Rozmowa z Jadźką Matelską – miłośniczką podróży, która odwiedziła ponad czterdzieści różnych krajów na pięciu kontynentach. Mieszkała w kilku miejscach w Polsce i na świecie, obecnie osiadła w kolumbijskich górach, gdzie prowadzi kawiarnię. Jest autorką bloga Random Travel Stories.
Anna Maślanka: Przedstaw nam swoją językową historię.
Jadźka Matelska: Uczę się języków obcych, od kiedy pamiętam. Jestem wdzięczna mojej mamie, że zapisała mnie na angielski, gdy byłam mała – były to czasy, gdy w szkole uczyło się go dopiero od piątej czy szóstej klasy. W sumie zawsze fascynowało mnie brzmienie różnych języków i wchodziły mi one do głowy w miarę łatwo, jednak minęło wiele lat, zanim dostrzegłam realne korzyści z nauki języków. Gdy w końcu zaczęłam podróżować i miałam okazję trochę sprawdzić się w praktyce, odkryłam dwie rzeczy. Po pierwsze, jak różna jest „prawdziwa” rozmowa w danym języku od konwersacji na lekcjach, po drugie – jakie to wspaniałe uczucie, mówić w Londynie po angielsku, a w Paryżu po francusku. Nawet jeśli jest to francuski nieco łamany.
Niestety, nie zostałam poliglotką pełną gębą, sprawę trochę utrudnia mi wrodzony słomiany zapał i tendencja do zaczynania wielu rzeczy jednocześnie. Uczyłam się w sumie w życiu chyba z ośmiu czy dziewięciu języków obcych, ale na poziomie zadowalającym opanowałam jedynie trzy. Mam nadzieję, że w ciągu najbliższych lat poprawię ten wynik.
AM: Wiem, że na co dzień komunikujesz się ze swoim partnerem w języku, który nazywasz spanglish. Opowiedz proszę, jak powstała wasza kombinacja językowa.
JM: Swojego aktualnego partnera, Kolumbijczyka, poznałam, mieszkając w Malezji. Obydwoje obracaliśmy się wówczas w mocno międzynarodowym środowisku i na co dzień rozmawialiśmy po angielsku. Mój hiszpański był jeszcze wtedy zresztą dość kulawy, choć bardzo chciałam się go nauczyć lepiej. Czasem robiliśmy sobie hiszpańskie konwersacje, jednak to angielski był dla nas językiem podstawowym i chyba obydwoje przyzwyczailiśmy się do komunikacji właśnie w tym języku.
Do czasu aż zamieszkaliśmy w Kolumbii! Aktualnie mój hiszpański jest już niczego sobie, dogaduję się z rodziną partnera, lokalnymi znajomymi czy klientami w naszej kawiarni. Ale z Camilem nadal często wybieramy angielski w rozmowach. A najczęściej jest to właśnie taka mieszanka hiszpańskiego i angielskiego, którą nazywamy spanglishem – z tego co wiem, podobnego miksu językowego używa na przykład wiele latynoskich rodzin mieszkających w USA.
AM: Czy możesz podać przykłady, jak brzmi taka mieszanka językowa?
JM: W naszym przypadku najczęściej konstrukcja zdania jest angielska, ale „wpadają” nam niektóre słówka hiszpańskie. Przykładowe zdania to na przykład „Can you buy leche on the way to the apartamento?” (Czy możesz kupić mleko po drodze do mieszkania?”) albo „Can you pass me this correa?” (Czy możesz podać mi smycz?) czy „Have you seen my gafas?” (Widziałeś moje okulary?). Zdarzają się też takie rozmowy, w których jedno zdanie jest po angielsku, a kolejne po hiszpańsku. Myślę, że postronne osoby muszą być mocno confused (zdziwione), kiedy nas słuchają.
AM: Przybliż proszę czytelnikom język bahasa, który poznałaś w Malezji.
JM: W Malezji używa się języka o nazwie bahasa melayu, a w Indonezji bahasa indonesia. Są to właściwie dwa dialekty tego samego języka, różnią się między sobą mniej więcej tak samo jak British English i American English. Dlaczego tak to wygląda?
Żeby wyjaśnić ten temat, należy się zagłębić w specyficzną strukturę Indonezji – państwa-archipelagu, składającego się z kilkunastu tysięcy wysp, gdzie występuje ponad trzysta różnych języków lokalnych. Język bahasa, pierwotnie używany tylko na niektórych wyspach, stał się indonezyjskim lingua franca, elementem tożsamości narodowej, który spaja tak różnorodne kulturowo społeczeństwo. Wszyscy Indonezyjczycy, niezależnie od tego czy mieszkają na Bali, Jawie, Sumatrze, Molukach czy w Papui zachodniej uczą się języka bahasa indonesia w szkole i swobodnie się nim posługują, często na równi z językiem lokalnym.
O ile w Malezji właściwie nie musimy znać języka bahasa, bo spokojnie dogadamy się po angielsku, o tyle w Indonezji komunikacja może sprawiać problem, jeśli tylko nieco wyściubimy nos poza najbardziej turystyczne ośrodki. W trakcie swojej kilkutygodniowej podróży po Indonezji nauczyłam się więcej tego języka niż wcześniej mieszkając w Malezji niemal dwa lata. Kluczowe, jak zawsze w podróży, jest słownictwo jedzeniowe oraz cyferki – ułatwiają targowanie się czy choćby po prostu pytania o cenę!
AM: Co robisz, by utrzymać znajomość wielu języków na dobrym poziomie?
JM: Na pewno robię za mało i przez to niestety wyszłam z wprawy jeśli chodzi o języki, których uczyłam się w dzieciństwie jak francuski czy niemiecki. Moim zdaniem najłatwiejszą i najprzyjemniejszą metodą, by podtrzymać przynajmniej bierną znajomość języków jest oglądanie filmów i seriali w danym języku oraz czytanie książek – choćby dla dzieci albo takich, które już dobrze znamy. Sama czytałam „Harry’ego Pottera” w trzech językach i sprawiło mi to dużą frajdę.
Kolejny przyjemny sposób, niestety utrudniony w dzisiejszych czasach, to podróże do krajów, gdzie możemy dany język poćwiczyć.
AM: Jakie metody nauki języków sprawdzają się najlepiej w twoim przypadku?
JM: Jestem typem zorganizowanym i lubię uczyć się w ustrukturyzowany sposób. Nie straszne mi podręczniki, gramatyczne tabelki ani długie listy słówek, które powtarzam na głos. Lubię czasem wspomagać się różnego rodzaju aplikacjami albo – tak jak wspominałam wyżej – oglądać seriale w obcym języku, jednak tradycyjne metody są dla mnie niezbędne, zwłaszcza na początku nauki. Zdecydowanie preferuję jednak lekcje prywatne od grupowych kursów, wolę zapłacić więcej, ale uczyć się intensywniej i robić szybsze postępy.
AM: Jakiego języka było ci się nauczyć najtrudniej i dlaczego?
JM: Póki co moim nemesis jest chiński (mandaryński), którego próbowałam trochę się uczyć, mieszkając w Malezji i potem jeszcze kilkakrotnie podejmowałam wyzwanie, ale za każdym razem polegałam i poddawałam się zbyt szybko. To jest przykład języka, którego trudno jest mi się nauczyć, korzystając wyłącznie z aplikacji czy kursów online, przydałby mi się chyba jednak „prawdziwy” nauczyciel, podręcznik i lekcje z prawdziwego zdarzenia.
AM: Czy przychodzą ci na myśl jakieś językowe wpadki?
JM: Czasami wpadam w pułapki językowe, zwłaszcza jeśli słówka hiszpańskie brzmią podobnie do angielskich, ale ich znaczenie nie zawsze jest identyczne. Prowadzimy z partnerem kawiarnię w Kolumbii i na początku nie rozumiałam, jak klienci mówili mi, że chcą cancelar – kojarzyło mi się to z angielskim to cancel i myślałam, że chcą anulować zamówienie. Ale tutaj używa się cancelar w znaczeniu płacić, wyrównać należności.
Innym razem używałam namiętnie słówka excitada w takim kontekście, jak angielskie excited czy choćby polskie „podekscytowana”. Ludzie patrzyli się na mnie jednak trochę dziwnie – okazało się, że hiszpańskiego excitado/excitada używa się raczej w sensie podniecenia seksualnego, w innych sytuacjach lepiej użyć zwrotu emocionado/emocionada.
AM: Czy masz swoje językowe cele?
JM: Oj, wiele. Uczyć się hiszpańskiego również samej w domu, a nie tylko w praktyce na ulicy, a więc popracować trochę nad gramatyką i słownictwem. Poza tym więcej czytać po hiszpańsku – tu moim wielkim marzeniem jest przeczytać kiedyś „Sto lat samotności” Marqueza w oryginale.
Z innych języków – chciałabym uczyć się regularnie portugalskiego, a za jakiś czas zrobić kolejne podejście do mandaryńskiego. Odkurzyć też inne języki, które kiedyś zaczęłam, by wszystkie opanować przynajmniej na poziomie średniozaawansowanym.
AM: Jak zachęciłabyś czytelników do nauki języków?
JM: Uważam, że języki to jedna z nielicznych rzeczy, których uczymy się w szkole, która NAPRAWDĘ każdemu przydaje się w życiu. Znajomość języków obcych pozwala spełniać realne marzenia – o podróżach, przeprowadzkach, pracy zagranicą, stażach i międzynarodowych znajomościach. Każdy ma swoje metody nauki, ale myślę, że wszyscy mamy tę samą motywację – języki naprawdę pomagają poznawać świat.