnęłam. Cieszy się z każdego mojego sukcesu, chociaż czego bym nie robiła, przy jej dokonaniach wypada to blado. Jednocześnie nigdy nie byłam o jej dokonania zazdrosna – jest genialną naukowczynią, rozchwytywaną przez światowe uniwersytety, wspaniałą matką dla dwóch wychowywanych na emigracji chłopców, wyrozumiałą żoną, kochającą córką i najcudowniejszą na świecie przyjaciółką, a ja mogę być z niej każdego dnia dumna.

Honorata z Belgii opowiada natomiast o swojej przyjaźni zapoczątkowanej na emigracji. Nasza przyjaźń rozpoczęła się od dziesięciu tysięcy pytań do – wspomina. To było lato, sezon urlopowy. W związku z tym w naszym biurze nie było za wiele osób. Ponieważ siedziałyśmy dość blisko siebie, to zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Wymieniać się doświadczeniami, poglądami, gustami itd, itp. I tak zaczęła się przypadkiem moja przyjaźń na emigracji. Przypadkiem, trochę z nudów dwie dorosłe kobiety z innych trochę światów i o odmiennych doświadczeniach zaprzyjaźniły się ze sobą. Oczywiście to wymagało czasu. Zaczęło się od fascynacji i ciekawości. Myślę, że to jej autentyczność, wrażliwość, intelekt i poczucie humoru sprawiło, że się otworzyłam. Czasami wystarczy się rozejrzeć i porzucić swój pancerz ochronny, by nas spotkało coś wspaniałego. Uwielbiam jej iskrę w oku, poczucie humoru i bardzo specyficzny sposób patrzenia na ludzi i rzeczywistość.

Już nie pracujemy w jednej firmie, szczęśliwie jednak to nie zmieniło naszej relacji, może tylko zmalała jej intensywność z obiektywnych przyczyn. Z perspektywy czasu uważam, że jest to jedna z lepszych rzeczy, jaka mi się przydarzyła na emigracji. Teraz moja przyjaciółka jest w trudnym etapie swojego życia. Bardzo bym chciała jej pomóc, lecz nie jestem w stanie zabrać bólu i zmartwień, z jakimi musi się zmagać. W takich momentach, możemy tylko być obok. Tylko, albo aż tyle… każda z nas wie, myślę, jak ważne jest, by mieć blisko przyjaciół nie tylko w tych radosnych momentach, ale też tych trudnych i czuć ich wsparcie. Mam nadzieję, że ten trudny czas wkrótce się skończy. 

Mam też psiapsiółki Polki poznane tutaj na emigracji. Łączy nas język, zainteresowania i wspólne doświadczenia kulturowe i to jest wspaniałe. Myślę, że żyjąc w Polsce nie doceniałam tego. Jedną z moich przyjaciółek poznałam jeszcze w Polsce, ale nasza znajomość ewoluowała bardziej intensywnie, gdy wyemigrowałam bliżej jej miejsca zamieszkania. Czułam się samotna w nowym miejscu i dzięki niej to osamotnienie było łatwiejsze do zniesienia w tej nowej rzeczywistości. Dzięki niej poznałam też inne fajne dziewczyny, z którymi mam serdeczny kontakt. Spotykamy się raz na jakiś czas i robimy babskie imprezy. A teraz w czasach Internetu grupa na WhatsAppie pomaga zachować kontakt. 

Część moich przyjaciółek została oczywiście w Polsce, a jakaś część się zdezaktualizowała, bo mieszkanie setki kilometrów dalej nie ułatwia podtrzymywaniu relacji. Oczywiście mam też relacje, które nigdy się nie zmienią pomimo dłuższego czasu nie rozmawiania ze sobą. Nie zmieni to nigdy bliskości, jaka jest między nami. Znamy się od dzieciństwa i młodości. Łączą nas wspólne doświadczenia i przeszłość i ta baza jest wystarczająco głęboko zakorzeniona.

Gdy jestem w Polsce, zawsze znajdą czas, by się spotkać i to jest bardzo budujące, za co jestem wdzięczna. Z jedną z nich „rozmawiam” drogą mailową prawie codziennie. Czasami nie mamy siły odpisywać czy nie mamy po prostu nastroju. Ale czytam i wiem, że ona też czyta. To daje jakieś poczucie ciągłości naszej relacji. Żyjąc w zupełnie innych krajach, wiemy, co się dzieje u nas nawzajem i odległość nie jest tutaj przeszkodą. Możemy się spotkać na piwie dwa razy w roku czy gdzieś pojechać razem i wszystko jest jak dawniej.

O swoich doświadczeniach opowiedziały:

1.      Magdalena Hoffman, Austria

2.      Dominika Lewandowska, Szkocja

3.      Maja Klemp

4.      Honorata Demczuk, Belgia

Zebrała: Honorata Demczuk

5 4 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Bożena
Bożena
3 lat temu

Tytułem zadośćuczynienia: mój wyjazd do Szkocji, na zaproszenie DOminiki, w żadnym razie nie był podszyty strachem. Wręcz przeciwnie, dostałam skrzydeł. Fotografia, w swój magiczny i niepowtarzalny sposób także definiuje człowieka. Wystarczyło przejrzeć portfolio Dominiki, by w mig zorientować się, że to pokrewna dusza. Zatem, żadne trudy podróży, czy nieprzewidziane sytuacje, nie byłyby w stanie mnie zatrzymać. Ani przez moment, nie żałowałam żadnego dnia ni godziny, spędzonej razem. Śmiało mogę powiedzieć, iż bez słów z łatwością mogły byśmy się porozumieć. Imponuje mi także, że Dominika mimo wielu lat pobytu na obczyźnie, wyśmienicie posługuje się piękną polszczyzną. Oj, niejeden rodak mógłby pobierać… Czytaj więcej »