Felietony

Pierwszą rzeczą, którą usłyszałam na kursie dla wolontariuszy Polskiej Akcji Humanitarnej, było zdanie, że żadna pomoc nie jest bezinteresowna. To stwierdzenie wzburzyło wszystkich obecnych. Grupa składała się głównie z licealistów i studentów z głowami pełnymi młodzieńczych ideałów. Nie przyszliśmy tam dla własnej korzyści, jak próbowano nam wmawiać, przyszliśmy ratować świat. Życie miało to oczywiście zweryfikować, ale tamtego popołudnia patrzyliśmy na prowadzącą warsztaty, nie rozumiejąc. To było 25 lat temu. 

Pamiętacie odcinek “Friends”, w którym Joey mówi do Phoebe: Selfless good deeds don’t exist? (Bezinteresowne dobre uczynki nie istnieją.) Ona też była oburzona, ale pomimo usilnych starań nie znalazła argumentów, które zaprzeczyłyby tej tezie. 

W okresie, który spędziłam poza Polską, miałam dwuletni epizod afrykański. 

W temacie pomocy to studnia bez dna, pełna potrzeb, wyzwań i doświadczeń. Są tacy, którzy jadą tam specjalnie po to, by pomagać, są tacy, którzy jadąc na wakacje, zabierają torby cukierków, które później rozdają, myśląc, że pomagają, są też tacy, którzy organizują pomoc “z daleka”. 

Znałam ludzi, którzy zajmowali się pomocą zorganizowaną, ludzi z ONZ i organizacji pozarządowych. Niejednokrotnie byłam zaskoczona napięciem, jakie panuje między organizacjami pomocowymi. I nie chodzi o pozyskiwanie środków, bo te zwykle pochodzą  z bardzo różnych źródeł, ale o brak współpracy między nimi, prowadzenie projektów wzajemnie się wykluczających czy nawet zwalczanie się. 

Jedna organizacja ratowała lasy namorzynowe, a druga je karczowała, żeby zapewnić lokalnej ludności miejsce do zasiedlenia. Liderki obu organizacji były wspaniałymi kobietami, które pałały do siebie niechęcią i nie potrafiły się dogadać. Skorumpowanym lokalnym władzom było wszystko jedno pod warunkiem, że dostawały odpowiednie “wynagrodzenie”. Dla każdej organizacji liczył się tylko jej własny cel. Działały więc, mając na uwadze dobro innych, czy jedynie swoje własne? Pozyskiwane środki umożliwiały przecież darmowy pobyt w Afryce wielu osobom. 

Pamiętam, jak studiując global development, słuchałam podobnych historii tylko zakrojonych na trochę większą skalę. Unia Europejska dawała ogromne fundusze pewnemu afrykańskiemu państwu na rozwój rybołówstwa, będącego jednym z (dwóch) podstawowych sektorów wpływających na PKB w tym kraju, a jednocześnie inna komisja ograniczała temu samemu państwu limity połowów. 

W tym kontekście ciągle dręczy mnie pytanie, czy niektórym chodzi tylko o samo robienie, wykonywanie jakiś czynności, rozmawianie, ustalanie, odbieranie za to pensji czy o osiąganie celów, które mają likwidować problemy tego świata? 

Przegadałam o pomocy wiele godzin, 

jeszcze więcej spędziłam na zastanawianiu się, jak ją zorganizować, żeby przynosiła oczekiwane efekty. Pamiętajmy, że nie zawsze to, czego oczekują obdarowywani, jest tym, co im pomoże. Z drugiej strony nie zawsze to, co nam się wydaje, że może pomóc, rzeczywiście tej pomocy służy. 

Jak więc pomagać, żeby pomagać? 

Według mnie nie istnieje pomoc bez dogłębnej znajomości lokalnego kontekstu. Taka pomoc  z góry skazana jest na niepowodzenie. Doskonałym przykładem zignorowania wywiadu środowiskowego jest historia, która wydarzyła się w mojej okolicy. W Afryce jedna z organizacji pomocowych wykopała studnię na granicy dwóch zwaśnionych wiosek (Kenia, okolice Mombasy). Jej członkowie byli z siebie bardzo dumni, odtrąbili sukces. Wkrótce mieszkańcy zniszczyli studnię, która miała przynosić im korzyść, bo walczyli o wyłączne prawo do niej i możliwość czerpania zysków. 

Czy pomocą można nazwać działania, które uzależnione są od zaspokajania oczekiwań darczyńców?  

Skrajnym przykładem pomocy warunkowej jest pomoc organizowana przez różne instytucje kościelne.  Kościół ma “misję”, żeby pomagać, tylko że w pakiecie jest pozyskiwanie nowych członków organizacji. Jeżeli będziesz się modlił do naszego boga, damy ci edukację i zapewnimy jedzenie. 

Czy to nadal są dobre uczynki i czy można je rozpatrywać w kategoriach pomocy?

Te refleksje pojawiają się ostatnio częściej w mojej głowie w związku z pomocą organizowaną dla uchodźców z Ukrainy. 

Od robienia bardzo niewiele na granicy białoruskiej czy wręcz popierania polityki rządu, która pozwała na nieludzkie traktowanie uchodźców, przeszliśmy w tryb: dajmy Ukraińcom wszystko, co mamy: nasz czas, pieniądze, domy, a nawet nasze zdrowie, bo wielu ludzi przypłaciło nadludzkie wysiłki wyczerpaniem, a nawet traumą porównywalną do stresu pourazowego. 

Przyjmując tezę, że pomoc nigdy nie jest bezinteresowna, czy nasze zaangażowanie w pomoc Ukraińcom wynika z potrzeby dobrego samopoczucia? Dlaczego w takim razie zabrakło nam tej potrzeby trochę wcześniej? Co nami kieruje w momencie, w którym decydujemy się wyciągnąć pomocną dłoń? Czy mamy to coś w sobie, czy są to emocje wywołane naszymi doświadczeniami, wychowaniem, a może to strachem? Zakładając, że nie chodzi o pomoc rodzinie czy przyjaciołom, dlaczego chcemy tak bardzo pomóc jednym, innych pozostawiając samych sobie? Co decyduje o naszym wyborze? Myślicie o tym czasami? 

Zasada idealnej pomocy jest taka, że dając, nie powinniśmy niczego oczekiwać  

ani wdzięczności, ani tym bardziej rekompensaty. Ale niełatwo się tych oczekiwań wyzbyć. Dając, zwykle spodziewamy się przynajmniej docenienia naszych starań. Tymczasem odbiorcy pomocy są różni, jedni mili i serdeczni, inni aroganccy i roszczeniowi. Niekiedy są dumni, z trudem przyjmują konieczną pomoc, a jednocześnie wściekli, że sytuacja ich do tego zmusiła. 

Pospolite ruszenie Polaków po ataku Rosji na Ukrainę w lutym było imponującym aktem pomocy humanitarnej podziwianym przez cały świat. Stało się też, poza wszystkim innym, niesamowitym materiałem badawczym dla tych, którzy zajmują się zachowaniami społecznymi, dla antropologów i  psychologów. 

Gorączka pierwszych tygodni opadła i tym bardziej niezmiennie zachwycają mnie lokalne społeczności jak ta, której jestem częścią (podpoznańska gmina Czerwonak), nieprzerwanie oferujące pomoc.

Takie działania z mojej perspektywy mają największą skuteczność. Lokalni liderzy weryfikują potrzeby, organizując mocno zżytą społeczność do pomocy. Wezwania nigdy nie pozostają bez odpowiedzi, najczęściej udzielają się te same osoby, nigdy nie wahające się, by poświęcić nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim czas i energię na konkretne działania. Pomoc jest ukierunkowana i dobrze zaplanowana. Nie marnuje się energii ani środków.

W naszym kraju innym niesamowitym przykładem świetnie zorganizowanej pomocy jest  WOŚP. Cele są konsultowane z profesjonalistami i jasno określane, a później skutecznie realizowane dzięki efektywnej mobilizacji pomocy. Zarządzanie przedsięwzięciem budzi nieustający podziw. Oczywiście nie u wszystkich, ale to już inna historia. 

Czy ktoś jeszcze pamięta o Milenijnych Celach Rozwojowych

W 2000 roku na szczycie ONZ przywódcy 189 państw podjęli pewne zobowiązania, które miały w ciągu 15 lat poprawić jakość życia mieszkańców globalnego Południa. Chodziło o likwidację głodu, zmniejszenie umieralności niemowląt, walkę z chorobami, wirusem HIV i malarią, zrównoważony rozwój w kontekście zmian środowiska i rozwój współpracy pomocowej. 

Chociaż analizy przeprowadzone po zakończeniu planowanego okresu wskazywały na dużą poprawę, prawdą jest, że celów nie udało się zrealizować, pomimo, że w projekcie brały udział największe mocarstwa świata, agencje pomocowe i wielu fachowców. Nadal jest wiele miejsc na świecie, gdzie ludzie każdego dnia umierają z głodu i z powodu chorób, mimo że są one uleczalne. 

Pomoc nie zawsze jest możliwa, nie każdy ma potrzebę i dość empatii, żeby wyciągnąć pomocną rękę, nie każdy potrafi. 

W wielu sytuacjach natrafiamy na niespodziewane przeszkody, często trudno jest znaleźć złoty środek. Dlatego świata nie uratujemy. To jest niemożliwe. Czasami koło ratunkowe tonie, a innym razem tonący udają, że go nie widzą. Pomoc to temat, który rodzi więcej pytań niż odpowiedzi, ale czy to znaczy, że mamy przestać próbować? Przechodzić obojętnie obok tragedii i nieszczęścia? Wręcz przeciwnie. Nasze zaangażowanie jest miarą naszego człowieczeństwa. 

Nie każdy musi być częścią wielkich międzynarodowych projektów. Twoim projektem może być bezdomny pies krążący po ulicy albo samotny sąsiad. Otwórz swoje serce i zmień czyjeś życie. Idą święta. 

Joanna Kavu

5 3 votes
Oceń artykuł
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze